Na białym tle Gary Cooper - kowboj z westernu "W samo południe" - kroczący, by stanąć do pojedynku dobra ze złem. Z plakietką "Solidarności" przypiętą nad gwiazdą szeryfa i z kartką do głosowania zamiast rewolweru. Dziesięć tysięcy takich plakatów pojawiło się na warszawskich ulicach dokładnie 25 lat temu. Przesłanie było jasne - idź na wybory i pomóż obalić komunizm.
25 lat temu Tomasz Sarnecki, student trzeciego roku Akademii Sztuk Pięknych, zabrał się za robienie plakatu wyborczego. - Trudno mi jednoznacznie wskazać, skąd wziął się ten pomysł. Poszukiwałem uniwersalnego bohatera, który byłby wprost z naszej rzeczywistości, a zarazem ponad granicami. Miał nie być zanurzona tylko w naszych realiach, ale rozpoznawalny na świecie. To był znany film, znana postać i wybitny aktor - mówił grafik w "Sygnałach dnia".
Dlaczego na bohatera swojego plakatu nie wybrał Jana Pawła II lub Lecha Wałęsy, ale ostatniego sprawiedliwego szeryfa w miasteczku, które było zniewolone? - To od początku miał być symbol, a nie ktoś żywy, prawdziwy, z kim można by się wprost utożsamiać - tłumaczył.
4 czerwca - Zobacz serwis specjalny>>>
Wielu uważało, że plakat jest zbyt odważny i konfrontacyjny. Do tego, by ujrzał światło dzienne, rękę przyłożyła dziennikarka Polskiego Radia. - Janina Jankowska umówiła się ze mną na spotkanie, żeby zobaczyć, co mam do zaoferowania - wspominał Tomasz Sarnecki. - Na ostatnim piętrze Budynku Grafiki na warszawskiej ASP pokazałem jej wybrane projekty. To było owocne spotkanie. Pani Janina stwierdziła, że to dobry pomysł, i że powinno się to ukazać. Na początku jednak nie było nawet mowy o tym, że to będzie plakat. Miał to być po prostu motyw do wykorzystania - powiedział.
Osobą, która ostatecznie pchnęła sprawę do przodu, był Henryk Wujec, głuchy na głosy oponentów, którzy mówili, że pomysł grafika jest bardzo ryzykowny i jednoznaczny. - W ogóle nie dostrzegano w tym dowcipu i ironii. Dziś aż dziwne się wydaje, że tak niewiele osób potrafiło uwierzyć, że warto zrobić ten plakat - mówił artysta.
Plakaty pojawiły się na warszawskich ulicach dopiero 4 czerwca o świcie. - Wydawało się, że specjalnie zaplanowano tę wczesną porę, lecz z tego, co wiem, był to przypadek. Po prostu wszystkie plakaty dowieziono na ostatnią chwilę. Poza tym z soboty na niedzielę padał deszcz i część nakładu się zmarnowała - opowiadał Tomasz Sarnecki. - Pierwszy egzemplarz zauważyłem na jednym z filarów na Placu Zbawiciela. Potem zobaczyłem, że oklejone były także kolejne filary, wystawy, wszystkie witryny. Wydało mi się dziwne, że nikt nie protestuje, że zaklejono okna i oblepiono całe ściany - wspominał.
Z Tomaszem Sarneckim rozmawiała Ewa Syta.
mc/ag