Ów hidalgo był snem Cervantesa,
A Don Kichote był snem hidalga.
Podwójny sen połączył ich na zawsze.
Jorge Luis Borges „Śni Alonso Quijano”
Przestaje być czytelnikiem powieści rycerskich i staje się aktorem własnych przygód.
Carlos Fuentes „Cervantes, czyli krytyka sztuki czytania”
Tamtego dnia William Szekspir zjawił się w podcieniach Plaza Mayor w Valladolid pierwszy. Która to mogła być godzina? Czekał. Minuty poranne? Senny czas przed zmierzchem? Nie ma pewności, czy w ogóle się zjawił, po cóż więc pytać o zamierzchłą punktualność. Tylko jedno jest niewątpliwe: Hiszpania i Anglia prowadzą w Valladolid rokowania pokojowe, otwarte rok wcześniej na londyńskich salonach. Cała reszta to tylko wahanie. Być może Szekspir oficjalnie towarzyszył świcie konstabla Kastylii, Juana Fernándeza de Velasco y Tovar, reprezentującego Hiszpanię. Może sprawdził się w roli przewodnika i w nagrodę włączono go do angielskiej delegacji, rok później udającej się na królewski dwór w Valladolid na drugą rundę ostatecznych negocjacji. Wielce prawdopodobne, choć przecież nie pewne, iż pomieszkujący w Valladolid Cervantes dobrze zna zapisane sny sceniczne Szekspira, „Hamleta” zwłaszcza, Szekspir zaś wie już wiele - wszak Europa intensywniej o tym mruczy – wie już bardzo wiele o nieogarnionym zapisanym śnie Cervantesa, o „Don Kichocie”, niedawno, w styczniu roku 1605, przez Juana de la Cuesta wydrukowanym w nakładzie 1500, najwyżej 2000 egzemplarzy. I być może wtedy, w roku 1606, albo 1607, ktoś usłużny przedstawił ich sobie na dworze króla Hiszpanii, a oni spojrzeli i jeden szepnął, że warto by spotkać się znów, lecz na dłużej, by słowa miały czas, choćby jutro. Na co drugi westchnął: „Owszem...”. Czy tak? Nic pewnego, jak zawsze w pamięci o życiu dawno zamarłym. Bezpieczniej zostać w śnie.
Tak. Stoi więc Szekspir w podcieniach Plaza Mayor w Valladolid. Czeka na Cervantesa. Jest 23 kwietnia roku 1607. Dziewięć lat później dzień ten okaże się datą ich śmierci. Odejdą równolegle. Zaś po czterech wiekach 23 dzień kwietnia rok w rok będzie Światowym Dniem Książki. Idealny wybór. Ale to kiedyś. Póki co bije popołudniowa godzina, w której na scenie teatru Szekspira w Londynie zwykł rozpoczynać się któryś z jawnych snów Szekspira. I dokładnie w tej samej chwili zaczyna majaczyć Szekspirowi skulona figura Cervantesa, człapiącego po przekątnej Plaza Mayor. „Biedny chłopiec z książką w ręku...”, mówi sobie oczekujący słowa z „Hamleta”. Powtarza to westchnienie królowej Gertrudy, bo Cervantes przypomina ptaka z papieru. Nie dziwota. Sam o sobie mówił, iż nieludzka miłość do czytania kazała mu przez życie całe zbierać z ulicy wszystkie zapisane kartki, schylać się po najlichszy strzęp cudzego snu, ocalać choćby jedną tylko, ledwo widoczną literę. Cały więc szeleści, przecinając Plaza Mayor. Jak zawsze. Papierowe pióra wyrastają ze wszystkich kieszeni, pod prawą pachą, spod rozpiętej na piersiach koszuli, na kapeluszu, spod kołnierza płaszcza. Wszędzie szelest cudzych bajek, całkiem jak zwiastujący rychłe szaleństwo szelest rycerskich romansów w biednej głowie Alonso Quijany, zanim którejś nocy, w szczęśliwym swoim śnie przeistoczył się w Rycerza Smętnego Oblicza i pozostał nim już do końca. Wszędzie szmer snów, nawet w szerokim mankiecie rękawa lewego, otulającego rękę zabitą w morskiej bitwie pod Lepanto, ten suchy, bezwładny badyl, na widok którego Szekspir rzekł, ściskając prawą dłoń Cervantesa: „Witam cię, mój drogi Ryszardzie III...”. Cervantes bez wysiłku przyjął tego powitalnego fikołka. W końcu cóż innego robił życie całe, a zwłaszcza na prawie sześciuset stronicach „Don Kichota”? Niczym Szekspir w opowieściach swoich – wciąż fikał Cervantes piórem nad krawędzią dzielącą jawę od snu, prawdę od ułudy, rzeczywistość od mistyfikacji, realność od iluzji. Gdy usłyszał, jak Szekspir na powitanie robi z niego na chwilę kawałek swego starego snu scenicznego, przypomniał sobie naraz sztuczkę z własnego cyrku, z VI rozdziału pierwszej księgi „Don Kichota”, kiedy to w trakcie badania przepastnej biblioteki Alonso Quijany proboszcz i balwierz znajdują na regale... „Galateę”, książkę Cervantesa. I nie dość, że wcale ich to odkrycie, ten w fikcji znaleziony zaskakujący gość wprost z realności, nie dziwi, i nie dość, że balwierz jest od lat przyjacielem Cervantesa, to na domiar fikającego szaleństwa - bez pardonu uznaje „Galateę” za literacką przeciętność. Wiele lat później Borges rzeknie o tej zawrotnej chwili powieści słowa pamiętne: „Balwierz, sen Cervantesa, czy też forma snu Cervantesa, osądza Cervantesa...”. Już za przyczyną takiego detalu ziemia czytelnikowi mięknie pod krzesłem, a cóż dopiero rzec o ukończonej w roku 1615 drugiej, równie gigantycznej części „Don Kichota”, której bohaterowie – w sporej części ci sami, co w roku 1605 – po prostu przeczytali pierwszą część „Don Kichota”! Z wypiekami prześledzili przygody własne w Cervantesa śnie sprzed lat dziesięciu!
Długo rozmawiali. Gdzieś tam, na zamku królewskim w Valladolid najpotężniejsi ludzie Europy zmieniali świat – a Szekspir wyznał Cervantesowi, że koniecznie chce na scenie swego teatru w Londynie wystawić kawałek „Don Kichota”. Nawiasem – naprawdę wystawił, pod koniec swego życia pokazał światu inscenizację fragmentu z kochankiem Kardenią w roli głównej. Zdziwił się Cervantes chęci Szekspira. Spowiedź nieszczęśnika... Jak to na scenie zrobić sensownie, skoro w sekwencji tej nic, tylko gada oszalały z miłości człek, gada o cierpieniach swych, o swoim uczuciu oszukanym, a Don Kichot, oszalały z książek, nic, jeno słucha i słucha pokornie, na końcu zaś dwa te szaleństwa strzeliste - skaczą sobie do gardeł i jest to, prawdę mówiąc, jedyny element dynamiczny w całej romansowej historyjce. Więc – jak? Szekspir wie dobrze.
Będzie jeden Kardenia, do tego tylko udawany, ale dwóch Kichotów, jeden udawany, a drugi realny. Choć przecież – i to najistotniejsze, najpiękniejsze – do końca nie będzie wiadomo, co w tym śnie podwójnym jest, a co nie jest realnością, oraz co właściwie znaczy realność, a co ułuda. Podobnie jak w „Hamlecie”, kiedy bohaterowie „Hamleta”, na czele z królem Klaudiuszem, oglądają odgrywany dla nich przez wędrownych aktorów fragment całej w „Hamlecie” zawartej historii, fragment o zabiciu starego króla przez Klaudiusza – w Teatrze „Pod Kulą Ziemską” Błędny Rycerz spotka na swej drodze aktorów, a oni mu zagrają na scenie łąki bajkę o nim samym, słuchającym łkań nieszczęśliwie zakochanego, oszalałego z bólu łachmaniarza. A później on, widz jedyny, zobaczy, jak bije się z Kardenią o to, które z dwóch szaleństw, jego czy Kardenia, jest zacniejsze... Koniec. Z grubsza - to wszystko. Ot, kolejny z fikołków pióra Szekspira nad krawędzią dzielącą realność od iluzji. Kolejna z narracyjnych finezji, bez których nie ma opowieści rzeczywiście dotkliwych.
Jest rok 1607, więc Szekspir nie może wiedzieć, że za lat 8, w drugiej części „Don Kichota”, Błędny Rycerz rzeczywiście spotka na drodze trupę teatralną. Możliwe, że Cervantes wprowadzi tę scenę, gdyż wróci pamięcią do rozmowy z Szekspirem o inscenizacji sekwencji z Kardenią w roli głównej? Może tak. I może też ta właśnie rozmowa w podcieniach Plaza Mayor w Valladolid pozwoli mu w scenie spotkania z teatralną trupą wsunąć w usta Don Kichota niepokojące pytanie o nieusuwalną podszewkę sztuki teatru, sztuki każdej, wszelkiej opowieści – pytanie o nieustające wizyty gości stamtąd.
„Woźnico, furmanie, diable, czy kimkolwiek tam jesteś, bez omieszki rzeknij mi, ktoś ty, dokąd jedziesz i co to za ludek wieziesz w twojej bryce, która raczej ma wygląd łodzi Charonowej aniżeli zwykłej kolasy”.
Wiele lat później Jan Kott nazwie Tadeusza Kantora Charonem przewożącym umarłych stamtąd tutaj, a później znów – tam, aby jutro o zmierzchu rozpocząć podróż na nowo. Od „Sonetów” Poczynając – jak wiele razy i w ilu scenicznych snach nazywał Szekspir aktorów duchami? Los Księcia jest w „Hamlecie” obudzony tylko przez Ducha jego zamordowanego ojca. To Duch, nie kto inny, zaczyna opowieść... Jak wiele można znaleźć w teatrze potwierdzeń obecności Charonowej łodzi, której kształt ciemny Don Kichot dostrzegł w teatrze być może jako pierwszy, jako jeden z pierwszych? Vladimir Nabokov, który urodził się tego samego dnia, w którym zmarli Cervantes i Szekspir, tego samego dnia, lecz w o wiele późniejszym kwietniu, wciąż zjawia się dyskretnie w swoich powieściowych snach, jak Cervantes w „Don Kichocie”, a także często, bardzo często zwołuje duchy zmarłych, aby w jego zastępstwie opowiadali żywym ich losy nieprawdziwe w istocie, ale przecież dojmująco prawdomówne. W noweli „Siostry Vane” narrator szuka znaków niepojętej śmierci Cynthii Vane – wśród doskonale ułożonych liter „Sonetów” Szekspira, zaludnionych teatralnymi duchami z epoki, w której pewien nierzeczywisty hidalgo zaczyna być rzeczywistym bohaterem wcześniej przeczytanych przez siebie ksiąg... Wystarczy.
Moce finezyjnej iluzoryczności. Tak, o tym rozmawiają Szekspir i Cervantes. Jest 23 kwietnia roku 1607. Tego dnia za lat dziewięć – umrą równolegle. A po czterech wiekach dzień ich odejścia będzie rok w rok Światowym Dniem Książki. To dobrze. Tam, daleko, na szczycie, w odświętnej komnacie królewskiego zamku, najpotężniejsi reżyserzy rzeczywistości kreślą plan zmiany porządku świata, przestawiają wielkie armie, ustalają społeczną cenę za pokój, urządzają życie niezliczonym milionom figur anonimowych – zaś Szekspir i Cervantes rozmawiają cicho o rzeczy naprawdę ważnej, o istocie opowieści. A gdy podcienie Plaza Mayor zupełnie ciemnieją – bajkopisarze żegnają się bez słów. Żaden nie pyta: „Dlaczego niepokoi nas to, że Don Kichot jest czytelnikiem „Don Kichota”, a Hamlet – widzem „Hamleta”?” I żaden nie odpowiada: „Gdyż takie inwersje sugerują, że skoro bohaterowie jakiejś fikcji mogą być jej czytelnikami czy widzami, to my, jej czytelnicy czy widzowie, możemy równie dobrze być fikcją”. Nie pytają i nie odpowiadają – chyba przez delikatność. Ale też dlatego, że nie chcą zamykać wszystkiego. Zostawiają dla przyszłości uchyloną furtkę. I przyszłość znajduje słowa kiedyś przemilczane, powtarza niewypowiedziane. W połowie ubiegłego stulecia Borges, który rozmawiał z duchami i zbierał sny jak Nabokov motyle - dokładnie tamte pytania postawił i udzielił odpowiedzi dokładnie tamtej. Czasem nachodzi mnie pewności, że zapytał i odpowiedział - 23 kwietnia. Może dzień wcześniej. Może dwa później.
Paweł Głowacki