Ostatnia kampania prezydencka w USA kosztowała ponad 1,5 miliarda dolarów. Gdyby oparta została na środkach publicznych, żaden z kandydatów nie mógłby wydać więcej niż 80 milionów dolarów.
- Obywatel nie może przeznaczyć na kampanię więcej niż 2 tysiące, zaś limit dla organizacji wynosi 10 tysięcy. To niewielkie kwoty, ale na tego typu wydatek decyduje się bardzo wielu ludzi, którzy pokazują w ten sposób swoje zaangażowanie w sprawy kraju. Poza tym istnieją też tzw. miękkie pieniądze, których zamożni darczyńcy nie przekazują bezpośrednio partii ani kandydatowi, lecz wydają je na cele kampanii - opowiadał gość Krzysztofa Renika.
Czy ten system nie prowadzi do powszechnej korupcji? Okazuje się, że nie. - Kluczem jest intensywność amerykańskiej demokracji. Tam wybiera się kuratora, sędziego, koronera i wielu innych urzędników. Ewentualne nieprawidłowości po prostu giną w morzu uczciwych wyborów - wyjaśnił prof. Bohdan Szklarski.
Zachęcamy do wysłuchania "Pulsu świata".
mm/jp