Gdy w 2011, po 60 latach wojny, Sudan Południowy uzyskał niepodległość, wszyscy dawali nowemu państwu szansę na dobrą przyszłość. Nie tylko przedstawiciele tamtejszych grup etnicznych, lecz także międzynarodowa opinia publiczna. Kraj był, co prawda, wyjątkowo biedny; dysponował jednak zasobami ropy naftowej, na których mógł budować swoją przyszłość.
- Gdy zaczynałem pracę w Sudanie Południowym, czułem się, jakbym przeniósł się do przeszłości o 200-300 lat. Jeszcze dekadę temu ten kraj posiadał zaledwie 2 kilometry asfaltowych dróg; za to wszędzie widać było kałasznikowy. Wojna trwała tam od trzech pokoleń, a potrzeba budowania cywilnego państwa i normalnej gospodarki okazała się zupełnie nowym wyzwaniem - uważa Wojciech Wilk. - Wygląda niestety na to, że politycy poszli na łatwiznę i wybrali stan permanentnej wojny.
W grudniu 2013 roku w Dżubie doszło do starć między oddziałami wojska podlegającymi obecnemu prezydentowi Mayarditowi a żołnierzom wiernym obalonemu wiceprezydentowi Macharowi. Najprawdopodobniej poszło o pieniądze, ale konflikt szybko przekształcił się w wojnę o podłożu etnicznym pomiędzy dwiema największymi grupami Sudanu Południowego: Dinka oraz Nuerami.
Światowe media nie bardzo interesują się wielką katastrofą humanitarną. Pomoc międzynarodowa w niewielkim stopniu dociera do potrzebujących ze względu na ogromne zagrożenie oraz szczątkową infrastrukturę.
O dramatycznej sytuacji najmłodszego państwa świata Wojciech Wilk opowiadał w audycji "Puls świata" poprowadzonej przez Jarosława Kociszewskiego. Wysłuchaliśmy także relacji świadków oraz ofiar wojny domowej.
mm/jp