02:54 Krzysztof Komeda o jazzie w Polsce_aud Madaleny Konopki_30_05_1967.mp3 Jedyny zachowany wywiad w Archiwum Polskiego Radia - rozmowa Magdaleny Konopki z Krzysztofem Komedą. (PR, 30.05.1967)
02:46 Komeda o muzyce filmowej.mp3 - Kompozycje w filmie "Nóż w wodzie" są muzyka od początku do końca muzyka jazzową - mówił Krzysztof Komeda. Fragment z wywiadu. (PR, 30.05.1967)
Dzisiaj jest smutny dzień dla wielbicieli jego talentu – mija 51 lat od śmierci Krzysztofa Komedy, wielkiego polskiego kompozytora i pianisty jazzowego. Zmarł w Warszawie 23 kwietnia 1969 roku.
Naukę gry na fortepianie rozpoczął już w czwartym roku życia, a mając lat osiem przyjęto go do poznańskiego konserwatorium, niestety dla ówczesnego ośmiolatka – urodził się 27 kwietnia 1931 roku w Poznaniu – wybuch II wojny światowej przerwał naukę. W okresie okupacji mógł pobierać jedynie lekcje prywatne. Po zakończeniu wojny wznowił naukę w szkole państwowej – interesowały go głównie muzyka i gra na fortepianie.
Jak pisze Kamil Rakosza, cytując słowa Zbigniewa Namysłowskiego: "Sam Komeda nie był mistrzem fortepianu, który był jego głównym instrumentem. Znacznie lepiej komponował niż grał. Nie był żadnym asem pianistyki. Już wtedy w Polsce grywali lepsi od niego. Był jednak bardzo oryginalny – nikt nie grał tak samo jak Komeda. Krzysztof zawsze myślał przy grze. Nie robił żadnych banalnych trików, które muzycy przeważnie mają w palcach, a nie w głowie. On zawsze myślał – podkreślał Zbigniew Namysłowski".
To myślenie przy grze miało swoje korzenie w niespotykanym rozumieniu muzyki, a to rozumienie pozwalało mu komponować utwory, które były niczym muzyczne obrazy – wystarczyło jedynie zamknąć oczy, a ukazywał nam się całkiem odmienny, bajeczny świat Krzysztofa Komedy.
Czasem był spokojny i wyrozumiały, a czasem złowrogi i natrętny... dokładnie tak, jakby ktoś przy pomocy muzyki opowiadał nam swoje myśli, te oczywiste i te najbardziej skryte. Dlatego muzyka jego była tak plastyczna i doskonała jako tło do poruszających się obrazów – czyli do filmu. Już sama liczba tych filmowych dzieł robi wrażenie – było ich 68. Nie wszystkie stały się światowymi standardami, lecz każdy z tych muzycznych obrazów tworzył odrębną całość i znacząco podnosił rangę filmu.
29:53 [i] 28 05 reportaz Komeda.mp3 "Komeda" - reportaż Jakuba Tarki
Komeda, bo tak o nim najczęściej mówiono, naprawdę nazywał się Krzysztof Trzciński. W początkach lat 50. jazz w Polsce był w właściwie zakazany, bo nie przystawał do modelu uporządkowanej rzeczywistości socjalistycznej, nie licował z powagą partii i "ludu pracującego miast i wsi" (proletariatu).
Na fali odwilży w 1956 roku muzyka ta stała się jednak dozwoloną formą rozrywki, choć nadal patrzono na nią z dużą dozą nieufności – szczególnie tej klasowej. Ludzie jazzu uchodzili za trudnych do okiełznania i sterowania – bo jak można sterować muzykę duszy. Stąd młody muzyk, chcąc zadbać o swoją rzeczywistość, tę materialną, pracę, życie publiczne, pozycję zawodową, musiał postarać się o to, by zbytnio nie afiszować się ze swoimi zainteresowaniami. Pseudonim był dobrym rozwiązaniem, szczególnie dla muzyka koncertującego – a pseudonim "Komeda" miał jeszcze tę zaletę, że o wiele łatwiej się go wymawiało w różnych językach.
Namysłowski tak mówił o Komedzie i jego muzyce filmowej: "Krzysztof był świetnym kompozytorem, co jeszcze bardziej dało się zauważyć potem. Jako muzyk jazzowy Komeda stworzył kilka kompozycji, nagrał niewiele płyt, natomiast cały swój kunszt kompozytorski wykazał pisząc muzykę filmową".
Namysłowski brał także udział w nagraniu najsłynniejszej płyt Komedy - "Astigmatic" (1966). W składzie zespołu znaleźli się jeszcze Tomasz Stańko (trąbka), Rune Carlsson (perkusja), Günter Lenz (bas, kontrabas)... oraz oczywiście Komeda na fortepianie i Namysłowski na saksofonie altowym.
Jedyny żyjący uczestnik tamtych nagrań tak opisuje chwile związane z powstaniem płyty: "Wszystko było na łapu-capu. (...) Właściwe próby do nagrania i samo nagrywanie odbywały się w tym samym czasie. Wszystkiego uczyliśmy się w chwili nagrywania. Sekcja rytmiczna i w ogóle cały skład grupy powstał zupełnie przypadkowo (...) Cała płyta Astigmatic powstała w ciągu jednej nocy w Filharmonii Narodowej".
W kolejnej relacji Zbigniew Namysłowski dodaje jeszcze kilka istotnych faktów: "Krzysztof był człowiekiem, który mało mówił, dopóki się nie napił. Nagranie płyty Astigmatic było jednak na tyle poważną sprawą, że nie było mowy o żadnym alkoholu w czasie pracy. W związku z tym Krzysztof nic nie mówił. Siadał do fortepianu, mówił zagrajcie to i to i na tym koniec".
Wiele ważnych informacji dotyczących jego życia, wyuczonego zawodu medycznego (laryngologia), decyzji życiowych odnośnie pracy i kierunków rozwoju, małżeństwa i miast, które zaszczycił swoją obecnością można znaleźć w Internecie. Tam też są informacje o jego słynnych kwintecie i sextecie, o wielkich i wspaniałych muzykach, z którymi grał lub grywał, o tych wszystkich Jazz Jamboree i innych niemniej znanych koncertach i festiwalach.
To wszystko prawda... prawdą jest też kilka prawdziwie wybitnych filmów – także dzięki jego oprawie muzycznej – oprawie, która wybiła się na "samodzielność" i znana jest w wielu utworach już bez obrazu filmowego. Chronologicznie wymieniając należy wspomnieć o: "Dwaj ludzie z szafą" (1958), "Niewinni czarodzieje" (1960), "Nóż w wodzie" (1962), "Prawo i pięść" (1964), "Matnia" (1966), "Ręce do góry" (1967), "Nieustraszeni pogromcy wampirów" (1967) czy "Dziecko Rosemary" (12968) – warto odszukać te filmy, choćby po to, by posłuchać muzyki.
W 1968 roku nastąpił też tragiczny wypadek w jego posiadłości w Hollywood przy Oriole Lane. W wyniku nieszczęśliwego upadku ze skarpy i nieudanej pomocy Marka Hłaski Komeda doznał nieodwracalnego uszczerbku na zdrowiu, przestał komponować i w niedługim czasie żona Zofia sprowadziła męża w śpiączce do Polski. Niestety, nasi lekarze nie mogli już nic zrobić i na 4 dni przed swoimi 38 urodzinami Komeda zmarł.
Podczas pogrzebu na warszawskich Powązkach, zamiast standardowych słów bólu i ogromnego smutku, wielu znamienitych polskich jazzmanów pożegnało go muzyką jazzu. Niech jego "Kołysanka" gra mu do snu wiecznego zawsze...
PP