Szlachcic był snem Cervantesa
A Don Kichot snem szlachcica
Podwójny sen ich splątał i coś
Jorge Luis Borges "Śni Alonso Quijano"
Gdyby nie wzruszająco niemodny zegarek na lewym nadgarstku mężczyzny z siwą brodą, gdyby nie zegarek i nie czarne słuchawki z sunącym w dół po wydatnym brzuchu czarnym kablem, które założył sobie nie na uszy, lecz na skrywający uszy wymięty słomkowy kapelusz o wielkim miękkim rondzie, wciśnięty na głowę po brwi i koniec karku - nie poznałbym, czy to on, czy może ten drugi, o wiele młodszy, reprezentuje na leżącej przede mną kolorowej fotografii fikcję. Bo niby jak poznać? Sweter starszego to przecież ta sama kolorystyczna tonacja – jaskrawość na amen stłumiona piaskiem - co tonacja kraszonego frędzlami poncho na ramionach młodszego, i w obu przyodziewkach, w ich kształtach, a raczej bez-kształtach, identyczna nieuchwytność czasu. Wełniane poncho i sweter wełniany pochodzić mogą równie dobrze sprzed lat pięciu, jak i z początku XVII wieku - owce strzyżono w jakimkolwiek dniu niedalekiej lub porażająco odległej przeszłości. Identycznie z kapeluszami. Gdyby brązowawe, miękkie koło, wypukłe po środku, postrzępione na krawędziach i wielkie niczym dno tysiąclitrowej beczki, wcisnąć pod czarne słuchawki na głowę siwego mężczyzny, a jego słomiany bałagan zawiesić w miejsce brązowawego koła na plecach młodego mężczyzny – niewiele by to zmieniło. Prawdę rzekłszy - nic. I nic też, nawet jednej igły jasności, do kłopotliwej zagadki nie wnosi osioł, na którym zamarł młody, patrząc nam przez swoje prawie ramię prosto w oczy. Osioł nie pomoże, bo zwierzę z niego wieczne, jakby od zawsze i na zawsze obok czasu, a raczej dobre na każdy czas i jednako sprawne tak w realności, jak w fikcji. Jeździł na ośle Jezus Chrystus i jeździł na ośle Sanczo Pansa. Jedno nie jest prawdziwsze od drugiego, jak i jedno nie różni się od drugiego głębokością snu, w którym jest śnione dziś, lub było pierwszy raz wyśnione kiedyś. W którą z tych fikcji, albo z którą z tych realność uwierzyć? I dlaczego? Którego z dwóch tych osłów marchwią nagrodzić?
Zatem? Na fotografii, która leży przede mną i napis pod którą wciąż zasłaniam, udając sam przed sobą, że nie znam zamarłych na niej postaci – kto jest postacią z fikcji? Gdyby nie zegarek i słuchawki – nigdy bym nie wybrał. Odsłaniam napis: "Adam Driver w roli reżysera reklam Toby’ego oraz Terry Gilliam na planie Człowieka, który zabił Don Kichota". Zgadza się. Ale – co właściwie się zgadza? Gdyby nie zegarek i słuchawki... Owszem, wybrałem – lecz kogo właściwie? Tego na ośle, czy tego z słuchawkami i zegarkiem? I co reprezentuje postać, którą wybrałem – fikcję czy realność? Niby dlaczego osioł ma być atrybutem iluzji, zegarek zaś – znakiem realności?... Z grubsza tak zaczyna się fantastycznie lekki i fantastycznie na spodzie cierpki filmowy taniec zagadek opowiastki Gilliama "Człowiek, który zabił Don Kichota", taniec będący finezyjnym echem ofiarowanego nam w XVII wieku na zawsze przez Cervantesa pląsu zagadek legendarnej jego powieści.
W filmie Gilliama - w iluzji - występuje cały legion przedmiotów, by tak rzec, należących do drużyny prywatnego zegarka i profesjonalnych słuchawek Gilliama reżyserującego rzeczoną iluzję. Aktor Driver, owszem, jest fikcją o imieniu Toby, lecz, filmowej fikcji Gilliama nie opuszczając nawet na sekundę - porzuca fikcję o imieniu Toby, aby bez własnej winy i zgody stać się fikcją o imieniu Sanczo Pansa, oraz kilkoma innymi fikcjami. I zanim dosiądzie osła – dosiada wspaniały motocykl, który wraz z osłem jest lub nie jest częścią iluzji bądź realności... Co tu dużo mówić, zapętlać, węzły wiązać. Gilliam, wychodząc od powieści Cervantesa, która jest nieogarnioną grą iluzji z realnością, nakręcił film opowiadający o kręceniu filmu, a raczej o kłopotach z kręceniem filmu, kłopotach, które na reżysera Toby’ego sprowadza jego nagle odrodzona pamięć o kiedyś w tych właśnie okolicach kręconego przezeń filmu na motywach powieści Cervantesa... I to tyle.
Tak, dość, więcej pięter wymieniać nie trzeba. Istotne, że Gilliam spaceruje między nimi - niebywale lekko, z uśmiechem, nie męcząc ani nas, ani siebie. Niezliczone maski, niekończące się żonglowanie nimi. Olśniewające przebieranki. Bezustanne i w każdą stronę, w przód i tył, naprzemienne spacery w czasie, nicowanie się odległych dni. Mieszanie się smaków, zapachów i kształtów wielu epok. A zwłaszcza to Gilliama igranie z twoją niepewnością, bo nie wiesz, bardzo prędko nie wiesz: gdzie Rzym, a gdzie Krym? Gdzie teraźniejszość Toby’ego, gdzie jego nieodległa przeszłość kręcenia przezeń „Don Kichota”, a gdzie prolog XVII wieku, kiedy Cervantes wyśnił szlachcica Quijanę, który wyśnił siebie jako Don Kichota, który wyśnił, a raczej przykrył banalną realność snami wyjętymi z rycerskich opowieści, przy studiowaniu których powoli acz nieuchronnie popadał w szaleństwo, metodycznie, stronica po stronicy, aż w końcu nie miał kłopotów z dostrzeżeniem w trywialnej miedzianej mydelnicy wiejskiego balwierza – złocistego, iście królewskiego hełmu przecudnej urody? Czy w czasach nieszczęsnego reżysera Toby’ego miałby jakikolwiek kłopot z zobaczeniem w motocyklu – rumaka godnego najszlachetniejszego rycerza, zaś w słuchawkach Gilliama – rycerskich nauszników na zimne noce pod gołym niebem La Manczy? Gdzie Rzym, gdzie Krym – gdzie iluzja, a gdzie realność? No, gdzie? Kto zmyślony? Kto prawdziwy? A jeśli nie da się tego rozwikłać – co wtedy?... Wróćmy do Cervantesa, choć w gruncie rzeczy – niby jaki to powrót, skoro Gilliam w istocie, właśnie w istocie, nie odstępuje Cervantesa nawet na pół milimetra.
Jaki niepokój rośnie w czytelniku, kiedy w VI rozdziale księgi pierwszej „Don Kichota” czyta, że zmyśleni bohaterowie – proboszcz i balwierz – przeglądając zgubną bibliotekę Don Kichota, znajdują... inne dzieło Cervantesa, "Galateę"? W fikcji znajdują przedmiot wprost z realności, należący do ich stwórcy, a na dokładkę okazuje się, że zmyślony balwierz to druh Cervantesa – czyli fikcja przyjaźni się z prawdą - oraz że balwierz wyjątkowo nisko ocenia "Galateę". Oto, jak rzekł Borges, "balwierz, czyli sen Cervantesa, czy też forma snu Cervantesa, osądza Cervantesa". A co począć z chwilą, w której, czytając drugą księgę „Don Kichota”, dowiadujesz się naraz, że jej bohaterowie doskonale znają całą pierwszą księgę?... Wokół ilu jeszcze porównywalnie zdumiewających chwil przenikania się prawdy i zmyślenia Cervantes, a za nim Gilliam w swoim filmie, rozsnuwa opowieść o urokach uporczywej niepewności? Pięciu? Dziesięciu? Ile razy da się poczuć ten dziwny, obły niepokój i właściwie dlaczego? Pod koniec "Człowieka, który zabił Don Kichota" wraca do pamięci stara odpowiedź Borgesa, wzruszająco niemodna, całkiem jak zegarek Gilliama, odpowiedź, której nie sposób nie przywoływać wciąż od nowa.
"Dlaczego niepokoi nas to, że Don Kichot jest czytelnikiem "Don Kichota"? Znalazłem, jak sądzę, przyczynę. Takie inwersje sugerują, że skoro bohaterowie jakiejś fikcji mogą być jej czytelnikami czy widzami, to my, jej czytelnicy czy widzowie, możemy równie dobrze być fikcją".
Paweł Głowacki