Podczas audycji "Five o’ clock” Janusz Olejniczak zwierzał się, że choć z muzyką Fryderyka Chopina związany jest od najmłodszych lat, to nie może powiedzieć, by miał ochotę grać wszystkie jego utwory w dowolnym momencie. Są bowiem dzieła, które może interpretować jedynie co jakiś czas, od których musi odpoczywać.
W radiowej Dwójce wspominał także spotkania z gwiazdami światowej pianistyki: Marthą Argerich i Marią Joao Pires, które to zapamiętał, jako "jedne z największych przeżyć artystycznych i psychicznych w życiu”.
Znany pianista, po zdobyciu szóstej nagrody na konkursie chopinowskim w 1970 roku, gdzie był najmłodszym uczestnikiem, trafił do Paryża i spotkał się tam z Arturem Rubinsteinem. Wybitny pianista na początku radził mu, by pojechał na studia do Ameryki i zastanawiał się, do kogo by go skierować. W końcu stwierdził, że "Ameryka go zepsuje i że pójdzie w komercję”. Poradził mu więc, by jak najwięcej koncertował i w ten sposób zdobył pianistyczne szlify.
"To czego nie umiesz, to i tak umiesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz" – przekonywał go Rubinstein. Czy to się sprawdziło? W pewnym sensie tak, choć Janusz Olejniczak nie do końca posłuchał rad Rubinsteina, ponieważ pracował m.in. z Witoldem Miałcużyńskim, którego oceniał jako "genialnego profesora”. - Jak rzeźbiarz w skale miał wykute te utwory - ocenia jego kunszt. Pianista mówił też, że bardzo doceniał ćwiczenia z Paulem Badurą-Skodą, ale był on tak wielkim teoretykiem, że "ruszyć z jakimś kawałkiem było praktycznie niemożliwe”.
Był przyzwyczajony raczej do szkoły rosyjskiej, gdzie lekcje odbywały się bardzo emocjonalnie, „gdzie mogłem dostać w łeb od profesora, gdzie mogły nuty fruwać”. Dlatego, choć lekcje u Badury-Skody były bardzo profesjonalne, to „brakowało mi wyszarpywania zamkniętej mojej duszy”. Olejniczak przyznał, że był w tym czasie bardzo introwertyczny i miał trudności z przekazywaniem swoich uczuć, grał bardziej dla siebie, niż dla publiczności.
Rozmawiała Agata Kwiecińska.
usc/bch