Galowy egzamin praktyczny na stanowisko prawidłowego pedagoga wyższej uczelni odbył się w cyrku "Teraz my!". Namiot, majestatyczny i cudny, cały w czerwone, białe i żółte pasy, błyskający tysiącem kolorowych żarówek, wzniesiono na krakowskich błoniach. Już od świtu wszystko dopięte było na ostatni guzik, skoszarowani w garderobach kandydaci dwie doby szlifowali cyrkowe numery, na godzinę przed egzaminacyjnym seansem tłumy ciągnęły do kas. Dodać trzeba, że egzamin miał być w istocie sprawdzianem weryfikacyjnym, kwalifikującym starą kadrę nie na stare, dotychczas zajmowane przez starą kadrę stołki (to byłoby bez sensu), lecz do zupełnie nowych warunków i zasad pracy na starych stołkach. Ptaki śpiewały nad łąką, wiatru nawet na lekarstwo, lody zaś – pycha.
Godzina zero zbliżała się nieuchronnie, lecz aby dostąpić zaszczytu zdawania w trocinach areny - tydzień wcześniej należało zaliczyć teorię. Test nie był trudny, lecz podchwytliwy, a nawet rewolucyjny. Czyż nie jest rewolucyjna i podchwytliwa zagadka: "Co znaczą słowa studentka oraz student?". Kandydaci uporali się! "Nic nie znaczą! Od teraz nie ma studentki i studenta, od teraz dopuszczalne jest tylko i wyłącznie określenie osoba studencka, albowiem tylko i wyłącznie osoba studencka, w przeciwieństwie do studentki oraz studenta - tych szalenie popularnych w Guantanamo narzędzi pracy - nie molestuje, nie międli, nie mobbinguje, nie szydzi, nie pogardza, nie gwałci, nie doprowadza do rozpaczy, nie poniża, nie dehumanizuje, a także nie zadaje ran ciętych ni kłutych". Inna zagwozdka dociekała, co ma być z kawą lub herbatą w nowych okolicznościach nauczania? Czy pedagog bezpowrotnie przemieniony w osobę pedagogiczną może przynieść sobie na zajęcia herbatę w szklance, posłodzić ją, pomieszać starannie i pić? Wykluczone! I tak brzmiały odpowiedzi mądrych kandydatów. A czy mógłby kandydat rozwinąć temat? Mógłby, więc rozwijał. Otóż, gdy łyżeczką miesza się herbatę w szklance, łyżeczka puka w szkło, dźwięk ten zaś nieuchronnie przywołuje na myśl określenie pukać - a czymże jest słowo pukać? Słowo pukać to oczywisty synonim aktu seksualnego! Czyż nie? Ergo – dzwoniące mieszanie przez osobę pedagogiczną herbaty łyżeczką w trakcie zajęć z osobami studenckimi, w gruncie rzeczy jest molestowaniem osób studenckich, bezpardonowym nakłanianiem ich do figli choćby w zaciszu biblioteki, za regałem z dziełami Williama Szekspira w odważnym tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Ba! W przypadku mieszania nienormalnie gwałtownego, które cechuje ludzi bardzo spragnionych, możemy mówić wręcz o dzwonkowym gwałcie, dokonanym na uszach osoby studenckiej, a nawet o dzwonkowym gwałcie zbiorowym na uszach wszystkich znajdujących się w sali dydaktycznej osób studenckich naraz, nie po kolei! Owszem, pod zagadką tyczącą herbaty widniała uzupełniająca problem mieszania kwestia picia herbaty przez osobę pedagogiczną, a dokładniej kwestia odgłosu zwanego uporczywym siorbaniem powiązanym z uporczywym wpatrywaniem się przez osobę pedagogiczną zamglonymi oczami głęboko w niewinne źrenice ofiary studenckiej – lecz kwestii prawdziwego znaczenia siorbania lepiej tutaj nie zgłębiajmy… Generalnie egzamin teoretyczny ujmując – dobrze wypadli kandydaci. Komisji, złożonej z osób studenckich wszystkich polskich uczelni teatralnych, szczególnie podobała się tycząca problemu słowa "rektor" odpowiedź znanej w Krakowie kandydatki. Napisała: "Rektor to nie rektor! Rektor to osoba wąchająca swój błam gronostajowy, gdy pod sufitem faluje stara inauguracyjna pieśń osób studenckich Gaudeamus igitur". No i wręcz zachwyciły komisję odpowiedzi na zestaw pytań generalnych. "Co może być molestowaniem, mobbingowaniem oraz gwałtem?". "Wszystko! Cokolwiek!". "Dlaczego?". "Bo tak!". "Co należy zrobić, by zaradzić złu?". "Należy odwrócić stary układ. Od teraz osoba pedagogiczna ma na zajęcia przychodzić nie po to, by wydawać komendy osobom studenckim, lecz aby pokornie słuchać komend wydawanych przez osoby studenckie!".
No i słuchali kandydaci! W trakcie praktycznego egzaminu na arenie – słuchali pilnie i grzecznie wykonywali komendy treserów studenckich. W Krakowie prym wiedli akurat kandydaci na osoby pedagogiczne uczelni teatralnych, lecz to zmieni się niebawem. Wiele cyrków uczelnianych osoby studenckie wzniosą na wielu łąkach, bowiem fali słusznych zmian nie da się już, Bogu niech będą dzięki, zatrzymać. Ale póki co, w Krakowie, wodzirejem spektaklu egzaminacyjnego była osoba studencka z wydziału reżyserii teatralnej, osoba gruntownie cisseseksualna, choć na pozór dąbseksualna a nawet jesionseksualna, którą osoba pedagogiczna nieludzko na zajęciach zmolestowała, dłubiąc w swym nosie palcem, o ohydo!, serdecznym. Na domiar ohydy osoba pedagogiczna czyniła to w rytmie sinusoidy love bombingu, gaslightingu, tone policingu, victim blamingu, a także w rytmie sinusoidy syndromu gotującej się żaby, po ugotowaniu serwowanej klientom na grzance, z liśćmi szpinaku i kiełkami fasoli moon obok. Otóż, kluczowego wieczoru wodzirej ów wstąpił na arenę, uciszył szalejąca widownię i uniósł nad głowę potężną księgę – katechizm nowej, rodzącej się epoki studenckiej. Był to wydany w roku 1599 podręcznik "Trois dialogues de santer et voltiger en l’air", czyli "Trzy dialogi o skakaniu i napowietrznej woltyżerce", autorstwa Włocha Tuccaro, nadwornego akrobaty cesarza Maksymiliana II oraz króla Karola IX. Po czym krzyknął wodzirej klasyczne "Oooleee!!!" – i rozkwitło niebywałe piękno.
Wszystkiego nie sposób opisać, muszą starczyć biedne, krótkie szkice, sugestie, notki. Oto na komendę osoby studenckiej "Żongluj i kapkuj!" - łódzka osoba wąchająca błam gronostajowy grzecznie żongluje siedmioma biretami rektorskim, stojąc na jednej nodze, zaś drugą nogą, a dokładnie stopą, rytmicznie podbija rektorski pierścień, niczym futbolista piłkę! Oooleee! Oto wrocławska osoba magnificencka w zbroi togi, wirując biodrami przeistacza rektorski łańcuch w radośnie szalejącą obręcz hulajhop – czyni to, gdyż padła komenda "Bądź dziewczynką z kółkiem". Oooleee! "Długie nogi!", rozkazuje osoba studencka – a osoba rychło pedagogiczna, zapewne w przedmiocie ruch sceniczny lub rytmika, wędruje po trocinach na rektorskich berłach jak na szczudłach, nie przewracając się ani raz! Oooleee! Inna osoba studencka strzela z bata i rozkazuje "Foki!" – i osoby niebawem prodziekańskie, dziekańskie i prorektorskie na kolana padają, ustawiają sobie na nosach kolorowe balony i uroczo wyginają szyje a także klaszczą, zawczasu zmoczywszy dłonie w kisielu, aby wiarygodnie wybrzmiał mlask foczych płetw! Oooleee! A jak słowami uporać się z numerem warszawskiej osoby wąchającej błam gronostajowy? Wystrzeliły go osoby studenckie z armaty i pięknie poleciał pod kopułę, jak Supermen, i tam zgrabnie osiadł na siodełku monocyklu ustawionego na rozpiętej w niebiosach cyrku linie, i pedałował jak Ryszard Szurkowski, i wirtuozersko jeździł w przód i w tył, skandując hasło nowych czasów "Łomnicki fuj, Łomnicki fuj, gbur Łomnicki fuj, ach, fuj!". Oooleee! Jak sportretować mrożący krew w żyłach wyczyn krakowskiej osoby rektorskiej, która na rozkaz osoby studenckiej skok przez płonącą obręcz wykonała tak profesjonalnie, że nie osmaliła ani jednego włoska gronostajowego błamu, zaś w finale numeru, gdy osoba studencka rozwarła usta rzeczonej lwicy w todze i wsunęła ucho w otwór groźny – lwica nie tylko nie odgryzła studenckiego ucha, lwica, gdy śmiałek usunął ucho z otworu, w ucho to pokornie jęknęła: "Rób, co chcesz, bo zdasz i tak!" Oooleee! I doprawdy nie da się w języku oddać pełni piękna finezyjnej woltyżerki hippicznej, kiedy jedna osoba magnificencka wskoczyła na gronostajowy grzbiet drugiej osoby msgnificenckiej, galopującej na czworakach wokół areny, i bez zabezpieczenia wykonała szereg niebywałych figur akrobatycznych: młynek do siadu tyłem, klęk, flagę, nożyce, podpór przodem, moje ulubione przewijanie się pod brzuchem osoby galopującej, wreszcie zeskok odwrotny do wewnątrz. Oooleee! Po czym zapadła cisza i ciemność… Nicość trwała sekund trzydzieści. Przerwał ją nagły snop światła, który objawił na środku trocinowego koła wodzireja, który zapowiedział ostatnia scenę spektaklu. Rzekł: "Balansowanie na wałku". Tylko tyle. Aż tyle. Wszystko.
Znów nicość, a po niej wszechogarniający blask bijący z wszystkich reflektorów, i grzmot werbli, i w centrum areny widok, którego nikt nigdy nie zapomni. Leży wałek w trocinach, na wałku spoczywa poziomo deska, na desce stoi w rozkroku warszawska osoba rektorska w todze, balansując fachowo. Wyciąga poziomo w bok ręce, na których siedzą: wrocławska osoba rektorska na lewej i łódzka osoba rektorska na prawej. Siedzą i śpiewają "Gaudeamus igitur", rytm na biretach wystukując sobie jak na tamburynkach. A krakowska osoba rektorska wieńczy tę żywą rzeźbę, tę polska Grupę Laokoona, zwaną Grupą Gronostaja Bez Węży. Wieńczy wybitnie, albowiem na głowie warszawskiej osoby rektorskiej, balansującej na wałku – stoi na głowie! Tak właśnie! Na głowie stoi na głowie, czyli stopami w górę, a na stopach spoczywa ogromny dmuchany balon. Gdy wodzirej strzela z bata, krakowska osoba rektorska zaczyna stopami w baletkach operować tak sprytnie, że balon wolno obraca się wokół osi pionowej, ukazując płaczącej ze wszystkich stron widowni słowa najpiękniejszej kapitulacji. "My do usług!". Oooleee!
Zdali wszyscy, to cieszy. Jest nadzieja na świetlaną przyszłość. Wszyscy zdali, wykazując właściwy poziom pokory, ale ponoć jeden sędziwy z Krakowa – nie zdał. Nie zdał, bo w ogóle nie stawił się w cyrku. Trudno. Nie oklaskiwano go, nie podziwiano go i nie wynoszono go na rękach z namiotu. I nigdy nie dowie się, biedak, jakie to miłe. Nade wszystko zaś sędziwy nigdy nie dowie się, jak wybitny smak miał świeży śledź, którego w nagrodę za bycie foką na rozkaz dostał od studenckiego tresera każdy z kandydatów, jeśli tylko utrzymał balon na nosie i dobył z dłoni mlask foczych płetw. Cóż, jego strata.
Paweł Głowacki