Świat jest jak odcisk pozostawiony przez opowiedzianą historię.
Roberto Calasso "Ka"
W czwartkowe południe szukałem na świętym krześle odcisku zębów biednej, bezimiennej Izabel. Takie imię jej nadaję na cześć księżnej z Flemingów Czartoryskiej – w końcu to właśnie księżna zdobyła dla nas święte krzesło.
Z Flemingów Czartoryska wielbiła Williama Szekspira. A także ciułać cudowne płótna arcymistrzów malarstwa – Leonarda da Vinci, Rafaela, Rembrandta - oraz artefakty, które zostały po życiu wielkich osobistości kultury. Wciąż od nowa czytała frazy twórcy „Makbeta”, a także pisywała o nich tu i ówdzie. I to jak! Przecież nawet Jan Kott nie wpadł na to, by o przepastnym języku Szekspira rzec celnie jak księżna: „Obfity”! Zaś w wolnym od lektury czasie ruszała w podróż. Wędrowała po całej Europie, polując na okazy dla swoich pęczniejących zbiorów. Nie targując się zanadto – wykładała na stół wypchaną sakiewkę, po czym zwoziła zdobycze do Puław i z troską układała je w smukłej Świątyni Sybilli na skarpie nad stawem lub w Domu Gotyckim pod starymi drzewami. Czegóż nie było pośród owych sensualnych śladów czasu przeszłego, dokonanego, śladów po opowieści, inaczej zwanej życiem! Istne perły od Sasa do Lasa! A ile ich zgromadziła? W szczytowym momencie ponoć - 1531! Wydany w roku 1828 precyzyjny katalog – „Poczet pamiątek zachowanych w Domu Gotyckim w Puławach” – jest tak zdumiewający, że można go śmiało ustawić tuż przy „Zoologii fantastycznej” Jorge Luisa Borgesa i Margarity Guerrero. W ciemno otwieram tom argentyńskiego duetu. Oto Małpa Tuszowa. Pięć stóp wzrostu, czerwone oczy, futro czarne niczym węgiel, jedwabiste i miękkie, w dotyku podobne do poduszeczki na igły. Uwielbia tusz. Gdy piszesz, siada obok, krzyżuje nogi, składa ręce i grzecznie czeka. A kiedy kończysz snuć opowieść o świecie i odkładasz gęsie pióro – wypija resztę tuszu z kałamarza. Po czym kuca na rogu biurka, uśmiechnięta, i tak już pozostaje, pełna zadowolenia, aż do następnego ranka, kiedy zaczniesz snuć inną opowieść o świecie wciąż tym samym, wciąż tak samo zdumiewającym. Nie ma wątpliwości - Małpa Tuszowa świetnie by się odnalazła w Domu Gotyckim księżnej Czartoryskiej. Diabli wiedzą, czy był tam kałamarz Woltera lub Moliera, z czarną, jeszcze nie zaschniętą kroplą na dnie. Za to z pewnością spoczywała na postumencie noga od łóżka sławnego grafa Gleichen, który, za zgodą papieża, posiadał dwie żony. Obok nogi – parawanik z sukni Anny, małżonki cara Iwana. W kącie komnaty – suche gałązki z miejsca gdzie wznosiła się Troja, namacalny dowód, że Homer nie był ułudą. Pod wysokim oknem – trzewiki ludzi dzikich, bodaj z Afryki, a także wiadomo czym pachnący kawałek obicia z pokoju Don Juana. Przy drzwiach, w szklanej gablocie – kompletny ubiór, w którym chrzczony był Jan Jakub Rousseau: koszulina, kaftanik flanelowy w paski, pończoszki bawełniane z klinami czerwonymi i czapeczka z sukna pąsowego, wyszywana w czarne kwiaty. No i kilka drzazg z morwy, którą twórca „Hamleta” sam zasadził przed domem w Stratfordzie. Niestety, nic z atramentu Williama Szekspira nie ocalało, lecz Małpy Tuszowej nie zmartwiłoby to zanadto. Przecież w centrum wielkiej komnaty Domu Gotyckiego tkwiła na cokole najukochańsza zdobycz księżnej, twardy odcisk starej bajki, mniej więcej kilogram ważące echo atramentu Szekspira – kości Romea i Julii! Czy szczęśliwa posiadaczka smukłego żebra najwspanialszego kochanka świata oraz porcelanowo-kruchej rzepki kolanowej najwspanialszej kochanki świata mogła nie ruszyć do Stratfordu nad Avonem, dowiedziawszy się, iż jest oto do nabycia krzesło, na którym Szekspir obmyślał „Burzę”, ostatnią swą opowieść, bajkę na pożegnanie z bajkami?
W domu Mistrza przy Henley Street w Stratfordzie księżna Czartoryska stawiła się w roku 1790, w dniu umówionym, punktualnie. Święte krzesło, relikwia, prawie Chrystus drewniany na czterech nogach, stało jak zawsze przy kominku. Nie było łatwo negocjować. Spadkobierczyni wszystkich ocalałych śladów stawiała warunki najtwardsze. Ale to przynajmniej zdawało się racjonalne, nieuchronne, naturalne dla każdej handlowej pertraktacji. Szaleństwo, które można nazwać szaleństwem wierności, wybuchło nagle. Moja biedna Izabel, wnuczka spadkobierczyni, śmiertelnie, jak księżna Czartoryska, zadurzona w nieludzkiej obfitości fraz Szekspira, umiejąca na pamięć wielkie ich pokłady – na krzesło rzuciła się niczym bezlitosny jakiś mściciel. Nie tykać! Nie przesuwać! Nie ingerować! Kilka miesięcy wcześniej fatalna ospa dotknęła biedną Izabel, zdławiła jej słuch oraz mowę, zgasiła radość życia normalnego, odjęła urodę - lecz nie zęby. Taka Izabel rzuciła się na mebel i, jak wspomina księżna, „rękami i nogami, a na ostatek i zębami, trzymać go starała się”. I dalej: „Jęki jakieś osobliwsze rozpacz jej dowodziły. Na koniec krew się jej z gęby i nosem puściła i upadła obok krzesła bez sił i przytomności”. Wezwany na ratunek pastor okazał się skuteczny. Izabel, opętaną miłością do słów Szekspira, rytualnie uspokoił wizją Raju, a zwłaszcza tym, że nie straci całego krzesła. Księżna rzuciła na stół pękaty mieszek, wsunęła oparcie i siedzisko w brązowy futerał i ruszyła w drogę powrotną do Puław, gdzie rozkazała pałacowemu stolarzowi dorobić świętej zdobyczy utracone elementy, a na koniec ustawiła całość w Domu Gotyckim, obok kości Romea i Julii. A po wielu, wielu latach, zbiegiem wielu okoliczności i w zgodzie z regułami bajki o rzeczach czarodziejsko wędrujących jak ludzie, święte krzesło wylądowało w Muzeum Czartoryskich, gdzie byłem w czwartek.
Majestatyczne, o nogach wspartych na szponach orła, z płaskorzeźbą liry na oparciu i dwoma wijącymi się zaskrońcami w roli oparć dla łokci, szalenie teatralne – stoi samotne na niskim postumencie. Tron Leara, Makbeta, Ryszarda III, starego Hamleta, tylu innych, wszystkich, których nigdy nie było naprawdę - jak zatem sensownie i po co dyskutować o prawdzie bądź nieprawdzie świętego krzesła? Szukałem śladu zębów mojej biednej, wiernej starym słowom Izabel, a zarazem o innych, współczesnych dziewczętach, także o chłopcach, studiujących w warszawskiej Akademii Teatralnej, w krakowskiej, w każdej innej akademii i nie-akademii? Czy są wierni? Jeśli, to komu, czemu? Właściwie co gryzą na zajęciach z dramatu klasycznego? W ogóle coś gryzą, aby to coś ocalić sobie, dla siebie, coś nieskończenie większego od nich, coś, jak rzekła księżna Czartoryska, obfitego dalece ponad rozmiary aktualnej piaskownicy teatralnej pod egidą waginetu Moniki Strzępki? Szukałem odcisków zębów wiernej Izabel, szukałem na rzeźbionych krawędziach siedziska i oparcia, badałem dwa w skrętach zamarłe ciała zaskrońców, tropiłem ślady drobnych siekaczy na lirze - a równolegle cytowałem sobie zdanie Jacka Sieradzkiego, znamienitego krytyka, wypowiedziane w wywiadzie. "Gdy studenci aktorstwa odmawiają pracy nad Szekspirem z powodu jego przemocowości, to ciarki mnie przechodzą”. Cóż można dodać do ciarek na plecach sędziwego krytyka? Jak go uspokoić? Czas najwyższy, ostatnia pora, by do szkół teatralnych zaczęto przyjmować wyłącznie kandydatów po ciężkiej, a najlepiej najcięższej ospie.
Rzecz jasna - nic nie znalazłem. Nawet jednego lichego wgłębienia. Lira, węże, krawędzie siedziska i oparcia – nietknięte. Nie znalazłem nic, lecz ani trochę się nie dziwię. Ja także, całkiem jak wierna Izabel w trakcie wizyty księżnej Czartoryskiej, wbiłbym zęby w jedną z czterech nóg świętego krzesła, a one wszystkie przecież zostały na zawsze w domu na Henley Street w Stratfordzie. Przy kominku.
Paweł Głowacki