Ci, którzy nie pamiętają, mają większą szansę na szczęśliwe życie. Gdyby nie pamięć, nie byłoby literatury.
W.G. Sebald
Jeszcze nie umiał pisać, a już stawał się wieczorami chłopczykiem zupełnie innym – nie sobą. Miał 4 lata. Ojczym, František, i mama, zjawiskowa Marie, za dnia zawiadywali rachunkową księgą Mieszczańskiego Browaru w Polnej, miastku niedaleko Brna, po zmierzchu zaś - grali. W Amatorskim Zespole Teatralnym im. Jerzego z Podiebradów zabawiali się zlepianiem siebie z obcymi im widmami, z tajemniczymi stworami, tkanymi ze słów. Byli aktorami. Ocalał plakat jednej z premier tamtego ansamblu. Oto 16, 20 oraz 26 kwietnia roku 1918 Teatr Podiebradów zaprasza do sali „u Slovana” na premierowe przedstawienia sztuki „Vojnarka”, autorstwa pana Jiráska. Ojczym chłopczyka kreował postać muzykanta Brožka, nazwiska mamy brak w obsadzie, natomiast sam chłopczyk wcielił się w rolę Jeníka, pięcioletniego synka tytułowej bohaterki, pani Madleny. Miał 4 lata i wprawiał się na scenie do bycia nie sobą przez kilka minut, do zakładania i zdejmowania maski, do przyglądania się widowni z ukrycia, spoza Jeníka niczym zza parawanu - do podglądania świata znad ramienia iluzji. Ocalał plakat, dziś już zupełnie zżółkły, plakat i coś jeszcze. Wyblakłe zdjęcie chłopczyka z tamtej epoki.
Drobina o jasnych włosach, w białych bucikach, białych skarpetkach, białych porciętach do kolan i w białej koszulinie z krótkimi rękawami, stoi skamieniała na tle drzwi, splatając palce za sobą. Klamka pół metra nad główką. Boi się drobina? Łzy ciepłe na pulchnych jej policzkach majaczą? Czy było tak? Znawcy i świadkowie dawnych czasów twierdzą, iż chłopczyk na wyblakłym zdjęciu - rzeczywiście płacze. Cicho płacze, bo myśli, że ustawiony przed nim fotograficzny wehikuł go zastrzeli, że oficer, skrywający głowę pod czarną szmatą, za mgnienie da ręką znak i z obiektywu pocisk wyleci wprost w jego serce… Nawiasem - zabawne echo zabrzęczało teraz, echo-pytanie. Czy Tadeusz Kantor, który w roku 1980 wprowadził do seansu pamięci „Wielopole, Wielopole” aparat fotograficzny, zmieniający się w maszynowy karabin, który na rozkaz wdowy po właścicielu zakładu fotograficznego zaczyna działać jak karabin na placu egzekucji - czy Kantor mógł znać ten w roku 1917 uwieczniony na zdjęciu mały lęk chłopczyka, skrajnie samotnego na tle ogromnych drzwi? Zostawmy to. Ocalały wtedy chłopczyk - za dwa, trzy lata pójdzie do szkoły. W pierwszej klasie pozna alfabet, zacznie w zeszycie wytrwale rysować pionową kreseczkę i dwa brzuszki po prawej stronie kreseczki. Metodą prób i błędów nauczy się własnoręcznie stwarzać na papierze literę B, później zaś - resztę abecadła. I któregoś dnia pierwszy raz w życiu napisze: Bohumil Hrabal. Właśnie tak się stanie. Lecz wcześniej, na samym początku, przed pismem - był jednak teatr, iluzja bardziej ludna niż kreślenie słów.
Dziwny splot czasów. Gdyby Bohumil Hrabal żył, 28 marca obchodziłby 109. urodziny. 27 marca świętowano w świecie całym Międzynarodowy Dzień Teatru. A moment wcześniej, 22 marca, krakowski Teatr KTO zagrał w siedzibie przy ul. Zamoyskiego 50 niemy seans „Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać”, który Jerzy Zoń utkał z wielu ech prozy Hrabala, także z echa tomu „Sprzedam dom, w którym już nie chcę mieszkać”. Jak wyznał - oryginalne „nie chcę” zastąpił mocniejszym „nie mogę”, gdyż pragnął uzyskać ton mocniejszy, chciał dotknąć granicy. W wyznaniu „nie mogę” jest bowiem coś z utraty, bezsilności, rezygnacji. Błąka się w nim smak pożegnania na zawsze i ton śmiertelnej słabości w chwili, kiedy jeszcze się mówi, owszem, kiedy wciąż jeszcze są słowa, jest kilka gestów i parę spojrzeń, tak, lecz głównie pęcznieje w zastygającej głowie ciemna pewność, że nic już nie da się zrobić, aby pozostać, aby jeszcze pobyć sobie tutaj choć trochę dłużej. Bohaterowie Zonia mają do dyspozycji tylko gesty. Na peronie odgrywają oto pantomimę pamięci. Bez słowa wracają do strzępów czasu przeszłego, dokonanego. Bawią się w coś na podobieństwo teatru ożywiania albumu omszałych zdjęć rodzinnych. To wszystko, co mogą przed końcem. Wracać do siebie niegdysiejszych, czekając na pociąg. Jak z właściwą sobie cierpko dwuznaczną ironią rzekłby Jerzy Pilch: na pociąg do życia wiecznego. 22 marca - który to już raz wrócili tak, znów się pocieszając, że wrócili naprawdę?
Pytanie ostatnie jest zasadne, gdyż 22 marca Zoń pokazał Hrabalowski seans nie tylko ku chwale Międzynarodowego Dnia Teatru. Pokazał go z okazji 20. lat trwania Hrabalowskiego seansu. Tak długo jest grany. Na ilu scenach i jak wielu krajów KTO powtarzał pantomimę czekania na pociąg do życia wiecznego? W peronowym teatrzyku pamięci pięciu podróżnych widm - ile już razy wkraczał na scenę podwórkowy kataryniarz? Ile razy przybywał on z dalekiej przeszłości pięciu widm, albo wprost z wnętrza późnej bajki Bohumila Hrabala „Skarby świata całego”, pchając swój wehikuł na korbkę, pchając tę brzęczącą nostalgicznymi walczykami papuzią skrzynię, co kiedyś mamiła słuchających bliskością krain jasnych i ciepłych, krain gwarantujących jeśli nawet nie wytęsknioną nieśmiertelność, to miłe zapomnienie o nieodwracalnym końcu?
„Za dawnych czasów przykrywali swoją katarynkę kawałkiem ceraty żebracy wygrywający bez końca te same katarynkowe walczyki…” Kto to mówi w bajce Hrabala? A to, wiele stronic dalej, tuż po opisie łyżew, chałupniczym sposobem przez chłopców z byle czego kleconych na zbliżający się cudny czas zamarzniętej rzeki, sytych świąt i zapominania o końcu? „W niedzielę na ślizgawce grała katarynka lub z rzadka jedynie orkiestra…” Kto tka ze słów ogrom zdań „Skarbów świata całego”? Hrabal? Rzecz oczywista – nie on. Lub on, lecz tylko poniekąd. On w przebraniu narratora. Maskę teatru dawno temu zamienił na maskę literatury, a teraz, w późnych „Skarbach świata całego”, narratorem uczynił swoją mamę, już stareńką, już jedynie czekającą na milczenie, której zostały tylko słowa - jak u Zonia pięciu widmom tylko garść gestów. I jak u zarania, w 1918, światu dziwił się znad ramienia małego scenicznego Jeníka, tak w „Skarbach świata całego” Hrabal przygląda się własnej przeszłości zza pleców mamy, w zamierzchłych czasach wspaniałej aktorki-amatorki, gwiazdy w teatrzyku w maleńkiej Polnej, a później legendy wszystkich nieprofesjonalnych scen Nymburka, mitycznego dla Hrabala miasteczka, w którym, jak na początku bajki o bezpowrotnej przeszłości mówi mama, „zatrzymał się czas”.
W „Skarbach świata całego” peronem z seansu Teatru KTO jest dom starców w urojonym, kruszejącym pałacu hrabiego Szporka. Kataryniarz korbką kręcący pocieszające walczyki - być może od lat 20 swój papuzi wehikuł wciąż tam i z powrotem przepycha ze stygnącej pamięci niegdysiejszej aktorki amatorki, której ostały się same pamiętliwe słowa, do stygnącej pamięci pięciu wędrownych widm, które, całkiem jak starcy i staruszki w bajce Hrabala, mają dla siebie już tylko kilka ostatnich gestów bezradnie przywołujących dni przepadłe. Gdyby w onirycznym, kruszejącym pałacu hrabiego Szporka wylądowali naraz peronowi mimowie Zonia - wcale nie zdziwiłoby to stareńkiej narratorki. Nie rozsypałby się jej teatrzyk pamięci. Przeciwnie. Gasnąca aktorka rzekłaby do przybyszów to, co Hrabal pozwolił jej na początku bajki rzec do trzech oszałamiająco pamiętliwych emerytów, których wyśniła na coraz mniej pewnej jawie.
„Słyszałam, że są panowie znawcami i świadkami dawnych czasów. Czy mogliby mi panowie powiedzieć, kto to był hrabia Szpork?” Zaś 27 marca roku 2023 dopytałaby: „A Teatr? Znawcy i świadkowie czasów wartych pamiętania, wytłumaczcie: kto to był hrabia Teatr?”.
Paweł Głowacki