Rozmawiali o „Ostatniej taśmie” Samuela Becketta. Rozmawiali? Okrążali ją raczej, powoli, ostrożnie. Nie ufając chwilom pewności – dotykali, obwąchiwali napisany portret Krappa, tej starej samotności w białych trzewikach, co w dniu swoich urodzin znów, jak od wielu, wielu lat o tej samej porze, nagrywa siebie, pochylona nad szpulowym magnetofonem uwiecznia siebie na przyszłość, i odsłuchuje siebie przeszłą, dokonaną, kiedyś nagraną, a wszystko po to, by znów mozolnie oddzielać ziarna od plew, nie potrafiąc odróżnić ziaren od plew, bo czas i niepojęta pamięć wciąż przemieniają jedno w drugie. Gdzie tkwi w Ja okruch stały, niezmienny, co pozwala Ja być Ja? Istnieje w ogóle? Zostawmy to, nie o tym mowa. Wróćmy do nieufnego obwąchiwania niegdysiejszej opowieści Becketta. Gdzieś w środku tamtego popołudnia lub zmierzchu dominikanin przywołał zdania, które Krapp nagrał w dniu 39. urodziny i których słucha teraz, po 30 latach, zdania z urwanym przymiotnikiem w epilogu.
„...nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Objawienie, nareszcie!... Zrozumiałem w końcu, że ciemność, którą tak zawzięcie zwalczałem, w rzeczywistości jest mi naj...”
Na dłużej, na bardzo długo zatrzymali się obok „Ciemności”, obok tej „Ciemności”, lecz nie dlatego, że to rzeczownik specjalnie niepowtarzalny, cymes jakiś, słowo samo w sobie wybitne, wyjątkowo głębokie, Bóg raczy wiedzieć, uruchomienia jakich Kantów, Wittgensteinów, Heideggerów i jak zawrotnej teologii dogmatycznej wymagające, by je pojąć. Nie. Na dłużej, na bardzo długo zatrzymali się obok „Ciemności”, gdyż niedostępna im była, i niechybnie wciąż jest właśnie taka, metoda przaśnego rozumienia słów, pojmowania szybkiego i łatwiuteńkiego, niczym na pstryknięcie, ta powszechna w czasach naszych płytka gierka bezbolesnych skojarzeń, to pospolite ruszenie zdyszanego czytania wielkich opowieści, ta moda – także w teatrach, a raczej głównie tam – na lekturę „jak po maśle”.
Nie inaczej więc – na dłużej, na bardzo długo zatrzymali się obok „Ciemności”, obok tej „Ciemności”, gdyż na dłużej, na bardzo długo zatrzymywali się obok każdego słowa „Ostatniej taśmy” Samuela Becketta. Inaczej nie potrafili, nie potrafią. Nie mam pewności, że było właśnie tak, lecz jakim cudem mogło być inaczej? Czy zanim tamtego popołudnia lub o zmierzchu zasiedli, by rozmawiać o „Ostatniej taśmie” – każdy z nich z osobna mógł wcześniej, czytając w ciszy samemu sobie, nie zatrzymywać się na bardzo długo obok każdego słowa „Ostatniej taśmy”, skoro w dzisiejszym zapisie tamtej rozmowy – dialogu „Fiasko autokreacji” - jest aż tyle powietrza, tak wiele otwartych furtek czeka, by przez nie przejść, i błąka się taka masa dobrej bezradności, zawieszonego głosu i przeczuć bez ciągów dalszych, bez szans na łatwe „jak po maśle” przejście w tanią pewność? Raczej nie. Żaden z nich nie mógł nie zatrzymywać się .
Tak rozmawiali w roku akademickim 2012-2013 o „Ostatniej taśmie” i o jedenastu innych scenicznych opowieściach Becketta. Libera i Pyda – Marsjanie, ale stąd. Dwugłowy dowód na istnienie cywilizacji tyleż obcej, co teatralnej. Na wielodniowym seminarium poświęconym dramaturgii Becketta, zorganizowanym przez działającą w ramach Fundacji „Dominikańskie Studium Filozofii i Teologii” i pod auspicjami Polskiej Prowincji Dominikanów Szkołę Czytania – Libera i Pyda dali potężną lekcję lektury nie przaśnej. To znaczy – normalnej. A dziś dominikanie zrobili z rozmów tych – księgę pod beckettowskim tytułem „Jesteście na Ziemi, na to rady nie ma!”.
Dwanaście rozdziałów i dwa prologi plus epilog. Dwanaście dialogów o dwunastu odsłonach napisanego teatru Becketta – o „Czekając na Godota”, „Końcówce”, „Ostatniej taśmie”, „Szczęśliwych dniach”, „Fragmencie dramatycznym II”, „Komedii”, „Nie ja”, „Wtedy gdy”, „Krokach”, „...jak obłoki...”, „Impromptu „Ohio”” oraz „Katastrofie”. Każdy dialog – podobnie gęsty czubek góry lodowej wcześniejszego pokornego słuchania słów wszystkich, jednego po drugim, słów, o których Beckett, kiedy o chwilach pisania mówił, rzekł, że to „krople ciszy spadające w ciszy”. I w finale dialogu każdego twardniejąca pewność co do racji starej prawdy, tej oto, że znaczącej literatury, rzeczywiście wielkiej opowieści, choćby teatralnej, w istocie nie da się przeczytać, gdyż da się ją jedynie przeczytać – kolejny raz. Nie dlatego, że są wielką literaturą, lecz dlatego, że Libera i Pyda godzą się na ostateczną nieusuwalną nieuchwytność wielkiej literatury – dialogi ich są w istocie niedokończone. Czekają.
Libera i Pyda - być może wrócą kiedyś do nich? Może za lat trzydzieści czytając je - „odsłuchają” siebie z dziś, jak w „Ostatniej taśmie” Krapp, ta stara samotność w białych trzewikach, odsłuchuje swoje sprzed trzydziestu lat zdania o kolosalnym objawieniu i ciemności, która w rzeczywistości okazała się być dlań naj...? Dziś usłyszeli w ciszy słów Becketta chrobot zawrotnych intelektualnych planet. Być może za lat trzydzieści nie pojmą siebie z dziś i w opowieściach Becketta odnajdą zupełnie inne konstelacje? A może jednak trochę pojmą i dodadzą mało nowego? Rzecz jasna, by uchem złowić aż tak wiele – trzeba mieć w głowie coś więcej niż tylko gazetę codzienną i mentalny talencik do prędkiego zlepiania czytanej sztuki teatralnej z tymże papierem tanim, tandetnym. Tak, lecz wiele usłyszeli też dlatego, a może zwłaszcza dlatego, że ich Trąbki Eustachiusza są, inaczej niż u reżyserów najmłodszych oraz najzdolniejszych, odcięte od przaśności, mieli więc cierpliwość czekać, aż ze słów Becketta opadnie cała ta piana sensów małych, cienkich, doraźnych, a zwłaszcza banalnie oczywistych.
Po prostu, dla Libery i Pydy słowo „Ciemność” to nie lity banał rewelacji, że nie jest jasno i nic nie widać – w związku z czym, moi drodzy aktorzy oraz aktorki ukochane, śmiało możemy wystawiać „Ostatnią taśmę” Samuela Becketta! Otóż – nie możecie. Nie da się tak. Co głoszę bez większego przekonania, gdyż uczęszczam do współczesnego teatru i wiem: wszystko się da. Skoro, na ten przykład, z „Do Damaszku” Augusta Strindberga dało się zrobić banał o chłopczyku na kuriozalnym rowerze, z „Króla Leara” Williama Szekspira zaś bibelot o papieżu, którego jedna z córek jest chłopem z wąsami cesarza Franciszka Józefa – to niby dlaczego nie można by zarżnąć „Ostatniej taśmy” i upichcić z jej trupa uroczej i pouczającej opowiastki scenicznej o tym, że jeśli jest, proszę państwa, ciemno - to ciemno jest, proszę państwa?
Paweł Głowacki