Początek "Gry"
Czy udałoby mi się spotkać Magę? Tyle razy, gdy szedłem przez rue de Seine, wystarczało mi pochylić się nad łukiem wychodzącym na Quai Conti, aby (...) jej szczupła sylwetka od razu rysowała się na Pont des Arts, czasem przechodząca z jednej strony na drugą, czasem oparta o żelazną barierę, pochylona nad wodą. I wydawało się tak naturalne przejść na drugą stronę ulicy, wejść na stopnie mostu, na jego smukły kontur, zbliżyć się do Magi uśmiechającej się bez zdziwienia, przekonanej, tak jak i ja, że przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu (...). (J. Cortázar, "Gra w klasy", tł. Z. Chądzyńska)
Życie odmieniane przez przypadki
Wśród najwcześniejszych wspomnień odnajdywała dwie postaci: Rubinsteina, z którym przyjaźnił się jej ojciec (pożyczył pianiście frak na pierwszy występ w Łodzi) i Piłsudskiego, który po powrocie z Magdeburga do Warszawy zamieszkał po sąsiedzku (przez adiutanta pożyczył od nich termometr – nigdy go już nie oddał).
Studia ekonomiczne zwieńczyła pracą magisterską o fascynującym tytule "Kartele i trusty".
Dzięki przypadkowemu spotkaniu z Franciszkiem hrabią Potockim z Nieborowa dostała pracę w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Posadę straciła – postawiono jej kuriozalny zarzut popełnienia "czynu niemoralnego"…
Starając się o inną pracę, przypadkowo poznała Brunona Schulza, który ofiarował jej teczkę z rysunkami. Jakimś cudem materiały ocalały z Powstania.
Podczas wojny, na początku 1940 roku, trafiła do Pawiaka, gdzie spotkała m.in. Stanisława Dygata. Po 6 miesiącach, na dzień przed pierwszym wielkim transportem więźniów Pawiaka do Oświęcimia, została uwolniona.
Po wojnie przedostała się – m.in. przez Pragę i Paryż – do Tangeru. Tu zapadła na tężec, na szczęście zdołano ją wyleczyć. (Jej leczenie zostało opisane w "Revue médicale" jako pierwszy przypadek uratowania kogoś przez serum wraz z antybiotykami).
W 1949 mieszkali wraz z mężem w Lyonie – Bohdan Chądzyński pełnił tu funkcję wicekonsula. Pod koniec roku został odwołany z placówki, postanowili wracać – mimo wszystko – do kraju. Wybrana przypadkowo sztuka Sartre'a, na którą poszli, spowodowała, że zmienili zdanie. Zdecydowali się na wyjazd do Argentyny – pod ochroną francuskiej policji (z fałszywymi paszportami wystawionymi dla "Kowalskich") przez pół roku oczekiwali w Paryżu na wizę.
Podczas podróży do Ameryki Południowej poznali na statku Argentynkę "z tak zwanej oligarchii", która pomogła im wynająć w Buenos mieszkanie. Dwa tygodnie po ich przybyciu zaprosiła ich na koktajl, na którym byli m.in. Borges i Sabato. "Najwspanialsze argentyńskie nazwiska nic nam jeszcze wtedy nie mówiły" – przyzna po latach.
Od staników do Cortázara
– Szalenie dużo myślawszy, kupiłam w Buenos sklep z pończochami i stanikami – ale był to błąd – wspominała swe argentyńskie początki Zofia Chądzyńska w jednej z gawęd, do których wysłuchania serdecznie Państwa zapraszamy. Dużo tu wybornych opowieści o życiu w Argentynie (choćby: perypetie z pralnią), o Gombrowiczu (którego poznała jeszcze przed wojną w Warszawie), o Borgesie i oczywiście o Cortázarze. – Pamiętam, jak on kiedyś, przyjechawszy po raz kolejny do Polski i zobaczywszy siedem tysięcy studentów, którzy przyszli się z nim spotkać, przyszedł do mnie potem na kolację, wziął "Grę w klasy", potrzymał w ręku, rzucił na stół i powiedział do mnie: 'A cholera Cię właściwie wie, co ty tam piszesz!'" – opowiadała.
***
"Cztery obywatelstwa. Trzy kontynenty. Trzech mężów. Tak, byłam awanturnicą, ale nie na obecną miarę. Na miarę tamtych lat, dziś oddalonych na jakiś świetlny wiatr" – pisała w zakończeniu swojej książki wspomnieniowej. Opowieści piękniej i – zważywszy na dramatyzm nie tylko jej ostatnich kart – bardzo przejmującej.
(tekst i cytaty na podstawie: Zofia Chądzyńska, "Nie wszystko o moim życiu", wyd. Akapit Press)
Zofia Chądzyńska. Fot. z archiwum domowego Ewy Prządki