Któż mógłby zaręczyć, że oprócz strzałki odkrytej przez nas, jakieś inne znaki nie kryją się na ścianach, lub gdzie indziej, na przykład, w kombinacji plam nad umywalnią z kołkiem, leżącym na szafie, w poharataniach podłogi...
Witold Gombrowicz "Kosmos"
Aktorki. Emerytowane, zacne tragiczki Teatru Bagatela. Trzy, może pięć. Wpierw, staropolskim zwyczajem, przysiadły na przedwojennych krzesłach w kącie gigantycznej sali Pałacu Sztuki w Krakowie, przy starym stole przykrytym koronkowym obrusem sprzed wieku, kiedyś białym, teraz jak ażurowy cień. Chwila bezruchu, po czym – w drogę! Przodem do przodu, ścieżką przez wyborną wystawę „Teatr Bagatela 1919 – 2019”. Przodem do przodu, oczywiście, ale i zarazem, w sferze czasu – rakiem jakby. Po prostu – idą do przodu w tył. Aktorki, które wiele pamiętają, a jeszcze więcej mogą sobie przypomnieć, jeśli tylko napotkają znak, kombinację plam, coś, co obudzi, co pozwoli powtórzyć pierwsze w „Ślubie” Witolda Gombrowicza wypowiedziane przez Henryka słowa: „Zasłona wzniosła się...”
One więc. Trzy, może pięć. W odświętnych koszulach na wypukłych plecach małych jak w dzieciństwie, stukając dygoczącymi laskami, wpatrzone w rozmydlony parkiet nie rozmydlony, szurając zamszowo, a bywa że i na chwilę zapominając dociągnąć nogę do nogi – wolno, bardzo wolno suną od potężnej księgi, do księgi potężnej. Suną tak wolno, iż można sądzić, że nie suną, lecz suną w miejscu, szurają jałowo, a cała wystawa, zbudowana na planie koła, niespiesznie i z pokorą przybywa do nich, nieruchomo wędrujących - przybywa niczym w teatrze sztuczne krajobrazy na obrotowej scenie, mijające aktora, który na proscenium, nie ruszając się z miejsca, pantomimicznie udaje, że oto idzie w dal siną.
Tak, chyba należy dać się oszukać. A raczej tyleż należy, co w dobrym tonie jest dać się oszukać i zobaczyć iluzję, uwierzyć w wędrującą wystawę nie wędrującą, w wystawę kręcącą się na obrotowej scenie, której w Pałacu Sztuki nie ma. Na szurające w miejscu aktorki znaki przeszłości najeżdżają więc statecznie, suną plamy, kształty i kolory, przez Tadeusza Bystrzaka, kuratora tego kolistego przypomnienia, wybrane z archiwów i smakowicie ułożone. Suną niespiesznie fotografie, te stuletnie, te dzisiejsze i mrowie z lat pomiędzy wtedy a dziś. Suną ślady iluzji, co w teatralnym gmachu na rogu ulic Krupniczej i Karmelickiej trwa już wiek cały z niewielkimi przerwami. Przesuwają się ocalałe znaki 666 premier, ulepionych przez 182 reżyserów za kadencji 15 dyrektorów. Inaczej mówiąc – wędrują ocalałe znaki 35 tysięcy przedstawień, obejrzanych przez 18 milionów widzów. Fotografie wielkie i małe, kostiumy na manekinach, rekwizyty, wiekowe sakwojaże, stara, na niewielką scenkę zmieniona szafa, czarno-biały telewizor firmy Philips, równie wiekowe radio Telefunken, międzywojenne meble i tamte koronkowe obrusy, pod sufitem - wielkie betonowe bądź neonowe litery, układające się w istotne dla Bagateli słowa: „Wesoła Gromadka”, „Teatr Młodego Widza” albo „Teatr Rozmaitości”, zdjęcia magazynów Bagateli, stuletni plan pierwszej widowni, mrowie innych śladów, także powtórnie wydrukowane dziś, międzywojenne, pełne słów o Bagateli numery „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” – jak to się fatalnie mówi: „organu prasowego”, którym władał Marian Dąbrowski, jeden z tych, co pieniądze wyłożył, aby 25 października roku pańskiego 1919 Teatr Bagatela zaczął pięknie kłamać, lekko oszukiwać, mamić wdzięcznie. Sunie cały ten ogrom plam, który jest w istocie ledwie tycią częścią rzeczywistego ogromu śladów. Wszystko nie mogło pomieścić się na wysokich ścianach Pałacu Sztuki – i stąd rzeczone księgi, a na ich stronicach to, dla czego ściany okazały się za małe.
Księgi naprawdę potężne są. Spójrzcie na blat waszego kuchennego stołu – oto patrzycie na okładkę każdego z tomisk, przez Bystrzaka skonstruowanych. Wystawa, to iluzyjnie kręcące się koło pamięci (a koło ma w sobie przecież coś z nieskończoności) - zatrzymuje się na chwilę zawsze gdy księga jest tuż obok aktorek, wędrujących w miejscu, obok tragiczek ruchomych nieruchomo. Wtedy przestają stukać laski, cichnie szuranie, plecy tracą trochę wypukłości, klęsną jakby, i aktorki, na duchu wspierając się wzajem, szpicami lasek mozolnie przewracają pełne wyblakłych zdjęć stronice ogromne niczym teatralna scena. I jak Witold w „Kosmosie” Witolda Gombrowicza – aktorki dostrzegają naraz w księdze jakąś strzałkę, jakiś znak, jakąś kombinację plam, coś dawno temu zamarłego na fotografii – oczy, uśmiech, a niechby tylko chwast sceniczny bądź sztuczną grudę – coś, co pozwala im przypomnieć sobie to i owo. „Ileż zdań można utworzyć z dwudziestu czterech liter alfabetu? Ileż znaczeń można wyprowadzić z setek chwastów, grudek, i innych drobiazgów?”, pyta Gombrowicz. Aktorki zaczynają przypominać sobie to i owo, gdyż nagle dzieje się cudownie, jak w prologu „Ślubu” Gombrowicza – kurtyna naraz w górę idzie sama z siebie. Lecz dzieje się tak również z powodu wcale nie cudownego powrotu, który za chwilę nastąpi - po prostu dlatego, że niebawem, kiedy koło pamięci znów ruszy, na aktorki najedzie potężna fotografia przedstawiająca Alicję Kobielską, Piotra Różańskiego i Tomasza Kota, barwny ślad po „Ślubie”, w roku 2002 w Teatrze Bagatela wyreżyserowanym przez Waldemara Śmigasiewicza. Najedzie ten prostokąt przeszłości i komuś - być może wielu, być może nie tylko dwóm, pięciu aktorkom - przypomni się Kot, który jako Henryk mówił: „Zasłona wzniosła się...”, chwilę dalej dorzucił: „A może nie jestem sam, kto wie co jest za mną, może na przykład, może coś... ktoś tu z boku, na uboczu, na uboczu...”, a w końcu wyszeptał pytanie bez odpowiedzi: „Coś dziwnego stało się z nami. Gdzie się znajdujemy?”
W Pałacu Sztuki, na jubileuszowej wystawie Teatru Bagatela się znajdując, jesteś w miejscu, gdzie nie ma – jak to w teatrze – nie ma, gdyż być nie może pewności żadnej. Czy wędrujące wiekowe aktorki naprawdę wędrują, czy też jedynie szurają w miejscu, zaś stare krajobrazy teatralne przybywają do nich na kręcącej się obrotowej scenie, której nie ma? Nie będziesz wiedział. I nigdy nie stanie się jasne, która z aktorek, wskazując palcem w księdze wyblakłą do cna fotografię, z dwudziestu czterech liter alfabetu wybrała garstkę i cicho rzekła kruche, piękne zdanie: "Patrzcie, to ja..."