Furtka

Ostatnia aktualizacja: 02.07.2022 19:45
Minkowska jednak jest wielkoduszna – pozwala uciec. Po drugiej stronie – ulga. Jazz faluje tam po to tylko, by falować w żadnej sprawie doraźnej. Nie istnieje inny powód gry. Trąbka jest, gdyż istnieje Satchmo. Satchmo trąbi, ponieważ jest trąbka.
Kontrabas
KontrabasFoto: Alenavlad/Shutterstock

I co Ignac skoczy, Horacjo Podskoczy, co Horacjo łupnie, Ignac tupnie tupnie, gdy jeden zakręci, to drugi Wykręci i tup, łup, łup i buch i bach buch, i bach bach buch bach, Buchbach, Buchbach, Buchbach, bach bach, buch, buch, Buchbachem tańcują!

 

Witold Gombrowicz "Trans-Atlantyk"

 

 

      Nie całe ciało, nie, skądże – zbędna jest aż taka solidność charakteryzacji. Mroczną szminką z puszki "Otello" wystarczyłoby pokryć tylko to, co niezasłonięte eleganckim kostiumem: dłonie i twarz aktora Radosława Krzyżowskiego. I uszy, rzecz jasna, i szyję aż do krawędzi koszuli. Wcześniej wypadałoby go też sztucznie pogrubić, kulkami styropianu może, zwłaszcza policzki silikonem trochę mu spulchnić dobrze by było. Z drugiej strony jednak - nie przesadzajmy z manią prawdziwości. Nie bądźmy bardziej lustrzani od lustra. Zwłaszcza że naturalny zarost Krzyżowskiego (szpak mądry, bo stary) jest przecież bliźniaczo podobny do pieprzu z solą na twarzy mego modela - legendarnego jazzowego kontrabasisty Arvella Shawa. I jak na słynnym koncercie Louisa Satchmo Armstronga (9 listopada, rok 1952, Paryż) w teatrze Des Champs Elysées czarnoskóry Shaw stoi tuż za kontrabasem – tak w wyreżyserowanym przez Katarzynę Minkowską w Narodowym Starym Teatrze spektaklu "Orlando. Bloomsbury", Krzyżowski, jako Clive Bell, z boku sceny równie fachowo, pewnie za kontrabasem stoi. Stoi z palcami lewej dłoni na cienkiej szyi gryfu, lekko przygarbiony kolebie się niby we śnie i gra, palcami prawej dłoni szarpiąc w rytmie najprostszym dwie z czterech strun. 70 lat temu Julio Cortazar, w eseju "Louis, przeogromny kronopio" portretując falujący cud jazzu Armstronga, rzekł, iż Arvell Shaw, Paganini pizzicato, gra na kontrabasie, jakby obejmował nagą dziewczynę ulepioną z cienia, a kiedy Satchmo odsuwa się ze swą złocistą trąbką w mrok, by odsapnąć – Shaw wykorzystuje chwilę bezkrólewia i wchodzi z cienistą dziewczyną w potężne miłosne zwarcie. A potem znów jedynie małe czułości, tylko ledwo słyszalny mruk struny E…

Słucham tamtego mruku teraz, po premierze seansu Minkowskiej w Starym. Czarne płyty są, Bogu dziękować, pamiętliwe. Tamte nieśmiertelne kawałki, 70 lat temu falujące nad widownią Des Champs Elysées… "When it’s sleepy time down South", "Muskat Ramble", kilka innych jeszcze… Słucham tych w nic nieuwikłanych opowieści muzycznych, jakbym czytał listy z zamierzchłej epoki, kiedy przynajmniej w jazzie wszystko było tym, czym było, a nie czymś innym, morderczo aktualnym, na czasie, palącym. Biała chusteczka w palcach Satchmo nie oznaczała kapitulacji czarnoskórego trębacza, który przy pomocy złotej trąbki pragnął wydmuchać z kapitalistycznych silosów tysiące ton zboża wprost do szeroko otwartych buź dzieci głodujących w Afryce. Chusteczka ta, jak to w normalnym świecie bywa z chusteczkami, służyła Satchmo do wytarcia potu z czoła – jego potu z jego czoła. Cienistej dziewczyny Arvella Shawa nie sposób było pytać o imię, o ojczyznę, o lęki ani o to, co ją boli, co sądzi o świecie w ogóle, zaś o położeniu kobiet w szczególe. Cienista dziewczyna Arvella Shawa była w całości jedynie cienistą dziewczyną Arvella Shawa i wystarczało jej to do pełni szczęścia. Jej, więc i ludziom na widowni. I nikt nie czuł zawodu, gdy słyszał jak "Muskat Ramble" potwierdza związek zgody absolutnej tylko i wyłącznie z "Muskat Ramble", teatr zaś cały – jedynie z samym sobą, i właśnie dlatego, powiada Cortazar, Armstrong na scenie porusza się jak u siebie w domu i jeszcze się bawi…

W kółko słucham brzmień normalnego świata sprzed lat 70 i waham się, czy w tym kontrabasowo-perkusyjnym plumkaniu, wciąż od nowa rozbrzmiewającym w trzech godzinach jej męcząco monotonnej publicystyki teatralnej, Minkowska nie jest aby sekretnie wielkoduszna. Kto wie bowiem – w istocie może po to kazała Krzyżowskiemu przygrywać w kącie sceny na kontrabasie a Krzysztofowi Zawadzkiemu towarzyszyć Krzyżowskiemu na perkusji, by zamulony żurnalistycznością aktualnego teatru człowiek mógł przez jazzową furtkę cichcem zbiec z lepkiej doraźności, co ją Minkowska na kanwie życia Virginii Woolf oraz jej powieści "Orlando" stworzyła – zbiec wprost w stary świat artysty, który grał, co grał – fantastycznie po nic. Czyli tylko po to, by wybrzmiało, co wybrzmieć miało. Ani mniej, ani więcej. A później już tylko prysznic i wymarzony hamburger, o którym Satchmo marzył, przez godzinę lub dwie trąbiąc na scenie, ponieważ istniała trąbka.

     Krzyżowski jako Clive Bell, amator pizzicato, dwie struny kontrabasu szarpie u Minkowskiej, ponieważ istnieje Polska, aktualna Polska. A tuż obok Zawadzki, czyli Roger Fry, pomaga mi wyobrazić sobie Cozy Cole’a 70 lat temu na scenie Des Champs Elysées, Cole’a, który, jak odmalował to Cortazar, znęcał się wtedy nad perkusją niby Markiz de Sade nad ośmioma nagimi, wychłostanymi kobiecymi tyłkami. A Zawadzki dziś? Dziś boski Markiz w żadnym razie nie mógłby reżyserować w nadwiślańskich teatrach (zwolniło się miejsce, reżyseruje Minkowska), więc by nic nie kojarzyło się z tym potworem francuskiej miłości - Zawadzki znęca się, rzekłbym, elegancko, jedynie masując miotełkami jasne, elastyczne skóry. Skóry bębnów, rzecz jasna, co pokornie uściślam, gdyż: Me too I know #MeToo. Masuje Zawadzki w rytmie pizzicato Krzyżowskiego, w iście Gombrowiczowskim rytmie Polaków udręczonych Polakami. Akcja-Reakcja, Hasło-Odzew, W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle-Zuzanna lubi je tylko jesienią. Trochę jak w przypadku sławnego psa Pawłowa. Gombrowiczowskie Buch-Bach, po prostu. Krzyżowski szarpie dwie struny kontrabasu. Bach szarpniętej struny E jest odpowiedzią na Buch sekundę wcześniej szarpniętej struny A. I tak w koło. Nieuchronnie tak. Buch-Bach, Buch-Bach, Buch-Bach… Pomiędzy zaś – kilka puknięć palcami w rezonansowe pudło. I dokładnie ten sam rytm organizuje każdą sferą seansu "Orlando.Bloomsbury".

     Buch-Bach. Realizm towarzyskich spotkań artystycznej grupy Bloomsbury mniej więcej 90 lat temu w Londynie – w Starym Teatrze roku 2022 pogłębienie tegoż realizmu mocarnie metafizycznymi scenami i stylistycznie olśniewającymi wyimkami z "Orlanda". Buch-Bach. Płciowe labirynty grupy, której członkiem, przepraszam, członkinią była Woolf – przemocowe tematy wielu grup kobiecych w dzisiejszej Polsce, zwłaszcza grup kobiecych, zatrudnionych w teatrach. Buch-Bach. Wtedy strach przed wybuchem wojny i Hitlerem – teraźniejszy lęk przed wybuchem wojny i Putinem. Buch-Bach. Ich bój z tępym mieszczaństwem angielskim o prawo do seksualnych swobód – o to samo toczony bój naszych licznych grup niby-Bloomsbury, w gęstości heroizmu śmiało porównywalny z bojem tamtym. Buch-Bach. I jeszcze jedno Buch-Bach. I kolejne… Same Buch-Bachy. A każdy – słuszny, w słusznej sprawie, szlachetny, humanistyczny bardzo, troskliwy. Nie ironizuję, popieram. Jak najmocniej popieram tak bój dzisiejszy, jak i niegdysiejszy bój Bloomsbury. Więcej wyznam. Choć wojujące artystki dzisiejsze nie są w stanie w sztuce swej zbliżyć się do akapitów Woolf, choćby do fraz "Orlanda", nie są w stanie stanąć bliżej niż w odległości 250 kilometrów – w nawias ciszy biorę tę przepaść potworną i bój wspieram jeszcze gwałtowniej i bez żadnych zastrzeżeń. Popieram, lecz rezygnuję z dalszego portretowania boju. Już się nie da. Już nie sposób. Przecież wszystko już namalowałem, nie raz, a dziesięć razy, sto razy. Głowa już nie wytrzymuje, trzeba się ratować.

     Buch-Bach Krzyżowskiego. Jego dziewczyna z cienia nie jest dziewczyną z cienia. To Polka z krwi dzielnej i pancernej kości. Prawdopodobnie Teresa, a oponent jej ani chybi zaliczy z liścia i będzie to ostatni liść jego życia. Tak, cienista pani Krzyżowskiego to dwumetrowa Teresa, co w kaszę dmuchać sobie nie da, lecz furtka skrzypnęła. Minkowska jednak jest wielkoduszna – pozwala uciec. Po drugiej stronie – ulga. Jazz faluje tam po to tylko, by falować w żadnej sprawie doraźnej. Nie istnieje inny powód gry. Trąbka jest, gdyż istnieje Satchmo. Satchmo trąbi, ponieważ jest trąbka.

Paweł Głowacki

 

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki