Wszystkie twoje brzmienia

Ostatnia aktualizacja: 08.12.2017 11:15
Opowieść - bez względu na to, ile lat sobie liczy - jeśli jest opowieścią naprawdę sensowną, to w teatrze poważnym jest zarazem opowieścią bez przeszłości. Nigdy nie jest samym tylko powtórzeniem.
(zdjęcie ilustracyjne)
(zdjęcie ilustracyjne)Foto: Shutterstock/thanasus

Dlaczego się śmiejesz? O tobie mówi ta bajka, choć pod zmienionym imieniem.

Horacy "Satyry"

Starzy prorocy to byli potężni aktorzy, arcymistrzowie bajania. Potrafili gapiów skłonić do wiary w głoszone przez siebie historie niestworzone, a same te historie - bywało wcale często - po jakimś czasie same się ucieleśniały w świecie realnym. Izajasz, Jeremiasz lub Ezechiel... A wiele lat później gromada innych proroków – choćby Jan Chrzciciel, co lęk wzbudzał podobieństwem do bezlitosnego Eliasza i jadł szarańczę... Niepojęte, jak niewiele potrzebowali, by dojść do efektów tak wielkich. Ot, kawałek przestrzeni zwyczajnej, pustej, byle jaki plac, bez żadnych sztucznych dekoracji. Samotność naprzeciwko zapatrzonego, zasłuchanego tłumu zdumionych. I słowa, oczywiście one. Słowa cudze – Jego słowa. Tyle im wystarczało. A kiedy milkli po ostatniej kropce – ruszali dalej, na inny plac bez żadnej sztucznej scenografii, by nieomylną opowieść przywołać tam raz kolejny. Głośna samotność starych proroków to był teatr doskonały, dotkliwie czysty. Dotkliwy, gdyż czysty. Kiedy snuli zdania - czy mieli obok siebie choćby głaz, by móc usiąść? Głaz, zydel, krzesło? Być może, lecz pewności nie ma. Jest za to pewność, że kilka dni temu w Krakowie, na Scenie Miniatura Teatru Słowackiego, było krzesło i nic więcej, prawie nic. Andrzej Seweryn mówił 5 Trenów Jeremiaszowych i fragmenty Księgi Koheleta.

Kojąca oczy marność sceny pustej. Po lewej stronie tego placu z desek, na ciemnym krześle bez żadnych właściwości – zamarły pan o białych włosach, odziany w szarości i czernie, w butach nieskazitelnie lśniących. Pochylona, lecz nie za bardzo, głowa jego, skulone ramiona w czarnym golfie, w dłoniach opartych o uda - kartki z bardzo starymi słowami, które na pustym placu z desek za chwilę przywoła kolejny raz. Zapewne zna je na pamięć, mógłby mówić bez kartek, z głowy, tak. Lecz gdy opowieść liczy sobie tysiące lat, i dokładnie dlatego, że przetrwała tysiące lat – lepiej być ostrożnym, mądrzej jest nie ufać sobie. Lepiej móc w każdej chwili sprawdzić, czy się w bardzo starą doskonałość nie wcisnęło niechcący jakiegoś współczesnego, ambitnego elementu, jakiegoś ożywczego detalu. Więc – taki pan z lewej strony sceny. A z tyłu - drugi pan, o wiele młodszy (Sławomir Berny). On też po chwili zacznie mówić, lecz tylko językiem rytmów, szmerów, szumów, dyskretnych zlepków brzdąknięć. Siedząc na drewnianym pudle - z tego pudła i z masy byle jakich, biednych rzeczy, które z sobą przywlókł i którymi się otoczył, będzie palcami lub kruchym kijaszkiem dobywał dźwięki. Z okrągłych blaszek o różnym promieniu, zawieszonych na poziomej cienkiej żerdzi, z wydrążonych patyków, kto wie, czy nie z drzewa migdałowego, patyków długich i krótkich, dyndających na innej cienkiej żerdzi, z metalowego pudełka, chyba po kawie, co ma do dna przytwierdzone długie końskie włosie, z masy starych grzechotek, z tuby wypełnionej piaskiem, z czegoś, co przypomina żelazny garnek o wypukłym, na amen przyspawanym wieku, w którym wyrżnięto okrągły otwór, z całego tego pchlego targu, straganu, co na myśl przywodzi ustawiony na prowincjonalnym odpuście przed kościołem stragan handlarza najmarniejszą marnością – pan młodszy będzie wypukiwał, wymuskiwał, wygłaskiwał ciemne brzmienia upadłej Jerozolimy. Bo Jerozolima upadła już. Gardłem Jeremiasza Pan Niebieski Jerozolimie to przepowiedział. Nie ma już miasta, jest jedynie mruk połamanego cielska miasta. I zapisany w 5 Lamentacjach Jeremiasza skowyt.

Kiedy dotknął warg Jeremiasza, ofiarowując mu tym samym dar słowa, Pan zapytał: „Co widzisz, Jeremiaszu?” Prorok, świeżo narodzony prorok, zdumiony był. W sekundzie pojął, że człowiek, którego obdarowano darem słowa, wyraźnie dostrzega profetyczną moc rzeczy byle jakich. Odpowiedział, że widzi gałązkę drzewa migdałowego, zwanego drzewem czuwającym, i dodał: „Garniec osmalony od północy”. Pan rzekł: „Bo od północy przyjdzie zło na Jarozolimę”. Tak więc na pustym placu z desek jest tylko mruk garnka i reszty biednych rzeczy, budzonych palcami odpustowego perkusisty, i skowyt aktora o białych włosach, prawie bez ruchu siedzącego na krześle.

Nie. Nie skowyt. Wszystkie odcienie skowytu, każdy gatunek szeptu, pełny zbiór rodzajów krzyku i jakiegoś innego Mendelejewa cała tablica tonacji charczenia. W gardle aktora o białych włosach – wszystkie brzmienia trupa miasta. Piski dzieci, które nic nie pojmują, jazgot oszalałych kobiet, bezradna wściekłość mężczyzn. Zdania staczające się w bełkot i blade słowa naraz wyskakujące z rzężenia. A z tyłu – szmer piasku obojętnego wobec zabitego miasta, szmer dobywany z puszki po kawie, dobywany tu i teraz, dźwięk pękających ścian w obijanych kijaszkiem wydrążonych patykach drzewa migdałowego, tu i teraz, i ledwo słyszalny w muskanym palcami garnku szum pyłu, tu i teraz osiadającego na ruinach Jerozolimy tysiące lat temu. Kiedy zaś cichnie ta druga wieża Babel – nastaje czas Księgi Koheleta, niewielkiej Księgi, wypełnionej przedziwną, kłopotliwą dialektyką, Księgi, w której słowo „marność” powtórzone jest 64 razy. Pan o białych włosach jest teraz odmieniony. W białej koszuli i ciemnej marynarce – tylko chodzi, z kartkami bardzo starej, nieomylnej opowieści w dłoniach. Spaceruje, ani raz nie usiądzie. Symfonię zabitego miasta zastępuje w gardle aktora coś jakby ironiczny, niespieszny, pastelowy monodram słówka „marność”, które tu i teraz wdzięczy się wszystkimi możliwymi odcieniami, rozkładając ręce w geście, który pozwala przywołać pamiętne zdanie: „Urodził się - i to go zgubiło”. Tak, tu i teraz. Starzy prorocy to byli kolosalni czarodzieje sceny. Choćby nie wiedzieć który już raz przywoływali to samo - widzowie i tak dali by się pociąć, iż słuchana przez nich opowieść nie ma przeszłości, że zaczęła się i trwa tu i teraz, że słyszą ją więc jako pierwsi ludzie w czasie.

I o to kilka dni temu chodziło na Scenie Miniatura. Berny i Seweryn. Perkusyjna opowieść grajka i ze słów ulepiona opowieść aktora. Wszystkie bardzo stare dźwięki, przywołane przez nich tak, że w trwającym godzinę seansie - jest ta właśnie, ta i tylko ta godzina, nie ma choćby cienia innej. Wszystkie bardzo stare dźwięki okazują się być w istocie - wszystkimi twoimi brzmieniami. A kiedy bajka się kończy – kończy się bajka o tobie w starej ciemności.
Chodziło parę dni temu o przypomnienie odwiecznego teatralnego banału. Opowieść - bez względu na to, ile lat sobie liczy - jeśli jest opowieścią naprawdę sensowną, to w teatrze poważnym jest zarazem opowieścią bez przeszłości. Nigdy nie jest samym tylko powtórzeniem. W teatrze poważnym czasem starych opowieści jest czas nieomylnie teraźniejszy od zawsze. Dlatego warto mieć przed oczami kartki zapisane kiedyś. Trzeba się pilnować. Trzeba mieć baczenie, by starych opowieści o czasie teraźniejszym nie pstrzyć swą aktualną teraźniejszością mało taktownego malca.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki TEATR
Czytaj także

Twarz recenzenta

Ostatnia aktualizacja: 20.10.2017 15:00
Twarzą którego polskiego recenzenta rzeczywistego wesprze Kuśmider swą kreację nalanej gęby recenzenta zmyślonego przez McPhersona? Rzecz jasna, pytając o to, nie myślę o skali 1:1. Lecz jednak pytam.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Zjazd żyrandola

Ostatnia aktualizacja: 24.11.2017 19:26
Miejcie litość dla zmysłów postronnych obserwatorów. Jeśli już koniecznie musicie – walczcie, ale z elementarną klasą, ze smakiem podstawowym, bez stentorowego wycia.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Czy jest tam jeszcze ktoś?

Ostatnia aktualizacja: 01.12.2017 18:26
Czasem udaje się starej kobiecie usłyszeć odpowiedź. Wtedy ucieleśniają się kawałki pamięci na kruchej estradzie, ledwie kilka metrów od łóżka, w którym stara kobieta czeka, próbując nie zapomnieć. Kilka metrów. Odległość nie do przebycia. Już nie.
rozwiń zwiń