Krystyna Miłobędzka, metrykalnie należąca do pokolenia "Współczesności", debiutowała w 1960 roku prozami poetyckimi z cyklu "Anaglify" (choć za debiut właściwy uznaje się tom "Pokrewne" wydany dziesięć lat później). Poetka przez wiele lat pozostawała na obrzeżach życia literackiego, dopiero w latach 90. (tom "Przed wierszem") i później (zbiory wierszy: "Imiesłowy", "wszystkowiersze", "Po krzyku", "gubione", festiwal Port Legnica/Port Wrocław) została zauważona i doceniona zarówno przez krytykę, jak i licznych czytelników.
Jak przypominał Piotr Śliwiński, Krystyna Miłobędzka, należąca do ważnych postaci naszej współczesnej poezji, nawiązuje do niezwykle istotnej w polskiej literaturze tradycji "słowiarzy". "Według autorki 'Imiesłowów', to, co się dzieje, co jest treścią przeżycia, typ egzystowania, jeśli staje się treścią wiersza, spełnia się, lub nie spełnia, wyłącznie poprzez język” – pisał poznański krytyk.
"Nigdy nie myślę, że wiersz to zatrzymanie. Wiersz to powiedzenie, czyli wykonanie w słowach tej chwili. Zapis nie jest dla mnie tęsknotą ani żalem za jakąś chwilą. On tą chwilą jest. Jeżeli jej nie mam, to znaczy że nie ma zapisu, nie ma czego zapisać" – tak w książce "Szare światło" mówiła o swojej twórczości. Z okazji 80. urodzin Krystyny Miłobędzkiej przypominamy "Sezon na Dwójkę" z kwietnia tego roku, w którym o twórczości autorki "Anaglifów" Dorota Gacek rozmawiała z Januszem Drzewuckim. Posłuchamy również rozmowy z poetką: o swoim pisaniu, poszukiwaniu słów i, jak mówi, szamotaniu się z nimi. – Gdyby można było zamiast języka zgromadzić te wszystkie chwile, takie jakie one są, niemówione, to byłoby to, o co cały czas człowiek się szamoce – opowiadała poetka.