Święty

Ostatnia aktualizacja: 01.10.2023 14:06
Biła północ. Zatrzasnął Biblię, odstawił na półkę, poszedł do sypialni, ukląkł przy łóżku i jak zwykle zmówił modlitwę. Podziękował Najświętszej Panience za owocny dzień, po czym ułożył się do snu. Żona znów ani drgnęła.
Gustave Flaubert
Gustave FlaubertFoto: Shutterstock/Natata

Zawsze starałem się żyć w wieży z kości słoniowej, ale fala gówna bije o mury, grożąc podmyciem.

 

Gustaw Flaubert

 

    Śmiały wiersz, który prokurator Ernest Pinard układał nocą z 29 na 30 stycznia roku 1857, nie zbudził jego żony. Nic nowego. Śmiałe, brawurowe wiersze prokurator Pinard tworzył od dawien dawna, w znoju, zawsze nocami i koniecznie tajnie. Tajnie do tego stopnia, że z czasem stał się najciszej strugającym gęsie pióra poetą w Paryżu – prawdę rzekłszy czynił to bezdźwięcznie - litery zaś kreślił, jakby w filcowych kapciach skradał się na palcach po mchu. Niezmiennie tak właśnie tworzył, więc i tej nocy nikt niczego w Paryżu nie usłyszał. Żona ani drgnęła, gdy notował wers „Miała cyce jak donice”. Spojrzał na drewnianą rzeźbę nieznanego artysty, którą wyciągał z dna szafy, by wspierała go w pisaniu, dodając mocy i jasności. Figura przedstawiała Priapa, rzymskiego boga płodności i urodzaju, opartego o drzewo i nie mieszczącą się w żadnym plecaku poziomą buławą nieustępliwie wskazującego cel zawsze ten sam. Spodobał się Pinardowi finezyjny rym „cyce-donice”. Uśmiechnął się do buławy, był z siebie kontent. Był kontent na kanwie rymu, ale i dlatego, a może głównie dlatego, że przypomniał sobie wyraz twarzy Gustawa Flauberta, który minionego dnia siedział na ławie oskarżonych paryskiego sądu karnego, kiedy on, wielki francuski prokurator, miażdżył jego samego i jego powieść „Pani Bovary”.

     Niebywały, wręcz cudowny zbieg okoliczności! Oto teraz, właśnie teraz, dokładnie w tym, nie innym czasie, w tym, nie innym kontekście – raptem kilkanaście dni temu, w najlepszym czasie antenowym, TVP Kultura pokazała wyreżyserowany przez Audreya Gordona film „Proces Pani Bovary”, paradokument o wspomnianym legendarnym procesie z roku 1857. Oskarżeni? Kto? Laurent Picha, menedżer literackiego magazynu „Revue de Paris”, na łamach którego debiutancka powieść Flauberta ukazywała się w odcinkach. Drukarz Auguste Alexis Pillers. W końcu sam Flaubert. Ich wina? Jaka? Przy użyciu zdań składających się na powieść „Pani Bovary” – wielopiętrowe obrażanie moralności Francuzów, prawdziwych Francuzów, zwłaszcza zaś prawdziwych Francuzek, żon i matek! Obsceniczność! Propagowanie rozpusty, głównie cudzołóstwa! Kpienie z uczuć cudownych Katolików znad Sekwany! Hańbienie skromnej, niedzielnej, kościelnej odzieży rodaków, pięknej niczym żołnierskie mundury! Erotycznymi scenami - policzkowanie patriotyzmu! Podkopywanie świętej egzystencji podstawowej komórki życia społecznego – egzystencji rodziny, mianowicie! Wręcz zdrada stanu! Sodoma i Gomora! Ruja i poróbstwo! Hańba!... Co należy uczynić? Prokurator Pinard czuł się jak ryba w wodzie. Zamknąć należy moralnych zbrodniarzy! Zakazać czytania! Zgnieść powieść! W proch, pył, ogniem obrócić słowne piekło i na dno dołu cisnąć! Zasypać, zaorać, udeptać i na wieki wieków pożegnać szlachetną pieśnią najprawdziwszych patriotów! Boże, coś Francję przez tak liczne wieki/ Otaczał blaskiem potęgi i chwały./ Coś ją osłaniał tarczą swej opieki/ Od nieszczęść,/ które pognębić ją miały.// Przed twe ołtarze zanosim błaganie,/ Ojczyźnie wolność od Flauberta daj, nasz Panie!

     Tak, prokurator Pinard, piszcząc z grubsza właśnie tak, wypiskując z siebie owe baloniki bogoojczyźniane, proboszczowskie latawce, patetycznie zdewociałe samolociki o zapachu pensjonarskich modlitewników – czuł się jak łatwo sterowalna rybka w akwarium aktualnej władzy. Jak święty inkwizytor, jak najświętszy kapłan cenzury. Pinard od zawsze był koniunkturalnym szczurem, cwaniaczkiem bez żadnych właściwości, giętkim, o iście kameleonim talencie do małpowania na własnej skórze barw najbliższego świata – i dlatego zaszedł w żyćku tak wysoko, wdrapał się aż na stołek ministra spraw wewnętrznych. Bezproblemowo zmieniając orientację polityczną - mozolnie dziergał karierkę. Wpierw monarchista, później zaś republikanin – w finale na kolana padł przed Napoleonem III. Jeden mentalny kurdupel przysiągł drugiemu mentalnemu kurduplowi wierność dozgonną, i aby wykazać się ostatecznie – wytoczył proces Flaubertowi za ohydztwa „Pani Bovary”, proces w obronie kalanej  przez „Panią Bovary” Ojczyzny. A niebawem – także Charlesowi Baudelaire’owi za „Kwiaty zła”, w identycznie szlachetnej sprawie proces skleci.

     Słowem, 166 lat temu, 29 stycznia roku 1857, na szczelnie wypełnionej publiką sali rozpraw paryskiego sądu karnego, wobec ludu Paryża i Francji całej – bladawe, lite Nic przez kilka godzin piszczało i pluło na kilkaset stron literackiej wieczności, na hipnotycznie krystaliczny język, na powieściową doskonałość, przez lat sześć, po kilkanaście godzin na dobę, układaną przez Flauberta. Wprawdzie po kilku dniach namysłu sędziów, który nie był żadnym namysłem, tylko pokornym czekaniem na wytyczne od Napoleona III – 7 lutego sędziowie sądu karnego miasta Paryża uniewinnili wieczność, gdyż niewinność wieczności akurat opłacała się politycznie władzy najwyższej. A Ernest Pinard?

     Emmanuel Pierrat, biograf szczurzego prokuratora, rzekł po latach: „Ten człowiek był bardziej niż Tartuffe – schizofrenikiem”. Czekając więc na wyrok, czyli na wytyczne władzy, prokurator Pinard wcielał w życie swe patologiczne rozdwojenie. Za dnia pruderyjny, bladawy, szczelnie pod szyję zapięty - przygotowywał strategię bogoojczyźnianego, zdewociałego, proboszczowskiego plucia na Baudelaire’a, co miało nastąpić niebawem. Nocami zaś, rozchełstany po pępek, z rumieńczykami i malowniczo zmierzwionymi bokobrodami – mozolnie klecił śmiałą poezję. Bezszelestnie układał świńskie wierszyki, co drugi rym zerkając na buławę drewnianego Priapa, poziomo wskazującą cel wciąż ten sam i jeden nieuchronny kierunek. W nocy z 29 na 30 stycznia napisał: „Miała cyce jak donice”. Żona nawet nie drgnęła. Był dumny. Był tak szalenie dumny, że postanowił niczego już do wersu tego nie dopisywać – niech wiersz pozostanie w formie haiku. Ostatni raz tej nocy spojrzał na maczugę Priapa, po czym schował rzeźbę na dnie szafy.

     Niektórzy miłośnicy i znawcy tamtego Paryża mówią, że gorąca wiara chrześcijańska podpowiedziała Pinardowi, by swą poetycką twórczość składał w prezbiterium bazyliki Notre-Dame, za obrazem Najświętszej Panienki, gdyż, jak wiadomo, najciemniej jest pod gromnicą. Nie ufajmy im jednak. Osobiście sądzę, że po zakończonym tworzeniu Pinard wsuwał wiersze między kartki Biblii. Nocą po procesie Flauberta, kilkadziesiąt nocy przed procesem Baudelaire’a oraz około 61 000 nocy przed rokiem 2023 - finezyjny rym „cyce-donice” wylądował w Księdze Koheleta, na rozdziale I. Prokurator Pinard odczytał sobie bezszelestnym szeptem werset 9. „To, co było, jest tym, co będzie, a to, co zostało zrobione, jest tym, co się stanie, nie ma nic nowego pod słońcem”. Biła północ. Zatrzasnął Biblię, odstawił na półkę, poszedł do sypialni, ukląkł przy łóżku i jak zwykle zmówił modlitwę. Podziękował Najświętszej Panience za owocny dzień, po czym ułożył się do snu. Żona znów ani drgnęła.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Głos źródła

Ostatnia aktualizacja: 17.09.2023 14:00
Oto spada Federico Felliniemu na głowę wiadro, głucho dudniąc. A moment później bliźniacza stal z identycznie tępym odgłosem wali w ciemię dziennikarza. Wiadra są puste. Puste kompletnie. Puste nieodwołalnie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Trudna chwila Heinricha Hoffmanna

Ostatnia aktualizacja: 22.09.2023 20:27
Idealny początek sezonu. Teatr czyściuteńki. A nauka? Żadna, chwalić Boga. Tylko rada: Słuchaj. I patrz. Nie ma Garbusków na scenie! Ani inscenizacyjnych, ani aktorskich, ani kajmakowych.
rozwiń zwiń