Czarne, lśniące pukle jej włosów leżą spokojnie, wzdłuż osi pleców, którą podkreśla nieco niżej wąskie metalowe zapięcie sukni.
Alain Robbe-Grillet "Żaluzja"
Obraz przedstawia tułów dziewczynki, która patrzy na piasek, napisał Alan w pierwszym zdaniu wypracowania. Nie odkładając wiecznego pióra, wrócił do reprodukcji. Patrzył. Minutę, dwie, trzy i dalej. Koleżanka Jadzia, siedząca w ławce za nim, dłuższą chwilę przyglądała się jego zupełnie nieruchomym plecom. Dziwne, pomyślała. I jeszcze: czeka? na co? szuka może? Po upływie piątej minuty Alan dopisał: dziewczynka na coś czeka…
Był maj roku 2015, w liceum trwało przedpołudnie dojrzałości, oczywiście kwitły kasztany, fetysze szczęścia oczywiście zdobiły ławki abiturientów, w sali gimnastycznej, zdobnej godłem i goździkami w kolorach flagi, pani profesor od polskiego spacerowała wolno między pochylonymi nad kartką postaciami jak jeden mąż monochromatycznymi, słonko oczywiście świeciło, na pokrytym zielonkawym suknem stole komisji egzaminacyjnej zegar tykał rzecz jasna nieubłaganie, i tak dalej, i dalej, zwyczajne majowe dzieje. Owszem. Tyle że jedno z maturalnych zadań brzmiało zupełnie niezwyczajnie. "Jakie odczytanie Antygony Sofoklesa odnajdujesz na zapowiadającym sztukę plakacie teatralnym autorstwa Jerzego Nowosielskiego? Zinterpretuj odwróconą pozę i nagość Antygony". Tak – opisz własne przejście przez widmowy most, łączący tragedię z obrazem, dzieła sztuki, które dzieli dwa i pół tysiąca lat.
Alan znów wrócił do reprodukcji plakatu. Jak mógł przeoczyć plecy?! Uzupełnił pierwsze zdanie: obraz przedstawia widziany od tyłu tułów nagiej dziewczynki, która patrzy na piasek. Orzeczeniu zdania drugiego zaś dodał po kropce przysłówek w roli okolicznika sposobu. Teraz opis Alana jest pełniejszy: dziewczynka na coś czeka. Cierpliwie.
Na ilu obrazach Nowosielskiego dziewczynka jest właśnie taka? Jak wiele namalował Antygon, choć inaczej tytułował obrazy? Ponoć niepodobna ich zliczyć. Wracał wciąż? Nie mógł zapomnieć? W baśni Sofoklesa znalazł sedno, niezniszczalny refren, akord nie do ominięcia? Andrzej Starmach, który niebawem, kilka dni po setnych urodzinach Mistrza, wystawą "Pracownia" zainauguruje w swojej krakowskiej galerii Rok Jerzego Nowosielskiego, potwierdza, że z wielu powodów, czasem kłopotliwych – Antygon nie sposób skatalogować. Ta, powiedzmy, maturalna powstała w roku 1982. Nowosielski tworzył wówczas scenografię i kostiumy do tragedii Sofoklesa, przez Helmuta Kajzara reżyserowanej w warszawskim Teatrze Powszechnym. Premiera - 16 czerwca. Premiera końca. Dwa miesiące później Kajzar odszedł. Reżyserując - wiedział już, albo czuł. Czerniak okazał się ostateczny. Stara baśń o posypywaniu piaskiem śmierci była Kajzara baśnią pożegnalną. Na czarno-białych fotografiach (tyle ocalało z premiery, jeszcze garść zdań recenzentów i blaknące obrazy w kilku pamięciach) widać skomponowaną przez Nowosielskiego pustkę. Na obrazie "Antygona" i na teatralnym plakacie – jedno i to samo NIC trwa wokół nagich pleców i głowy, przypominającej czarną brzoskwiniową pestkę w cieniutkiej otulinie czerwonego żaru, wbitą na szyję kruchą niby wieczne pióro Alana. NIC i wiele jasności dnia, a przy krawędziach obrazu, w pionie i poziomo, blisko dolnej ramy, coś na podobieństwo pocztowych znaczków, zamarłych w klaserze, przedstawiających miniaturowe wersje, niedokładne kalki, dalekie echa dziewczęcej figury, której towarzyszą, którą otaczają, którą streszczają. Ile jest powtórzeń, powrotów? Ile Antygon ludzie zobaczyli na scenie od dalekiego dnia, kiedy dwa i pół tysiąca lat temu ujrzeli pierwszą? Nie wiadomo też i raczej nie będzie wiadomo, czy po tej z roku 1982 Nowosielski stworzył inne Antygony, ani jak wiele ich było. A ta, na którą, przez przypadek w chmurze znalezioną, patrzę teraz? Czy była Nowosielskiego Antygoną pierwszą? Pewne tylko, że niewiele różni się od maturalnej, lecz jest o całe 11 lat starsza.
Także Kajzar reżyseruje wtedy, także "Antygonę", ale we Wrocławiu, na scenie Teatru Polskiego. Jest rok 1971. Scenografia i kostiumy – Nowosielski. Tworzy na scenie pustkę, to znaczy rezygnuje ze wszystkiego, co zbędne, bo doraźne, tymczasowe, aktualne, a na marginesie scenograficznych zajęć maluje znalezioną dziś przeze mnie w chmurze Antygonę, być może swoją pierwszą - obraz zatytułowany "Monografia nieznajomej", co brzmi blisko, bardzo blisko słów "Piękna Pani", którymi Tadeusz Kantor zwał w swych seansach Śmierć. Ale tworzy Nowosielski wtedy także cykl widoków ciemnych, prawie czarnych – jak scenografia do tragicznej baśni, reżyserowanej w Teatrze Polskim przez Kajzara. Są to kobiece akty – mroczne, nagie ciała, żarzące się nocą karmazynowymi konturami, niczym w roku 1982 czarna pestka głowy Antygony odwróconej do nas plecami, niepowtarzalnie samotnej, czekającej na zmierzch. I całkiem prawdopodobne jest, że właśnie wtedy, przy pierwszej "Antygonie" Kajzara, zapisał lub choćby pomyślał zdanie, przy którym – właściwie co powiedzieć?
"Malowanie obrazów to jest przygotowywanie sobie przestrzeni, w której będziemy musieli żyć po śmierci, to jest budowanie sobie mieszkania".
Każdy dom ma drzwi. Wejściowe drzwi, zarazem wyjściowe. Bywa, że są one rozległe niczym okno teatralnej sceny. W anonsie wystawy "Pracownia", Starmach przywołuje wspomnienie Jerzego Tchórzewskiego. Gościł Nowosielskiego, przyjął go w zwyczajnym, cywilnym pokoju. Miło się im rozmawiało, ciepło, lecz w pewnej chwili gość poprosił, by przeszli do pracowni, gdyż w pomieszczeniach takich jest zawsze coś świętego. Przytaknął Tchórzewski, po czym domyślał sobie te słowa: "Do pracowni, jak do każdego miejsca kontaktującego nas z inną sferą, wchodzi się normalnie, ale wychodzi się z niej w osobliwy sposób – przez obrazy". Przez obrazy (ale i przez wiersz, powieść, tragedię, rzeźbę, sonatę, film), jak przez furtki – na drugą stronę. Nie wiadomo, ile jest Antygon Nowosielskiego, ale też chyba nikt jeszcze nie porachował, jak wiele otwartych lub tylko uchylonych drzwi kusi na jego obrazach, nęci, zaprasza. A po drugiej stronie – co? Zależy, kto przechodzi.
Idąc przez piaskową baśń Sofoklesa, Nowosielski porzucał wszystko, co mogłoby stać się atrakcją doraźną, przytupem aktualności, mentalnym gadżetem. Zostawił jedynie niewzruszone dno. Polityka, moralność władzy, dekrety a społeczeństwo, paragraf kontra ołtarz, jeszcze patriotyzm, jeszcze zdrada ojczyzny, kilka innych tematów zawsze świeżych, palących w każdy poniedziałek epoki dowolnej. Zapewne wszystkie Antygony Nowosielskiego wolne są od tego bzyczącego roju. Niewątpliwie wolna jest ta, którą nazwał "Monografią nieznajomej", jak i ta, która jedenaście lat później stała się "Antygoną" oraz plakatem do pożegnalnego seansu Kajzara, zaś w roku 2015 – maturalnym tematem, wybranym przez Alana.
W tamto przedpołudnie Alan wciąż od nowa patrzył na Antygonę odwróconą plecami i za każdym razem miał wrażenie, że tyleż patrzy, co dotyka przedmiotu twardego, nie do usunięcia. Odrzuciwszy wszystko, co czasowe, Nowosielski zostawił jedynie to, co oporne, niewyczerpanie oporne. Plecy dziewczynki, jej czarna pestka głowy, pustka, pionowo ustawiony przed twarzą dziewczynki prostokąt piasku, pocztowe znaczki, będące śladami jej przeszłości lub znakami wieszczącymi kształty, które przybierze jutro, pojutrze, kiedyś. Wszystko było niewzruszone jak kamyk. Także cierpliwość, może zwłaszcza ona. Jej cierpliwość czekania niczym rzeźba, z dłońmi niewidocznymi dla Alana, odpoczywającymi na podołku. Cierpliwość czekania, aż słońce osłabnie i urosną cienie. W cieniu samotność jest doskonalsza. I wtedy – piasek na małą dłoń. Niewiele go, tyle, co nic, lilipuci kopczyk. Nie szkodzi. Starczy, starczy. Lecz póki co – trzeba czekać. Cierpliwie…
Po godzinie, może dwóch, zmyślony Alan już wie. Nic więcej niż przysłówek – nie napisze. Odkłada pióro. Pojął, że aby sensownie mówić o "Antygonie" Nowosielskiego, o całym malowanym theatrum Nowosielskiego, trzeba by posiąść niepowtarzalny, "geometryczny" styl Alaina Robbe-Grilleta, tę jego pokorę patrzenia wyzbytego pychy nachalnego odczytywania, interpretowania, analizowania i wartościowania. Cztery te mozoły nic nie znaczą, trywializują tylko, pomniejszają. Tak, aby mówił o malowanych scenach Nowosielskiego, trzeba by, jak Robbe-Grillet, umieć dać święty spokój rzeczom. Niczym on w powiastce "Żaluzja" wszelkim kształtnym tajemnicom świata tego - należałoby Antygonom Nowosielskiego pozwolić być tutaj. Po prostu. Być sobie samym, bez wścibskiej, zgiełkliwej troski osobników nazbyt żwawych.
Paweł Głowacki