- Miałem problem z rozróżnianiem gatunków - wyznał Krzesimir Dębski. - Jak listek na wietrze przemieszczałem się od jednego środowiska do drugiego. Otrzymywałem np. zamówienia jazzowe czy rozrywkowe, a chcąc być uprzejmym, pisałem dla każdego, kto tego chciał. W ten sposób poważnie zszargałem sobie opinię jako artysta - stwierdził kompozytor.
Muzyka filmowa Krzesimira Dębskiego stała się niezwykle popularna, a poważne utwory, te, do których jest najbardziej przywiązany, przebijają się powoli. To przekleństwo wielu twórców. - Chyba zawsze tak było - powiedział muzyk. - Gdy Beethoven napisał "Dla Elizy", stało się to w pewnym momencie jego najbardziej znanym utworem. Jest chyba jakaś siła w takich najprostszych rzeczach. Żadnemu jednak z przeszłych pokoleń nie przytrafiła się sytuacja masowego rażenia środków przekazu. Każda rzecz, nawet najgłupsza, może być rozpowszechniana w milionach kopii. Moje pioseneczki, które niekiedy pisałem przez kilka minut, stawały się bardzo popularne, i to być może przykryło w świadomości niektórych słuchaczy inną moją twórczość - ubolewał.
Wrogiem artysty jest też postępujące ujednolicanie oferty kulturalnej w mediach głównego nurtu. - Bywały kiedyś takie sytuacje, że sprzedawało się 200 tysięcy płyt z muzyką filmową i 60 lub 80 tysięcy albumów zespołu String Connection. Była to muzyka jazzowa, niespecjalnie może trudna, ale też nie łatwa - opowiadał kompozytor. - Publiczność była wówczas bardziej przyzwyczajona do tego, że można sięgać po różne rzeczy. W tej chwili tłoczy się z reguły jeden gatunek, ten, który jest najbardziej popularny. Dzieje się tak we wszystkich radiach, oprócz oczywiście Programu Drugiego - dodał.
W "Piątku z Kisielem" Krzesimir Dębski wspominał również o jazzowych początkach, komponowaniu muzyki poważnej, o tworzeniu muzyki do filmów Charliego Chaplina i o paralelach pomiędzy lwowską a katowicką architekturą. Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.
Audycję prowadził Jerzy Kisielewski.
mc