Paulus Potterstraat 2-6

Ostatnia aktualizacja: 01.12.2023 17:57
Kiedyś, gdzieś indziej, ktoś inny znów zapewne przeczyta na głos "Wariacje Geldbergowskie". Albo Lipska dopisze do nich kolejne okruchy – więc szary człek znów będzie mógł zbliżyć ucho do liter. Cóż wadzi? 
Anna Polony i Ewa Lipska
Anna Polony i Ewa LipskaFoto: Andrzej Gluc

Postanawia, że zacznie opisywać wszystkie chwile swojego życia, i dopóki ich wszystkich nie opisze, nie będzie już myślał, że umarł. W tym momencie umiera.

Italo Calvino "Palomar"

  

     „Posłucha”, rzekła Anna Polony o przygodach szarego Geldberga. A po ciszy, wywołanej przecinkiem, doczytała jeszcze tylko cztery ostatnie słowa, spojrzała pożegnalnie na siedzącą obok Ewę Lipską i z wahaniem w dłoni zamknęła cienki tomik, wsparty na kolanie. Widać nie miała pewności, że dalej rzeczywiście już tylko nic. Słowo „posłucha” wyartykułowała tak, jakby mówiła „et cetera”, co znaczy „i tak dalej”. Albo „do usłyszenia w następny poniedziałek, za tydzień, kiedyś”. Albo „jutro kurtyna znów pójdzie w górę”. Więc koniec cienkiego tomiku to może nie być koniec losu szarego Geldberga? Jednak czekają nań nowe przygody, podobne, lecz nie bliźniacze? Mimo końca słów cienkiego tomiku – majaczy Geldbergowi jakaś przyszłość, choćby tylko marne jutro? Wciąż jeszcze można dziś pytać „co zrobi szary ów człek?” i mieć pewność, że usłyszy się odpowiedź? Tak. Lecz seans, ten godzinny seans w krakowskim Klubie Aktora Loża - dobiegł końca. Kurtyna w dół.

     Polony czytała „Wariacje Geldbergowskie” Lipskiej (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023). Rdzawy swój tembr oddała na służbę 24 składającym się na tomik okruchom, które nie wiadomo, wspaniale nie wiadomo, czym właściwie są. Kawałkami prozy poetyckiej? Rozbuchanymi haiku? Filigranowymi przypowieściami? Wierszami udającymi mikro-nowele? Pełnymi metafor fragmentami pamiętnika, kroniki, listów? Spęczniałymi aforyzmami? Jak rzekłby Miron Białoszewski – szumami, zlepami, ciągami i donosami rzeczywistości, tyle że szlifowanymi w Coster Diamond przy Paulus Potterstraat 2-6 w Amsterdamie? Dziś już nie pamiętam, czy Polony przeczytała wszystkie 24 okruchy, może tak. Lecz pewne jest, że w finale seansu wybrzmiał ostatni okruch tomiku. Pożegnanie, nieudane pożegnanie, kolejny początek, prolog kolejnego kawałka losu szarego Geldberga. To wybrzmiało w rdzy: „Jeżeli słowa mają serce, Geldberg posłucha, jak bije ich sens”. Oklaski.

     Ale zanim seans się rozpoczął, Józef Opalski, wodzirej wieczornego spotkania z „Wariacjami Geldbergowskimi” Lipskiej, rozdał prezenty. Źle powiedziałem. Wręczanie prezentów było częścią seansu. Słowo „wariacje” to termin głównie muzyczny, a wodzirej wręczył Polony nagranie kawałka opery „Madame Butterfly” Giacoma Pucciniego - sławetną sopranową arię biednej Cio-Cio-San w wykonaniu samej Victorii de los Angeles. Lipska marzyła o adagio z klawesynowego koncertu d-moll Jana Sebastiana Bacha, gdyż, jak rzekła, gigant Bach drobiazg ów „zwędził” niejakiemu Alessandrowi Marcello i dyskretnie obrócił w doskonałość. Marzyła o tym cacku, więc dostała je, na wiolonczeli grane przez Mischę Maisky’ego. Czy sopran Victorii de los Angeles nie jest rodzajem wariacji nut Pucciniego, zaś nuty Bacha – tym samym dla nut Marcello? Rzecz jasna, mógł Opalski przygotować inne prezenty. Choćby „Księgę śmiechu i zapomnienia” – wariacyjną powieść Milana Kundery. Albo Kundery sztukę teatralną „Kubuś i jego Pan” – wariacyjny hołd w trzech aktach dla Denisa Diderota i jego arcydzielnej powieści. Albo choćby epilog „Żartu” tego samego pisarza, gdzie bohater wstępuje do wiejskiej kapeli, której los polega na dzierganiu, nieskończonym dzierganiu wciąż od nowa kolejnych wariacji ludowych melodyjek, starych jak świat. Mógł też przynieść animowaną wariację „Ulicy Krokodyli” Brunona Schulza, stworzoną przez braci Quay. W końcu mógł odtworzyć wiele innych wariacji muzycznych, choćby Beethovena lub Mozarta, tak jak odtworzył grę Maisky’ego i śpiew Victorii de los Angeles… Nie sposób wyrecytować całej litanii możliwości. Nade wszystko jednak mógł Opalski sprezentować Lipskiej oczywistość – „Wariacje Goldbergowskie” Bacha, owszem - lecz byłby to gest jałowy. Zanim Polony rozpoczęła lekturę „Wariacji Geldbergowskich”, poetka wyznała, że te Bacha wariacje - „służą do pisania”. Czy utwór muzyczny da się znać lepiej, cenić głębiej?

     Arcydzieło Bacha to 30 wariacji, 30 odpowiedzi na pytanie, na niepokój zadany przez Arię, sarabandę, wybrzmiewającą w prologu i w finale. Słownych okruchów Lipskiej jest 24, lecz nie chodzi tutaj o snucie porównań, analizę odstępstw, tropienie analogii, szukanie tajemnego sedna w finezyjnej artykulacyjnej odmienności pomiędzy samogłoskami „o” i „e”, która odróżnia tytuł Bacha od tytułu Lipskiej. Chodzi o źródło wariacji - o powód odpowiadania. Co jest niepokojącą Arią w tomiku Lipskiej? Co jest pytaniem? Zagadnięty o sedno „Ulissesa” Jamesa Joyce’a, Vladimir Nabokov mówi prosto: „Bloom i los”. Aria „Wariacji Geldbergowskich” to los, który w tomiku nie wybrzmiewa ani na początku, ani na końcu. Nie brzęczy nigdzie, lecz nie sposób go nie słyszeć. Dźwięczą jedynie 24 odpowiedzi, 24 pocieszenia. 24 – z jak wielu przemilczanych, wciąż nienapisanych? Ów los nie jest koturnowy, spiżowy ani w żaden inny sposób bombastyczny. On pisany jest zawsze z małej litery. Ot, zwyczajna, szarawa codzienność. Szary Geldberg po prostu sobie żyje. Słucha, patrzy, dotyka, smakuje – i tyle w zupełności wystarcza, by dzień po dniu gubił się wciąż od nowa i wciąż od nowa szukał jasnych ścieżek, to znaczy słów, zdań, akapitów, które rozjaśnią, uspokoją, ześlą uśmiech.

     Palomar, bohater drobnego zbioru opowieści Itala Calvino, aby nie zgubić się ostatecznie, bezpowrotnie, a raczej zanim przyjdzie mu zgubić się ostatecznie, bezpowrotnie - postanawia opisywać wszystkie chwile swojego życia, sekundy słuchania, patrzenia, dotykania, smakowania. Geldberg – podobnie. Tylko że wszystkie chwile życia Geldberga opisuje mu Lipska. Geldbergowi pozostaje czekać. A później – niczym u Samuela Becketta szary Krapp do głośnika szpulowego magnetofonu, gdzie brzęczy własny jego głos, na taśmie uwieczniony w dalekiej przeszłości – powoli zbliża ucho do 24 okruchów. Albo siedzi na widowni w klubie Loża i słucha jak Polony rdzawym głosem nieuchronnie przemienia 24 okruchy w 24 wariacje 24 okruchów. Nieuchronnie, bo czymże jest teatr, jeśli nie sztuką tworzenia dzisiejszych wariacji wielu starych tekstów?

     Kiedyś, gdzieś indziej, ktoś inny znów zapewne przeczyta na głos „Wariacje Geldbergowskie”. Albo Lipska dopisze do nich kolejne okruchy – więc szary człek znów będzie mógł zbliżyć ucho do liter. Cóż wadzi? Albo znów siądzie na widowni i – posłucha. Czemuż by nie? Jutro jest możliwe, bo kto da głowę, że koniec - akurat teraz, tu? Przecież sam Jan Sebastian Bach, stawiając ostatnią nutę „Wariacji Goldbergowskich”, w istocie nie postawił nuty ostatniej. Na końcu rękopisu, pod finałową pięciolinią, dopisał: „et cetera”.

Paweł Głowacki 

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Izabel

Ostatnia aktualizacja: 17.11.2023 19:56
Cóż można dodać do ciarek na plecach sędziwego krytyka? Jak go uspokoić? Czas najwyższy, ostatnia pora, by do szkół teatralnych zaczęto przyjmować wyłącznie kandydatów po ciężkiej, a najlepiej najcięższej ospie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Kapelusz z opowieści mórz południowych

Ostatnia aktualizacja: 24.11.2023 14:07
Księgi tej nie ma nigdzie. Matka Wojtkiewicza włożyła ją do trumny syna, obok głowy. Co można teraz zrobić? Jedyne pocieszenie w innej księdze. Trzeba wstać i podejść do regału z literą B.
rozwiń zwiń