Głosy w ciemności

Ostatnia aktualizacja: 19.06.2013 14:12
"Mewa" Akunina i Gorzkowskiego. Nikogo nie ma obok. Nic nie widać. Są tylko dalekie dźwięki. Głosy w ciemności. Twój palec na twojej dłoni.
Podczas nagrania słuchowiska. Od lewej: Olga Omeljaniec, Andrzej Mastalerz, Sławomira Łozińska, Halina Skoczyńska, Krzysztof Wakuliński i Krzysztof Gosztyła
Podczas nagrania słuchowiska. Od lewej: Olga Omeljaniec, Andrzej Mastalerz, Sławomira Łozińska, Halina Skoczyńska, Krzysztof Wakuliński i Krzysztof GosztyłaFoto: W. Kusiński

Ciemność bywa ulgą. W naszych czasach może jest to nawet ostatnie sensowne ocalenie? Pozwala odpocząć. Jak mnie chwilę temu. Niejaka Irina Nikołajewna Arkadina, Borys Aleksiejewicz Trigorin, Nina Michajłowna Zariecznaja i reszta duchowo powłóczystej menażerii – indywidua z „Mewy” Antoniego Czechowa, teraz już poza piórem Czechowa. Powiedzmy – sieroty. Przez godzinę śmiałem się z nich frenetycznie, do łez, do wargi zasmarkanej, a co zaskakujące, niebywałe – lekkość czułem w ciele. Tak. Tak się śmiałem – choć ich nie widziałem. A może właśnie dlatego?
W czerni pod opuszczonymi powiekami – ani śladu Arkadiny, co była tylko głosem Haliny Skoczyńskiej. Nawet najlichszego konturu jej nosa, ziarnka barwy oka, widomego echa warg, że już o sukni Arkadiny, o jej obuwiu i włosach nie wspomnę. Nic. Nic dla oka. W ciemności – tylko głos. Nie inaczej z innymi. Trigorin (tembr Krzysztofa Wakulinskiego, ciepły, w esach-floresach lubujący się tembr mężczyzny o kobieco miękkich nadgarstkach), Zariecznaja (ciemna intonacja Wiktorii Grodeckiej), Piotr Nikołajewicz Sorin (brzmienie Stanisława Burego), Ilja Afanasjewicz Szamrajew (Tom Waits na gościnnych występach w gardle Krzysztofa Gosztyły) i Polina Andriejewna (niespieszna szarość intonacji Sławomiry Łozińskiej). Jeszcze mocny sopran, może nawet alt Olgi Omeljaniec - jako Masza. I dzielny, ostry tenorek Andrzeja Mastalerza, czyli Siemion Siemionowicz Miedwiedienko. No i wreszcie mistrz ceremonii, Jewgienij Siergiejewicz Dorn - ten, który będzie głównym śledczym, próbującym dociec, kto zabił nieszczęsnego Trieplewa, syna Arkadiny, co w finale „Mewy” Czechowa samobójstwo popełnił, w łeb sobie na uboczu strzelając – upierdliwy Dorn, będący słodko-gorzkim tonem Henryka Talara. To wszystko. I tylko to w czerni pod powiekami. Żadnych twarzy, rąk, nóg, brzuchów, włosów. Brak scenografii, nieobecność kostiumów, ani cienia rekwizytu. Dajmy na to – słychać słowo „szalik”, lecz nie widać szalika. Identycznie z „wózkiem inwalidzkim”, „rewolwerem” bądź „dywanem”. I reszta kształtów, barw – wszystko jest tylko dla ucha. Tak, ta opowieść była głosami w ciemności. Śmiałem się do łez. Przez godzinę słuchałem „Mewy” Borysa Akunina – przedstawienia przez Igora Gorzkowskiego wyreżyserowanego dla Programu Drugiego Polskiego Radia – i śmiałem się lekko jak nigdy, bo nie widziałem nic.
Owszem, piać zachwyty na kanwie trywialnej oczywistości, że dzięki radiu słychać, a nie widać – to piać żenująco. Wiem to, zgadzam się w pełni. Aliści – jak by rzekł świętej pamięci Jerzy Waldorff, postać obdarzona słuchem absolutnym, człowiek, który na pytanie, dlaczego w połowie opuszcza jedno z pierwszych przedstawień najnowocześniejszego polskiego teatru, odrzekł ponoć: „Albowiem ni chuja z tego nie rozumiem” – aliści więc w tym zagwozdka, iż w epoce najświeższych naszych produkcji scenicznych, rzeczona trywialność to w istocie nie trywialność, to figura ocalenia. Teatr, który masz oto przed sobą, lecz na który nie musisz patrzeć - jest ulgą dla twych zmasakrowanych teatrem widzialnym oczu.
Kiedy pierwszy raz dostrzegłem u teatromanów nadwiślańskich chroniczne zaczerwienienie gał? Piętnaście lat temu? Całe dwadzieścia? Od kiedy ropa im na powiekach zasycha tuż po wyjściu z ambitnej postpostpostpremiery? Od jak dawna nienaturalnie zezują, zbieżnie lub rozbieżnie, po ostatniej kurtynie płonnie próbując odnaleźć drogę do domu? Jak często lecznicze ciecze całymi słojami sobie na źrenice wylewają przed i po kolejnym arcydziele nowoczesności? Ile kilogramów chińskiej maści z jąder syberyjskiego tygrysa w powieki sobie przez lata ostatnie wsmarowali? Jak wiele okularów korekcyjnych, które nie pomogły, zmarnowali? I ile razy późnym wieczorem najbliżsi przemywali bydlęco zmęczone oczodoły wiecznie ufnych teatromanów wywarem z kwiatu rumianku, po upoconych główkach ich głaszcząc czule i nucąc pieśń starej nadziei: „Jeszcze przyjdą takie czasy – spadnie paździerz, wejdą rarytasy”? Od jak dawna naczelnym efektem najnowszej scenicznej rewolucji prze-młodych i prze-zdolnych jest katastrofa oczu miłośników Melpomeny?
Niestety, paździerz raczej nieprędko spadnie. Nieprędko znikną przypadkowe bety na ciałach aktorów, przypadkowe gadżety w ich bladych łapkach, przypadkowe krzesła, szafy, kanapy oraz inne muszle klozetowe. Sceniczny bałagan nie zniknie, bo nowoczesna poetyka burdelu w cenie jest. Przykład? „Porcelanka...” Agaty Dudy-Gracz. Na widowni oczy zabite – za to w garści artystki wielka Nagroda Szekspirowska. Światło martwe, monotonne, prosektoryjne – takim pozostanie. Identycznie z rumowiskiem gestów, min, łypnięć tępawych, kicania, gonitw, golizn i turlania się. Nieprędko można będzie odstawić ciecze okulistyczne, maści z jąder syberyjskiego tygrysa, korekcyjne okulary i wywar z kwiatu rumianku. Słowem, jeśli kochasz teatr aż tak, że obojętna jest ci wzajemność - jeszcze długo będziesz musiał oglądać to, na co już nie możesz patrzeć. Bo długo potrwa epoka paździerzowego krajobrazu. Czy zatem może dziwić refleksja, którą ostatnio wyraził krytyk Witold Mrozek – że wśród teatromanów o skatowanych oczach szalenie wzrósł popyt na teatr radiowy, czyli na ulgę niepatrzenia? Owszem, słuchając, tylko słuchając, człowiek nie wie, co traci, nic nie widząc. Ale za to ma pewność, że po końcu takiej sztuki teatru - nie pomyli na przystanku autobusu z tramwajem oraz że trafi kluczem w dziurkę. Każdy porządny entuzjasta sceny wiele, bardzo wiele może dla sceny wycierpieć, lecz utrata wzroku - to jednak przesada.
Cieszyłem się więc. Przez godzinę słuchając „Mewy” Akunina i Gorzkowskiego, cholernie się cieszyłem. Kilka centymetrów pod zamkniętymi oczami, pod ciemnością, co była ulgą - śmiałem się jak dziecko, lekko, do łez, do zmoczenia wargi. I nie tylko z powodu wypoczynku, na który oko moje zasłużyło. W śmiechu tym był podziw dla absolutnego słuchu Akunina, Gorzkowskiego i aktorów, których głosy przez godzinę były światem całym, doskonale czystym – doskonale czystym teatrem. Mniejsza o fabułę. „Mewa” Akunina to jest piąty, do czterech aktów „Mewy” Czechowa dopisany akt. W epilogu oryginału, jak wiadomo, Trieplew w łeb sobie strzela. U Akunina pojawia się niepewność: samobójstwo to czy też zabójstwo? Są przesłanki, że zabójstwo. Dorn zaczyna śledztwo... Słodko-gorzkie brzmienie Talara zaczyna wśród innych głosów szukać zbrodniarza. Słowa, nie ludzie, zaczynają węszyć, dociekać, łowić... Jeśli o fabułę chodzi – tyle niech wystarczy.
Sednem opowieści Akunina nie jest ciąg zdarzeń, sednem jest tańcowanie intonacji. Akunin jest mistrzem trudnej sztuki dyskretnego pastiszu. W prozatorskim tryptyku kryminalnym z mniszką Pelagią w roli głównej – igra z nami, żonglując intonacjami pism starych, wielkich Rosjan - Dostojewskiego, Gogola i innych Buninów. W „Mewie” arcydzieło ulepił z tych smaczków ludzkiej pretensjonalności, z okruchów ludzkiej skłonności do sentymentalizmu i szerokopiennych westchnień, co je Czechow w swojej „Mewie” przemycił. Po prostu – Akunin pociągnął szepty Czechowa, wyłuskał je z cienia i ulepił z nich nadzwyczajnie lotną komedię, finezyjną farsę o poszukiwaniu zabójcy, którym okazuje się być każdy z obecnych w salonie obok pokoju, gdzie stygnie trup Trieplewa. By tę lotność, tę finezję fraz Akunina powtórzyć – Gorzkowskiemu starczyły tylko głosy. Tylko? Intonacje aktorów, ich maestria w żonglowaniu rytmem, tonem i całą brzmieniową resztą, jest z tego wymierającego gatunku dźwięków, które można nożem kroić. Głosy posiadają gęstość taką, jak by rzeczami były. Mają zapach, smak, kolor, fakturę, blask lub szarość. Można by je kroić, ale jak tu kroić, skoro nic nie widać? Nic nie widać, ale wszystko namacalne, do dotknięcia.
O swojej gęstniejącej ślepocie Borges mawiał, że jest ona niczym wolno zapadający zmierzch. Widział coraz mniej, aż w końcu – nic. Zostały mu tylko słowa, brzmienia, głosy. Nie pisał już, dyktował. Dyktując – spacerował po swym gabinecie dyrektora Biblioteki Narodowej w Buenos Aires i palcem wskazującym prawej dłoni sunął po grzbiecie dłoni lewej tak długo, jak długo trwało zdanie, które układał na głos. Jakby sprawdzał sens intonacji na skórze, dotykiem. Da się intymniej? Jest większa samotność? Adolf Rudnicki mawiał, że ludzie wchodzą do teatru przez jedne, główne wrota, lecz w istocie jest tak, jak by każdy wchodził przez drzwi przeznaczone tylko dla niego. Gdy słucha się „Mewy” Akunina i Gorzkowskiego albo innych, porównywalnych seansów, na które nie trzeba patrzeć - wie się, że fraza Rudnickiego nie jest metaforą. Ona jest realnością. Nikogo nie ma obok. Nic nie widać. Są tylko dalekie dźwięki. Głosy w ciemności. Twój palec na twojej dłoni. 
Paweł Głowacki

***

"Mewa" według sztuki Borysa Akunina w reżyserii Igora Gorzkowskiego zdobyła Grand Prix XIII Festiwalu "Dwa Teatry - Sopot 2013"

Zobacz więcej na temat: słuchowisko TEATR
Czytaj także

Nasz punkt ogólnonarodowy

Ostatnia aktualizacja: 09.04.2013 16:56
Nawet punkt tak intymny, tak czasami opuszczony, jak kobiecy punkt strategiczny – w teatrze młodych stał się sprawą masową, punktem ogólnonarodowym. Cóż mam dodać? Ala ma kota.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Na miarę twoich ramion

Ostatnia aktualizacja: 24.04.2013 09:09
"Dla nas, kurdupli przecież, dla nas, średnio wyrośniętych konsumentów sztuki, dla nas wszystkich - nic przyjemniejszego, niż móc czasem, choćby tylko na odległość, wziąć w ramiona artystów rzeczywiście wielkich".
rozwiń zwiń
Czytaj także

Sto tysięcy białych książek

Ostatnia aktualizacja: 08.05.2013 09:11
Gdyby się dało złożyć je w całość – stałoby się jasne, czym może być teatr. Oraz czym nie jest.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Historia naszej pompki

Ostatnia aktualizacja: 28.05.2013 14:34
Wyspy Zielonego Przylądka, Majorka, Toskania... Krainy, których mieszkańcy używają pompki tylko do ożywiania sflaczałej dętki - to muszą być krainy wielkiej ulgi.
rozwiń zwiń