Pętla

Ostatnia aktualizacja: 11.02.2023 17:30
Usiądzie w fotelu, a ludzie wokół pomyślą, że chyba nikogo tam nie ma. Albo że ktoś jest, lecz zdumiewająco ulotny. Ludzie będą zagubieni, gdyż powtórzy się, co było sednem Jaśka.
Janusz Jarecki wskazuje na siebie na zdjęciu ze spektaklu Kantora Nigdy tu już nie powrócę, w którym wcielił się w rolę zmartwychwstałego wiolonczelisty
Janusz Jarecki wskazuje na siebie na zdjęciu ze spektaklu Kantora "Nigdy tu już nie powrócę", w którym wcielił się w rolę zmartwychwstałego wiolonczelistyFoto: Jacek Maria Stokłosa

PAN: Nie drżyj!
PULCINELLA: Panie, ja nie drżę, zabawiam się tylko tańczeniem menueta ze strachem.

Giorgio Agamben

…zaś wczesnym latem ruszy do Genewy, zobaczyć, jak wracają zmarli. Cieszył go ten wyjazd, ciekawił. W seansach Tadeusza Kantora, które były goszczeniem tułających się duchów, sam przecież wracał z tamtego brzegu, w wielu postaciach, niemało razy, wciąż na nowo. W "Umarłej klasie" - jako Żołnierz z I Wojny Światowej, z mocy niepojętej bezwładności życia dygający nogami, tak jak z mocy codziennych nawyków, wciąż jeszcze kręcących się w martwych ciałach niczym słabnący dziecięcy bączek, włosy trupom rosną pod kamiennymi płytami i wydłużają się im spiralnie paznokcie. Jako szary Rekrut zsuwał się wraz z podobnie mysimi szeregowcami z pamiątkowej fotografii rodzinnej i w "Wielopolu, Wielopolu" mamił widmową rodzinę, że wcale nie jest cząstką trupiej fatamorgany jeno synkiem z krwi i kości na przepustce, "dotknijcie tylko, no, dotknijcie!". W rewii "Niech sczezną artyści", będąc jednym z ośmiu Generałów nie wiedzieć jak zamierzchłej kampanii wojennej – marionetkowym dygotem asystował Naczelnemu Wodzowi, co na śnieżnobiałym szkielecie konia doglądał szeregi niewidzialnej piechoty. W opowieści o cudownie kłamliwym tytule "Nigdy tu już nie powrócę", ulepionej z samych powrotów, był członkiem Pancernej Orkiestry Wiolinistów, która skulonemu przed nią Rabinowi Szmulowi grała na żelaznych skrzypcach requiem, jak niegdyś, tyle że nie na skrzypcach, całemu Narodowi Wybranemu, skazanemu na ostateczne skulenie. Wreszcie pożegnalna Kantora godzina seansu "Dziś są moje urodziny", w której Jasiek (dla urzędników, zatem i dla tego, który wypisał akt zgonu – Janusz Jarecki), wyłuskując się z ciemnych betów ambalażu, zarazem, jako Człowiek Władzy, wyłuskiwał się z Kantora pamięci o ciemnym istnieniu Marii Jaremianki, Jonasza Sterna, Wsiewołoda Meyerholda, jeszcze innych, bezimiennych, wyłuskiwał się i przynosił z sobą kawałki czasu przeszłego, dokonanego. Był Jasiek tymi, co wracali w fikcjach Kantora, a także Dyrektorem Cricoteki, któremu przyszło organizować archaiczny karawan zaprzężony w elegancko odziane konie, aby stępem przewiozły trumnę Kantora z ulicy Kanoniczej, przez Rynek Główny, a później ulicą Lubicz i Rakowicką - na plac ostatni, na Campo Santo, jak mawiał W.G.Sebald, łowca duchów. Iloma jeszcze formami był? Iloma różnymi, nie tylko w iluzjach scenicznych, także na jawie? Zostawmy wyliczankę wcieleń. Teraz niech starczy, że bywał wieloma powrotnymi duchami, toteż cieszyła go wizja jazdy do Genewy, by zobaczyć powrót innych duchów. Czy marzenie ma się nie ziścić tylko dlatego, że już nic nigdy nie będzie mogło się ziścić?

Pojedzie Jasiek, daję słowo. Pojedzie, gdyż istnieje krzepiące słowo "pojedzie", które bez trudu można uruchomić – mówiąc je lub zapisując – i tym samym rozpocząć opowieść o niemożliwej podróży nad nieogarnione jezioro, rozpocząć, a przy ostatniej kropce uwierzyć. Tak. Pojedzie. Za trzy miesiące. Wyruszy dzień lub dwa przed czerwcową premierą seansu "Les émigrants", który w Comédie de Genève Krystian Lupa tworzy na kanwie prozy Sebalda "Wyjechali". Od stycznia ma już przecież Jasiek mocną obietnicę zaproszenia. Na podróż wybierze rejsowy autokar, jak wybrał niedawno, jadąc do Wenecji na karnawał, na czas, kiedy świat staje na głowie. Kto mógł przypuścić, że tym razem stanie na głowie aż tak nieodwracalnie? Że Wenecja okaże się Jaśka miastem bezpowrotnym?

Bawił się pod Pałacem Dożów. Kupił maskę o nosie niczym krogulczy paznokieć bajkowej czarownicy - maskę Pulcinelli, jednej ze świętych figur teatru, która umierała wiele razy, lecz nigdy skutecznie, wciąż więc powraca, niezmienna od zarania dell’arte, ciągle w tych samych fatałaszkach koloru starej mąki i w uciętym stożku wysokiej czapy na głowie. Kupił sobie taki nos Jasiek, założył i krocząc teatralnie, na domiar iluzji otulony karmazynową peleryną, na Placu św. Marka udawał dygoczące z uciechy widmo pośród innych krogulczych widm, powracających z krain nie wiedzieć jak nieludzko odległych w czasie i przestrzeni. Nie obejrzał zaludnionych postaciami Pulcinelli fresków, które w willi Zianigo pod Wenecją Giandomenico Tiepolo tworzył przed śmiercią dla pocieszania swych oczu widokiem życia wiecznego w kolorze starej mąki, a które później skuto i przeniesiono do muzeum w pałacu Ca’Rezzonico na brzegu Canal Grande. Nie widział fresków, gdyż pałac jest chwilowo nieczynny, lecz przeglądał album z rysunkami Tiepola, daję słowo. Tak. Przeglądał, gdyż napisałem słowo "przeglądał". Na dłużej zatrzymał wzrok na portrecie ukazującym Pulcinellę patrzącego na grób, w którym jest pochowany. "Żyje on obok swojej własnej śmierci – rzekł Giorgio Agamben na kanwie tego samego rysunku – przebywa w miejscu swojej własnej śmierci, i być może grób, na który patrzy, nie jest ani pełny, ani pusty: Pulcinella jest zarazem w nim i poza nim". Istnieje fotografia Jacka Stokłosy, fotografia sprzed pięciu, może czterech lub sześciu lat, na której uśmiechnięty Jasiek wskazuje palcem zrobione przez Maurizia Buscarino w roku 1988 zdjęcie seansu "Nigdy tu już nie powrócę". Po mniej więcej 30 latach od chwili uruchomienia przez Buscarino migawki – Jasiek celuje w niegdysiejszego siebie w roli pancernego Wiolinisty, widma, co na chwilę, na godzinę wróciło do jawy, bo Kantor napisał, powiedział lub choćby tylko pomyślał słowo "wróciło", a później dosnuł doń resztę swej teatralnej opowieści o niemożliwych powrotach. Dziś fotografia sprzed lat pięciu przedstawia zmarłego. Zmarły wskazuje na wiszącym na ścianie zdjęciu - siebie samego w starej roli widma grającego na żelaznych skrzypcach requiem lodowate. Tiepolo mógłby to narysować.

Zatem – w czerwcu autokar ruszy do Genewy, gdyż teraz trwa moja bajka o tym właśnie. Bajka o Jaśka podróży z tomem opowiadań Jorge Luisa Borgesa "Fikcje", który nabył niedawno i znów, jak kiedyś, przy pierwszej lekturze, zauroczył się "Ogrodem o rozwidlających się ścieżkach", rzeczą o świecie zmieniającym oblicze w zależności od tego, czy człowiek skręci w lewo, czy w prawo. W bajce autokar jedzie w czerwcu z Jaśkiem do Genewy, gdyż w realności nie było lutowego autokaru do Wenecji, nie było, bo go wykluczyłem, owszem, z bezradności, ale nie ma to większego znaczenia. Istotne, że jest bajka. Istotne, że jest opowieść o przyszłości i w opowieści Jasiek przez niewielką chwilę. Wymyślanie jutra zdaje się być jedyną sensowną formą negowania przeszłości, której nie da się zanegować.

Jasiek wsiądzie więc w czerwcu do rejsowego autokaru, do którego nie wsiądzie. Później – kilkanaście godzin jazdy go czeka. Wreszcie meta w Genewie, zakwaterowanie, może wizyta na cmentarzu Plain Palais i niespieszna lektura wykutej w kamieniu na mogile Borgesa anglosaskiej, wyjętej z poematu "Bitwa o Maldon", frazy pocieszenia. "…and ne forhtedon nā" – "…i nie powinien się lękać". Na drugi dzień - jakieś muzeum, jakiś obiad nad jeziorem, długi nocny spacer przed spokojnym snem. Wreszcie – wieczór premiery. Usiądzie w fotelu, a ludzie wokół pomyślą, że chyba nikogo tam nie ma. Albo że ktoś jest, lecz zdumiewająco ulotny. Ludzie będą zagubieni, gdyż powtórzy się, co było sednem Jaśka. Dyskrecja gestów, taktowność jego słuchania, patrzenia, zupełna niezdolność do plebejskiego manifestowania uczuć, a także to jego eleganckie spóźnienie o krok w stosunku do babilońskiego patosu świata, oraz chłód jeszcze, więcej niż chłód, bo oksymoron: ciepły chłód. Słowem – powtórzy się zamsz. Z przeznaczonego Jaśkowi fotela na widowni Comédie de Genève niepodrabialnie zamszowa forma istnienia będzie śledzić los zmarłych, Paula Bereytera i Ambrosa Adelwartha, wracających z tamtej strony w rozległych, niespotykanie dokładnych akapitach opowieści. Za sprawą zamszowych zdań Sebalda oni także, jak Pulcinella dzięki kreskom Giandomenica Tiepolo, staną obok samych siebie, leżących pod kamienną krą. Kto wie, Lupa być może pozwoli Bereyterowi i Adelwarthowi wskazać palcem krę? W każdym razie tak długo żyć będą obok własnej śmierci, jak długo potrwa bajka o nich, bajka zapętlona, co wieczór rozpoczynająca się od nowa i tak samo.
Wszystko to bardzo spodoba się Jaśkowi, tak bardzo, że wstanie do finalnych oklasków. Ale wcześniej trzeba go będzie pochować w Krakowie. W marcu? Owszem, pogrzeb Jaśka ma odbyć się z końcem pierwszego tygodnia marca, zaś wczesnym latem…

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki