Od radiowych początków po techniczne nowości. 95-lecie Polskiego Radia
W sobotę 29 lutego o godz. 20.00 w Studiu im. W. Lutosławskiego zabrzmiał utwór amerykańskiego kompozytora Mortona Feldmana - Fortepian i kwartet smyczkowy. Muzyka zawieszona w czasie, kontemplacyjna, wciągająca, niedająca nawet chwili wytchnienia. "Nie narzucam się dźwiękom" - miał rzucić Feldman Stockhausenowi. Fortepian i kwartet smyczkowy, późna kompozycja z 1985 roku napisana tuż przed śmiercią, jest rodzajem intelektualnego procesu - gry: wybrzmiewania, wsłuchiwania się, zatrzymania. "Niektóre ustępy to sprawdzian dla cierpliwości słuchacza – jak długo można znosić powtarzanie tego samego dźwięku lub półtonu?" – pisał krytyk Alex Ross. Można, i to długo. Tu wszystko powinno zamknąć się w 70 minutach. Bo "minimalizm" Feldmana jest szczególny: bez nachalności i mielizn. Jest z innego świata – szeptu, wiecznego piana, Absolutu. Fortepian – to Marcin Masecki. Kwartet smyczkowy – to Royal String Quartet. Wygasiliśmy wszystkie światła w Studiu im. Lutosławskiego, zapadliśmy się w fotele…
W prologu Marcin Masecki wykonał kompozycje Eryka Satiego. Ale także zaimprowizował i - jak to tylko on potrafi - powiązał oryginały z czymś nowym. Francuski ekscentryk grywał w paryskich salach koncertowych, knajpach, kabaretach, wszędzie, gdzie się dało. Czy przypadkiem kogoś Państwu nie przypomina?
***
W niedzielę 1 marca o godz. 22.00 - tradycyjnie wieczorem po urodzinach Fryderyka Chopina w Filharmonii Narodowej - odlecieliśmy. Tzn. zagraliśmy Music for Airports (Muzykę dla portów lotniczych) Briana Eno.
W pewien słoneczny poranek pod koniec 1977 roku Eno znalazł się na lotnisku w Kolonii. Niemal pusty Terminal 1 zafascynował go swą konstrukcją - którą zaprojektował prof. Paul Schneider-Esleben, ojciec Floriana Schneidera, jednego z założycieli zespołu Kraftwerk - i sprowokował do myślenia. Jaki rodzaj muzyki zabrzmiałby w tym miejscu najlepiej? "Powinna być taka, by łatwo można było ją przerywać (z powodu zapowiedzi), by brzmiała 'ponad częstotliwością' ludzkich rozmów (nie może zakłócać komunikacji), by wtapiała się w zgiełk lotniska. I, co najważniejsze, powinna być powiązana z miejscem, w którym się znajdujemy (…). Bo przecież latamy, unosimy się w powietrzu i potajemnie flirtujemy ze śmiercią".
Eno swe pomysły przeniósł do studia - tworzył, używając analogowych magnetofonów szpulowych. Ciął, skracał, kleił, zapętlał kawałki taśmy. Za pomocą nożyczek i sklejek nagrał manifest muzyki ambient – pierwszą prawdziwą płytę gatunku: Ambient 1: Music for Airports (1978).
W 1999 roku Muzyka dla portów lotniczych otrzymała drugie życie. Amerykański zespół Bang On A Can All Stars nagrał wersję rozpisaną na instrumenty – grupa wykonała ją na "Warszawskiej Jesieni" (1999) i Festiwalu "Sacrum Profanum" (2013). My zagramy, premierowo w Polsce, pełne opracowanie Evana Ziporyna (byłego członka Bang On A Can All Stars, który w pierwszej wersji zaaranżował tylko część czwartą). Eno: "Nigdy nie wyobrażałem sobie, że Music for Airports może być pewnego dnia grana na koncercie, przez żywych muzyków, jak faksymile oryginału (...). Dziwnie się czuję, gdy pomyślę, że utwór, który zarejestrowałem w ciągu dwóch i pół dnia, stał się nieśmiertelny".
Kompozycję Eno/Ziporyna w Studiu Lutosławskiego wykonał zespół znakomitych muzyków pod kierunkiem Huberta Zemlera.
A w prologu, podobnie, jak dzień wcześniej, pojawił się dziadek muzyki ambient - Eryk Satie, tym razem zdekonstruowany przez Wacława Zimpla.