Ulga

Ostatnia aktualizacja: 09.04.2022 13:47
Świat wciąż istnieje, więc dzieło ich nie jest skończone. Dlatego na „Zabawie” nie tylko szaleli. W wielkich kajetach, wspartych na krawędziach foteli przed nimi, Bouvard i Pécuchet przepisywali kwadratową mowę trzech Parobków, sunącą ze sceny. Słowo po słowie. Zdanie po zdaniu. Nic po niczym.
Sławomir Mrożek w studio nagraniowym
Sławomir Mrożek w studio nagraniowymFoto: Wojciech Kusiński/PR

Taką więc władzę nad światem mają skromni kopiści? Owszem, albowiem wielka jest moc bycia Nikim.

Jan Gondowicz "Flaubert i fenomen głupoty" 

 

Z Krakowa, ze sceny Teatru KTO przy Zamoyskiego 50 - mogliby ruszyć prosto do Paryża. Nie byłoby w tym nic szokująco pyszałkowatego, brawurowego ani wybitnie niesmacznego. Niby ile to zachodu? Po gościnnym zagraniu w KTO swego kultowego, 22 lata krzepko żyjącego spektaklu - kilka scenicznych gratów i kostiumy na tył busa wrzucić, gospodarzy pożegnalnie wyściskać, kierunek południowo-zachodni obrać i - jazda! Ot, cała logistyka. Banał. Dalej - dwa, góra trzy dni podróży spokojnej. A w Paryżu – na lewy brzeg Sekwany należałoby dobrnąć i tam, w Dzielnicy Łacińskiej, na skromnej uliczce de la Huchette, przed kamienicą numer 23 się zatrzymać, a następnie sprawdzić, którego dnia lilipuci Théâtre de la Huchette ma przerwę w graniu zdumiewająco krzepko żyjącego dzieła "Spektakl Ionesco", złożonego ze sztuk Eugène’a Ionesco "Łysa śpiewaczka" oraz "Lekcja". W finale podróży zaś – na drzwiach liliputa nęcący plakat zawiesić by należało. I tyle. Wspomnianego dnia przerwy od słów Ionesco, zamiast słynnej frazy: Nie, to nie ten. Chodzi o innego. O Bobby Watsona, syna starej Bobby Watson, ciotki zmarłego Bobby Watsona - widzowie usłyszeliby równie powszechną, tyle że nadwiślańską, sentencję: Myślę, że jak oni nawet lepsi, to my także lepsi. Równo. Po upływie godziny, opuszczając teatrzyk, goście raz jeszcze przeczytaliby plakat, drukowany po francusku. Przeczytaliby, żeby zapamiętać. Teatr Brama z Goleniowa! Dnia…, o godzinie…, zapraszamy na wyreżyserowaną przez Daniela Jacewicza "Zabawę" Sławomira Mrożka! Przedstawienie to jest w Polsce grane nieprzerwanie przez lat 22, od dnia premiery, która odbyła się 14 kwietnia roku 2000! Przybywajcie!

     Po spektaklu byłem u Ionesców – wspomina Jan Kott w "Aloesie". Rzecz jasna, mówi o "Lekcji" i "Łysej śpiewaczce" w Théâtre de la Huchette. Wraca do tamtych odwiedzin i przywołuje wielki, ciemny monolog Ionesco, jego monotonną mowę, której sednem był niezmienny punkt na dnie nieuchronnie zmieniającego się świata. Mruczał mistrz do Kotta, że postać Uczennicy w "Lekcji" gra oczywiście wciąż ta sama aktorka. Że ów seans dwóch sztuk będzie na scence w Dzielnicy Łacińskiej grany jeszcze pięćdziesiąt albo i siedemdziesiąt lat. I że kiedy Uczennica umrze naprawdę, nie na scenie, święty Piotr zażąda od niej relacji z życia. I ona rozpocznie litanię zwyczajnego losu. Co robiłam? Miałam osiemnaście lat, kiedy zagrałam Uczennicę w sztuce pana Ionesco w teatrze na rue de la Huchette… A później wyliczy przed Świętym fakty, co zapełniły przeznaczony jej czas. Zaręczyny, małżeństwo, ciąża, narodziny córki, rozwód, drugie małżeństwo, znów ciąża, narodziny syna, drugi rozwód, córka rodzi bliźnięta, w końcu starość, a dalej to, co nieuchronne. Wyliczy fundamentalne, zmieniające się fakty z jej losu, jednak po każdym fakcie – recytować będzie jeden i ten sam refren. Ale wciąż grałam Uczennicę… Ale wciąż grałam Uczennicę… Ale wciąż grałam Uczennicę… Gdy umilknie, święty Piotr radośnie westchnie: Pan Ionesco już się nie może pani doczekać, jest na próbie "Lekcji"…

     Teatrzyk przy ulicy de la Huchette to jest Guliwer pośród olbrzymów. Liliput, tak, tyle że nieludzko uparty. Dwugłowy, z "Lekcji" oraz "Łysej śpiewaczki" skonstruowany seans jest w nim grany od roku 1957. W 2017 księgowy teatrzyku przedstawił fachowe wyliczenia. Oto przez 60 lat odbyło się - 18000 przedstawień dwugłowego seansu! Tak – 18000! I choć widownia liczy ledwie 85 rozkładanych krzeseł – dwie legendarne opowieści Ionesco obejrzało w tym czasie, zwłaszcza wysłuchało, ponad 1,5 miliona widzów! Powtórzyć? Więcej niż 1,5 miliona!... Dziś – zupełnie nieaktualne to liczby. Mamy rok 2022, a seans dwugłowy trwa uporczywie, w najlepsze. Powraca niezmieniony, gdyż wracają nietknięte słowa Ionesco. Przy rue de la Huchette, pod numerem 23, kilka razy w tygodniu wieczorem powtarzają się nieśmiertelne, brzęczące portrety bełkotu. Bilety? Po 40 euro. Dla studenterii zniżka o 50%.

     Przy tym paryskim matuzalemie scenicznym - "Zabawa" z Goleniowa jest tylko trochę więcej niż oseskiem. Lecz z drugiej strony i bez porównań patrząc – 22 lata to jednak szmat czasu. Aktorzy Jacewicza, kiedy pierwszy raz trzech Parobków w sztuce Mrożka grali, byli jeszcze młodzieńcami. A później, niczym w uwiecznionym przez Kotta, albo przezeń wymyślonym monologu Ionesco, zdarzyło się w ich pozascenicznym życiu niemało. Studia pokończyli? Ożenili się? Rozwiedli? Dzieci odchowali? Pożegnali najbliższych?... Coś jeszcze, zapewne. Jeszcze wiele, wiele się zdarzyło. Lecz wciąż grali Parobków B, S i N. Regularnie powtarzali "namalowany" przez Mrożka w roku 1962, ledwie 12 lat po "Lekcji" i "Łysej śpiewaczce", nieśmiertelny, brzęczący portret polskiego bełkotu. O "Zabawie" można rzec wiele zdań przepastnych – i wiele przepastnych zdań zostało powiedzianych. Lecz teraz niech starczy jedynie to, co o figurach z "Łysej śpiewaczki" napisał Ionesco. To są postacie, które mówią byle co i to byle co niczego nie oznacza. O tym właśnie jest sztuka i to jest to, czego od niej chciałem: to, co mówią postacie, nie ma żadnego znaczenia. Rzecz jasna, dodaje Ionesco, da się w "Łysej śpiewaczce" gmerać wytrychami psychologii, socjologii lub realizmu, można w postaciach doszukiwać się szyderstwa z tej bądź innej grupy społecznej, lecz w istocie są to – tylko marionetki. Tylko? Słowa marionetek, zdania, ich gadanie – wszystko to klekoce niczym kołatka nocnego stróża. Całkiem podobnie jak parę dni temu bełkot Parobków Mrożka w "Zabawie" z Goleniowa, gościnnie zagranej na scenie Teatru KTO. Efekt tej wizyty w Krakowie - jaki?

Ulga! Powłóczyste, godzinę trwające – odsapnięcie społeczne! Nie pamiętam, kiedy ostatni raz wyczuwałem na widowni ulgę tak kolosalną, ulgę i wręcz frenetyczną radość, że narzecze, które ze sceny sunie – wreszcie jest zrozumiałe, co do joty zrozumiałe! Polki i Polacy – w końcu byli na teatralnej widowni jak są u siebie w życiu. Bełkot całkowicie ich ujął krystaliczną swą klarownością. Żaden tam Proust, Tomasz Mann albo inny zapętlony Genet! Skądże! Żadne, Boże uchowaj, językowe labirynty, a tylko to: Ja nic nie myślałem. Tak, tylko tyle – i już wszystko, Bogu dzięki, jasne!

     Podwójny Ionesco w teatrzyku de la Huchette, zwłaszcza "Łysa śpiewaczka", u nas zaś "Zabawa" z Goleniowa, grana gdziekolwiek w Polsce. Czy nie dziwne to są sędziwości? Jest coś niepokojącego w tym, że wszystko zmienia się gwałtownie - również teatr, gdzie co miesiąc wybucha świeża awangarda - a stare sceniczne portrety bełkotu trwają niezmienne i po ostatniej kurtynie oklaskiwane są w omszałej tonacji, ze szczerą wdzięcznością, którą rodzi pełnia zrozumienia. Stara ulga w odpowiedzi na stare podobizny bredni. Odwieczny kontredans. Nim Kott przywoła w "Aloesie" monolog Ionesco o nieśmiertelności komunałów, pisze o częstych swoich wizytach w teatrzyku na rue de la Huchette. Zachodził tam też po to, a może głównie po to, by sprawdzić, czy mimo zmieniających się masek świata – na lilipuciej scenie wszystko jest, jak zawsze było. Nic się nie zmieniło, powiada po entym obejrzeniu "Lekcji" i "Łysej śpiewaczki". Nawet publiczność się nie zmieniła, jakby ci sami widzowie przychodzili przez siedem lat równie regularnie jak państwo Martin do państwa Smith. I dalej, wciąż o bełkoczących w "Łysej śpiewaczce" i świetnie się rozumiejących małżeństwach Martinów i Smithów, o cudzie wieczności "Łysej śpiewaczki": Wydało mi się, że ją znam na pamięć, że w ogóle istniała zawsze, że nie została napisana. Bo już przedtem była…

Kiedy Teatr Brama grał w KTO "Zabawę", zdało mi się naraz, że w rzędzie przede mną szaleją oto Bouvard i Pécuchet, pamiętni kopiści, bohaterowie ostatniej powieści Gustawa Flauberta, kolosalni smakosze wszelkiej głupoty, sybaryci trywialności stylistycznie najprostszej. Zarykiwali się, łowiąc bełkot Mrożkowych Parobków. W drugim tomie, którego Flaubert nie zdążył stworzyć, Bouvard i Pécuchet mieli powrócić do swego głównego zajęcia. Żadnych refleksji! Kopiujmy! – zanotował Flaubert w brulionie tomu pierwszego ich bitewny okrzyk. I jeszcze nakreślił ten obrazek, sedno tomu drugiego. Zakończyć widokiem obu poczciwców nachylonych nad swym pulpitem i kopiujących. Tak, w drugim tomie kopiści mieli z czułym mozołem przenosić na papier całą głupotę świata, bełkot za bełkotem. Na 2186 kartkach Flaubert stworzył archiwum bzdur fenomenalnych i część nazwał "Słownikiem komunałów", który lubił Ionesco. Owo archiwum miało stać się dziełem życia kopistów, przynoszącym ludziom ulgę rozumienia się wzajem. Świat wciąż istnieje, więc dzieło ich nie jest skończone. Dlatego na "Zabawie" nie tylko szaleli. W wielkich kajetach, wspartych na krawędziach foteli przed nimi, Bouvard i Pécuchet przepisywali kwadratową mowę trzech Parobków, sunącą ze sceny. Słowo po słowie. Zdanie po zdaniu. Nic po niczym.

Paweł Głowacki

 

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki