Witajcie w jego bajce

Ostatnia aktualizacja: 29.07.2022 15:11
Jakkolwiek brzmią odpowiedzi, których nigdy nie usłyszysz – witaj. Witajcie! W jego bajce cień gra na fujarce i śpiewa, a tańczą ulepione z cieni drzewa.
Kadr z filmu Akademia Pana Kleksa.  Na zdjęciu Piotr Fronczewski jako Ambroży Kleks
Kadr z filmu "Akademia Pana Kleksa". Na zdjęciu Piotr Fronczewski jako Ambroży KleksFoto: materiały promocyjne

Skąd przyszedł niepokój? Nic mocnego, żaden tam horror lepki, żadna ulica Wiązów lub wzgórza z oczami. Nic, co stawia włosy dęba, mrozi pot, oczy zmienia w kulki żaby zdumionej na dryfującym liściu nenufaru. Nie. Stara piosnka, którą frenetyczna dzieciarnia kiedyś witała wszystkich nas w bajce - pobrzmiewa oto z ekranu taka sama jak kiedyś, jak zawsze, melodycznie i semantycznie niezmieniona. Czekając na nowy sezon teatralny, odtwarzam sobie w komputerze filmik z występu Ralpha Kaminskiego na finałowym koncercie 40. Przeglądu Piosenki Aktorskiej i wyraźnie słyszę powtarzającą się oryginalną kolejność nut i słów. Nikt niczego nie ulepsza, niczego nie przestawia, niczego nie ujmuje i niczego nie dodaje, po prostu nikt nie majstruje przy dziecięcej zabawce, bo jest niezawodna. Kto o zdrowych zmysłach odbiera konikowi na biegunach bieguny i wstawia w ich miejsce elektryczne hulajnogi, bo akurat kwitnie w mieście trend hulajnogowy? U Ralpha Kaminskiego zatem, od pierwszych taktów poczynając – wszystko trwa po staremu, a mimo to od taktów pierwszych trwa też zaskakujące uczucie, że coś jest nie tak. Co? Twarz postaci, która śpiewa, oblicze nieruchome jak w rzeźbie? Postaci tej głos godny manekina ze stali, gdyby manekiny miały głos? Jej wzrok zgubiony w ciemności ponad głowami ludzi w ostatnim rzędzie widowni ogromnego teatru? Co jest nie tak i skąd niepokój?

Przecież wszystko od zawsze było i jest na swoim miejscu, przewidywalne i bezpieczne. I nie tylko w słynnej piosence „Witajcie w naszej bajce”, przez Andrzeja Korzyńskiego skomponowanej do filmu Krzysztofa Gradowskiego „Akademia pana Kleksa”, dawno temu nakręconego wedle słów Jana Brzechwy. Niezmiennie, bezpiecznie i przewidywalnie jest od zarania w szkole wyższej pana profesora Ambrożego Kleksa, od świtu, do zmierzchu, a i nocami także. Żadna przykrość uczelni tej się nie ima! Istny raj wypełnia pastelowy gmach przy ulicy oczywiście Czekoladowej! Żyć, nie umierać! Uczyć się, z krótkich gatek nie wyrastać!... Czekając na kolejny sezon teatralny, na nowe sceniczne wersje starych tekstów - wracam do lśniącego lukru opowieści oryginalnej i do filmu nakręconego w bez mała idealnej zgodzie z lśniącym lukrem słów Brzechwy. Odtwarzam zwłaszcza chóralnie śpiewany przez chłopców hymn „Witajcie w naszej bajce”. Tak, we frazach poety i w kadrach reżysera – jednaka moc słodkości, bliźniacze ciepło, to samo nieme zapewnienie: „Nic złego tutaj stać ci się nie może!”. Transparent z tym hasłem, łagodnie falując nad wejściową bramą uczelni, śmiało mógłby witać świeżo upieczonych żaków w krótkich gatkach. Lecz autor, a za nim reżyser – nie muszą sięgać po tautologię. Wszystko w ich opowieściach i tak skrapla się w uspokajające hasło nieistniejącego transparentu powitalnego. Pamiętacie te bajki piernikowe, co w istocie są jedną? Pamiętacie ich lukrowane bezpieczeństwo?

Oto jego magnificencja profesor Kleks - skrzat, któremu w panowaniu pomaga mądry jak sowa szpak Mateusz. Oto gmach uczelni - pastelowe, trzypiętrowe cacko, tak dla oka miłe, że przytulić je, to mało, trzeba jeszcze buzi dać. I resztę bajkowego świata też całować należy. Park – za przytulność godną przytulności poduszek, na których nastoletni studenci snują nocą słodkie sny. Wodę - za delikatne jak dotyk mamy uderzenia ciepłych kropel, co o poranku na nosy chłopców kapią z sufitu na przebudzenie. Klamki furtek w murze wokół parku – za to, że otwierają się na trwające za murem zacne baśnie. Zbierane przez rektora Kleksa na porannym apelu lusterka – za to, że odbite w nich sny chłopięce nie pierzchają, gdy po dotknięciu nosa przez kroplę otwierają się chłopięce oczy. I wszystkie zajęcia, głównie lekcję przędzenia liter – za to, iż marzenia chłopięce, niczym sny w lusterkach, mają szansę przetrwać, na wieki pozostać w kawałku nigdy nie rozwiewającej się, naocznej materii, nie być zapomniane… Tak, nie może nie być bezpiecznie w opowieści tej starej. Nie może nie być wyłącznie jasno w piosnce „Witajcie w naszej bajce”. Skąd więc ten ciemny niepokój, gdy hymn pastelowych uczniów skrzaciego Kleksa śpiewa Ralph Kaminski, pokornie powtarzając kolejność słów i nut? Skąd cień, jakby się ciemna bibuła bezszelestnie wysuwała spod oprószonego cukrem pudrem śnieżnobiałego kartonu?

Patrzę na filmik. Chuda zjawa w srebrnych kozakach na wysokich obcasach i z szyją okutaną boa z białego pierza staje przed mikrofonem. Po sekundzie - zupełny z niej kamyk. Znieruchomiała drag-queen, postna, w samym tylko cienkim czepku, jeszcze bez babilońskiej peruki i reszty papuzich ozdób? I oto głos z kamyka wypływa – metalowy chłód. „Witajcie! W naszej bajce/ Słoń zagra na fujarce”… Brunatne, przykrótkie spodnie kamyka, jego pobladła twarz, ciało pod koszuliną na ramiączkach, oczy zapatrzone w daleką ciemność, powieki mieniące się brokatowym błękitem – nic się nie rusza. Tylko pokryte czerwoną szminką wargi kreślą esy-floresy, lecz dyskretnie, statecznie. „Tu wszystko jest możliwe/ Zwierzęta są szczęśliwe/ A dzieci, wiem coś o tym/ Latają samolotem”… Naraz kamyk budzi się na sekundę, może pięć, gwałtownie wykonując taneczną figurę, która każe myśleć o fenomenalnym Alanie Cummingu, w „Cabarecie” Sama Mendesa kreującym postać wodzireja, hipnotycznego Emcee, ulepionego z płci obu i bieli podszytej mrokiem. Ralph Emcee – brzmi to intrygująco. A po kilku sekundach – znów tylko samotny kamyk, nuta po nucie i słowo po słowie wiernie powtarzający stare kuszenie dziecięcej iluzji. „Bo z nami jest weselej/ Ruszymy razem w knieje/ A w kniejach i dąbrowach/ Przygoda już się chowa/ My ją znajdziemy sami”… A dalej - wciąż tylko kamyk w szarym czepku, tak mocno podobnym do czepka wiecznie melancholijnego pierrota, albo nieszczęśliwie zakochanego białego mima Baptiste’a, co go w „Komediantach” Marcela Carné grał Jean-Louis Barrault. Gdyby Baptiste mógł nucić, głosem Kaminskiego zaśpiewałby pięknej, niewzruszonej Garance ostatnią zwrotkę chłopięcego, czystego kuszenia. „My ją znajdziemy sami/ My, chłopcy z dziewczętami/ A wtedy daję słowo/ Że będzie kolorowo”… Póki co jednak – przed mikrofonem jest na powrót cicho zupełnie. Kamyk ściera szminkę prawym i lewym przedramieniem. Gdy ręce znów nieruchomieją wzdłuż ciała, nad nadgarstkami widać czerwone smugi. Czyżby serce Garance wciąż było niewzruszone? A czy Ralphowi Emcee uda się zapomnieć o dalekiej utracie innej Garance, innej a może tej samej? Nikt nic nie mówi, niczego nie wyjaśnia, nie uspokaja.

Gdy Ralph Kaminski śpiewa, można tylko pytać. Pytać bez szans na zaspokojenie ciekawości. Brak pocieszenia przez odpowiedzi trywialnie pewne swego – to jest zawsze znamię sztuki prawdziwej. Ralph Kaminski śpiewa niepowtarzalnie, gdyż z niepowtarzalną dyskrecją reżyseruje swe życie w starych opowieściach muzycznych. Swoje życie lub pamięć swoją, co ostatecznie jest jednym. Utwór oryginalny, jego strukturę, jego zasady, puls i fakturę – pozostawia w świętym spokoju. Po czym je tylko – dotyka delikatnie, najdelikatniej. W efekcie wszystko pozostaje w istocie takie, jak zawsze, niezmienione, lecz jednak - coś jest nie tak. Przesunięte o milimetr? O ton przyciemnione? Powtórzone kropka w kropkę, tyle że na tle dyskretnie intymnym, niepowtarzalnym? W trzyminutowym spektaklu Ralpha Kaminskiego „Witajcie w naszej bajce” – skąd przychodzi cień, skoro struktura nietknięta jest, taka jak w piernikowym oryginale Brzechwy i Korzyńskiego, słodka, ciepła i jasna? Co go rzuca na podszewkę piosnki? Który z wielu kształtów pamięci Kaminskiego? Które z jego dalekich wspomnień? Coś bolesnego? A może tylko kęs smutku?... Jakkolwiek brzmią odpowiedzi, których nigdy nie usłyszysz – witaj. Witajcie! W jego bajce cień gra na fujarce i śpiewa, a tańczą ulepione z cieni drzewa.

Paweł Głowacki