- Jest pustym naczyniem, w które można wlać dowolne treści i na tym polega żywotność tego mitu: Marilyn jest migotliwa, nieuchwytna – twierdzi Małgorzata Sadowska, krytyk. W istocie, książka o aktorce pokazuje ją jako osobę bardzo oczytaną we współczesnej literaturze amerykańskiej (Hemingway, Miller, Kerouac).
- Jej wizerunek został świadomie wykreowany przez nią samą, bo przecież nie przez hollywoodzkich producentów – zaznacza teatrolog Marcin Zawada. – Od makijażu, przez sposób chodzenia po manierę grania. I ten wizerunek jej ciążył. Szła jak ćma do światła.
Była znakomitą aktorką, czarującą, naturalnie utalentowaną, świadomą swego ciała. Śmierć przerwała pracę nad "Somethings Got to Give”. Odnalezione niedawno fragmenty każą sądzić, że była u progu przełomu w sposobie jej gry aktorskiej (a także, gdyby film powstał, u progu przełomu obyczajowego).
- O Marilyn wiemy dziś więcej, niż w jej czasach – twierdzi Agata Kozak, tłumaczka książki "Marilyn Monroe. Fragmenty, wiersze, zapiski intymne, listy". – Wciąż ukazują się nowe pozycje. "Fragmenty” to książka, która dała nam wręcz wgląd w jej duszę.
- A mnie się wydaje, że paradoksalnie wiemy coraz mniej – oponuje Małgorzata Sadowska. – To wszystko, co wokół niej narosło przez 50 lat, które minęło od jej śmierci, oddala nas od tego, kim ona była naprawdę. To kwestia budowania mitu. "Fragmenty” są reinterpretacją mitu głupiej blondynki: pokazują, że była ambitna, oczytana, że była intelektualistką wśród aktorów.
50 lat temu, 5 sierpnia o świcie Marilyn Monroe została znaleziona we własnym łóżku, ściskająca słuchawkę w martwej dłoni. Oficjalnie stwierdzono śmierć w wyniku przedawkowania barbituranów, ale kontrowersje wokół śmierci legendy kina trwają do dziś.
Audycja Jacka Wakara.
fot. PAP/EPA/KAI FOERSTERLING