Przedstawiając posłom dokument minister do spraw Brexitu David Davis podkreślał jednak, że istotą debaty nie jest to, czy do opuszczenia Unii Europejskiej w ogóle ma dojść.
- Ten akt nie dotyczy tego, czy Zjednoczone Królestwo powinno opuścić Unię, ani nawet jak powinno to zrobić. Chodzi o to, by parlament dał rządowi władzę wykonania decyzji, która została już podjęta. Punkt bez odwrotu został już osiągnięty. Spytaliśmy obywateli, czy chcą opuścić Wspólnotę. Zdecydowali, że tak. Istotą tego aktu jest więc bardzo proste pytanie: czy ufamy narodowi czy nie? - mówił Davis.
Odpowiednik Davisa w lewicowym gabinecie cieni, Keir Starmer, podkreślał, że wynik czerwcowego referendum był dla Partii Pracy rozczarowaniem. Zapowiedział jednak, że jego stronnictwo nie będzie sprzeciwiać się wyjściu ze Wspólnoty. - Choć jesteśmy żarliwie internacjonalistyczni i żarliwie proeuropejscy, to przede wszystkim jesteśmy demokratami - podkreślał polityk.
Z kolei były szef szkockiego rządu Alex Salmond oskarżył rząd o szkodzenie gospodarce poprzez chęć opuszczenia Wspólnego Rynku. Sugerował, że gdyby nie ta decyzja, Londyn prowadziłby bardziej zdystansowaną politykę wobec administracji Donalda Trumpa w Waszyngtonie.
Wielu posłów wyraziło też swoje zaniepokojenie tym, że Brexit oznaczać będzie wyjście Londynu z Euratomu.
Nick Clegg z kolei ostrzegał, że to przyszłe pokolenia będą dotknięte przez konsekwencje Brexitu.
W pierwszym dniu debata ma potrwać do północy. Jutro wieczorem odbędzie się głosowanie w sprawie odrzucenia projektu lub skierowania go do komisji. Eksperci są zgodni, że rząd zdoła przeprowadzić projekt bez większych przeszkód.
Następnie projekt będzie omawiany 6-7 lutego na poziomie komisji i przekazany na trzecie, ostatnie czytanie w Izbie Gmin 8 lutego. Po uchwaleniu przez posłów dokument zostanie skierowany do Izby Lordów do dalszych prac, a następnie ewentualne zgłoszone poprawki będą poddane pod głosowanie w obu izbach.
Według doniesień wtorkowego "Times'a", premier Theresa May chciałaby uruchomić artykuł 50. Traktatu Lizbońskiego 9 marca podczas szczytu Rady Europejskiej.
Rozpoczęcie procedury parlamentarnej to skutek decyzji brytyjskiego Sądu Najwyższego, który 24 stycznia podtrzymał wyrok Wysokiego Trybunału (High Court) i orzekł, że do rozpoczęcia formalnego procesu opuszczania UE niezbędna jest zgoda Izby Gmin i Izby Lordów.
"Za szybko, na rządzie nikt nie wymógł marcowego terminu"
Brytyjski rząd działa w sprawie Brexitu za szybko - tak powiedziała Polskiemu Radiu Gina Miller, autorka pozwu, który sprawił, że wyjście Londynu z Unii Europejskiej trafiło dziś do parlamentu.
W tym miesiącu Sąd Najwyższy przyznał jej rację w sporze z rządem. Miller przekonywała, że gabinet Theresy May nie może samodzielnie uruchomić Brexitu. To wskutek tego werdyktu dziś rozpoczął się dodatkowy, parlamentarny, etap procedury.
Miller krytykuje jednak rząd za pośpiech, który - jej zdaniem - utrudnia rzeczową debatę.
- To zdecydowanie za szybko. Trzeba sobie zadać pytanie: dlaczego im się tak spieszy, skoro to tak ważna decyzja? Normalny proces zacząłby się od wielkiej, białej księgi, którą niespiesznie poddano by debacie. A marcowy termin rozpoczęcia Brexitu? Rząd przecież sam go sobie narzucił. Nie ma żadnego prawnego wymogu, który zmuszałby go do uruchomienia procesu właśnie wtedy. Wszyscy są teraz w biegu. Narzuca się pytanie: jakie są motywy rządu? Mamy zdecydowanie za mało czasu i za mało szczegółów - przekonuje.
Gina Miller została negatywną bohaterką antyeuropejskich tabloidów, dostawała pogróżki i wiadomości z rasistowskimi obelgami. Podkreśla jednak, że do walki zagrzewały ją wiadomości, które otrzymywała od Brytyjczyków i imigrantów. Również z Polski.
- Otrzymałam wiele cudownych wiadomości mnie wspierających. Wiele też było naprawdę poruszających. Młoda dziewczyna z okolic Leicester (czyt. Lester) relacjonowała, jak kiedyś na ulicy rozmawiała po polsku z chłopakiem. Była w ciąży. Napadły ją wyrostki. Bili w brzuch i krzyczeli "nie chcemy tu już waszych bękartów". - To wszystko dodało mi energii. Pomyślałam, że mam siłę, środki i zdolności do postawienia się. Moja kampania zmieniła się w kampanię, w której chodzi o walkę w obronie tych, którzy nie mają głosu - deklaruje.
PAP/IAR/agkm