Wybory parlamentarne w Hiszpanii gruntownie przemeblowują tamtejszą scenę polityczną. Zamiast systemu dwupartyjnego, który funkcjonował stabilnie przez kilka dziesięcioleci, mamy obecnie cztery partie, które mogą wziąć udział w rządzeniu krajem. Epokę dominacji zwycięzców zastępuje więc era negocjacji, kompromisów i współpracy, ale czy na pewno?
Erozja większości
Zwycięzcą głosowania okazała się dotychczasowa partia rządząca premiera Mariano Rajoya. Ale tylko na pozór wszystko pozostaje po staremu. Partia Ludowa straciła bowiem prawie jedną trzecią wcześniej posiadanych miejsc w parlamencie i nie ma już wystarczającej większości by rządzić samodzielnie (zdobyła 123 mandaty w 350- osobowej izbie niższej parlamentu - w Kongresie Deputowanych, w którym większość daje 176 głosów).
To coś, co w największym kraju Półwyspu Iberyjskiego nie wydarzyło się od ponad 30 lat. Przez cały ten czas na zmianę władzę dzierżyli tam samodzielnie albo ludowcy (konserwatyści), albo socjaldemokraci. Zmieniał się sternik i kurs, ale nie reguła, że rządy sprawuje jedno ugrupowanie.
Nie będzie „wielkiej koalicji”?
Tym razem sytuacja jest daleka od klarownej. Rajoy musi szukać koalicjanta - i to w warunkach, które sprawiają, że zadanie wygląda na wprost niemożliwe do wypełnienia.
x-news.pl, RUPTLY
Na drugim miejscu wybory zakończyli socjaldemokraci z Partii Socjalistycznej (PSOE) Pedro Sancheza - tradycyjni rywale Partii Ludowej.
W podobnej sytuacji w Niemczech zawarto tzw. wielką koalicję chadeków z socjaldemokratami, która sprawuje stabilne rządy. Jednak w Hiszpanii raczej nie wchodzi w rachubę tego typu rozwiązanie. Podziały historyczne wydają się na to zbyt silne. Z grubsza rzecz biorąc socjaldemokraci i ludowcy to spadkobiercy obu stron barykady (republikanów i frankistów) z okresu wojny domowej w Hiszpanii w latach 30. XX wieku. Socjaldemokraci wyraźnie oświadczyli zresztą, że „wielka koalicja” nie jest możliwa.
(nie)Możemy, Obywatele
Trzecie miejsce zajęło ugrupowanie Podemos (tłum. możemy). Wyklucza ono koalicję z partią premiera, gdyż wyrosło na fali protestów społecznych wobec polityki zaciskania pasa uosabianej przez dotychczasowego szefa rządu. Ma 69 deputowanych w nowo wybranym Kongresie.
Dopiero na czwartej pozycji znalazła się partia liberalna Ciudadanos (tłum. obywatele) z 40 mandatami.
Wcześniej sondaże dawały jej szanse nawet na drugą pozycję i analitycy upatrywali w niej przyszłego koalicyjnego partnera ludowców.
Teraz jednak taka koalicja mogłaby co najwyżej utworzyć rząd mniejszościowy i potrzebowałaby dodatkowo szukać sojuszników w drobnych partiach regionalnych. A spośród nich najwięcej mandatów (9) ma ugrupowanie katalońskie, będące na kolizyjnym kursie z Partią Ludową, która storpedowała dążenie do zorganizowania referendum ws. niepodległości Katalonii.
W dodatku, Ciudadanos także powstali w efekcie niezadowolenia z dotychczasowej polityki, tyle, że po prawej stronie sceny politycznej, i mocno piętnowali obie tradycyjne partie, w tym ludowców Rajoya – nie tylko za ich decyzje, ale i za korupcję. Lider Ciudadanos Albert Rivera oświadczył, że jego ugrupowanie nie wejdzie do rządu, na którego czele miałby stanąć Rajoy.
Bilans oszczędnościowy
Premier oświadczył, że jako zwycięzca wyborów ma wolę utworzenia nowego rządu i kontynuowania reform, które – jak podkreśla – przyniosły owoce. Dlatego apeluje do Hiszpanów by wytrwali na jego kursie zmian. Po kilku latach rządu ludowców Hiszpania - wcześniej jedno z najbardziej pogrążonych w kryzysie finansowym i gospodarczym państw Europy - istotnie jest obecnie najszybciej rozwijającym się krajem strefy euro.
Naturalnie, nie wszystkie najważniejsze problemy udało się przezwyciężyć. Negatywnym zjawiskiem, które napędzało machinę wyborczą alternatywnych ugrupowań jest wciąż szokująco wysokie bezrobocie (21 proc.). Podstawowy wskaźnik makroekonomiczny, czyli PKB nadal jest na niższym poziomie niż w roku 2007, a więc ostatnim roku przed wybuchem kryzysu.
Polityka cięć oszczędnościowych rządu Rajoya, choć pozwoliła wyraźnie poprawić kondycję finansów państwa, generowała jednocześnie spore niezadowolenie społeczne.
Ile czasu ma premier?
Dotychczasowy premier ma sporo czasu na próbę budowania nowego rządu. Parlament musi być zwołany do 13 stycznia, a potem zostaną jeszcze dwa miesiące na sformowanie gabinetu.
Po wyborach regionalnych w Katalonii z 27 września tamtejsze władze nadal nie zostały wyłonione... . Tego typu scenariusz na szczeblu ogólnokrajowym mógłby jednak źle skończyć się nie tylko dla samej Hiszpanii, ale i dla całej Unii Europejskiej. Ekonomiści obawiają się, że przedłużająca się niestabilna sytuacja polityczna w Hiszpanii poważnie zachwiałaby kursem euro.
Wariant portugalski?
W sąsiedniej Portugalii również miała miejsce patowa sytuacja. Wybory wygrała tam centroprawica, ale ostatecznie rządy przejęli socjaliści, wspierani przez komunistów i zielonych.
Jednak w Hiszpanii powyborcza arytmetyka zdaje się nie dawać szans na skuteczną koalicję nie tylko Mariano Rajoyowi, ale i jego rywalom po lewej stronie sceny politycznej. Mariaż PSOE (90 deputowanych) i Podemos byłby zresztą przykładem „szorstkiej przyjaźni”, gdyż socjaldemokraci poważnie obawiają się, że Podemos - po tym jak omal nie pokonał ich w wyborach - ma ochotę ich skanibalizować, podobnie jak Nowoczesna Platformę w Polsce.
Ponadto, dwa ugrupowania musiałyby dokooptować przedstawicieli partii regionalnych lub Ciudadanos. Ten ostatni alians mógłby okazać się jeszcze trudniejszy niż „wielka koalicja” - ze względu na głębokie różnice programowe.
Jednak, z drugiej strony, Obywateli i Możemy łączy ważny strategiczny cel: obie formacje chciałyby, żeby ordynacja wyborcza utrwaliła bardziej proporcjonalny system wyborczy. Domagają się także innych zmian konstytucyjnych.
Koalicyjna kwadratura
Wyniki wyborów w Hiszpanii dają obraz tak nieczytelny, że w oczach przywykłych do klarownej sytuacji tamtejszych komentatorów ta szarada, angażująca partyjny czworokąt, jawi się wręcz niczym kwadratura koła.
Hiszpańska scena polityczna, który przypominała amerykańską czy niemiecką, nagle przyrównywana jest do włoskiej i greckiej. Część Hiszpanów obawia się, że ich krajowi grozi teraz chaos, "italianizacja" polityki.
Będą musieli jednak schłodzić głowy i albo przyzwyczaić się do reguły rządów koalicyjnych, albo zorganizować przyspieszone wybory, które być może przyniosą bardziej przejrzyste rozdanie.
Największym paradoksem jest to, że wielu Hiszpanów głosowało na nowe partie w nadziei na przełamanie dotychczasowego impasu na scenie politycznej. Jednak w rezultacie ich decyzji powstała patowa sytuacja, która zamiast oczekiwanego przełomu może przynieść kilkumiesięczną stagnację.
Juliusz Urbanowicz, PolskieRadio.pl