- Kosz był tak duży i ciężki, że zwykle niosły go dwie osoby. W środku była blacha chleba, blacha placka, szklanka masła, szklanka soli, ze dwa kilogramy kiełbasy, nawet 40 jaj i kilka kartofli, które potem jako pierwsze trafiały na pole, a także duży gliniany baranek. Mięso natomiast musiało być z kością, bo potem tę kość się zakopywało, żeby kret nie rył - wspominała Maria Bienias. - Po poświęceniu, koszyka nie wolno było ruszać. W przeciwnym razie dom czekała plaga mrówek - dodała.
O niemniej efektownych święconkach opowiadały Wiera Niczyporuk i Walentyna Troc. Ciekawsze wydają się jednak inne zwyczaje Mallinnik, wyrażające odrębność i duchową głębię tradycji prawosławnej. Mowa była między innymi o wielogodzinnych nocnych liturgiach, wspólnych śpiewach całej wsi w Wielką Sobotę oraz kąpieli w rzecz przed czwartkowym świtem, która miała zapewnić zdrowie na cały rok. Co ciekawe, śmigus-dyngus obchodzi się tam dopiero w kolejną niedzielę po Wielkanocy.
Niezwykle skromne święconki przygotowywano natomiast w Gałkach Rusinowskich. Maria Siwiec zwracała jednak uwagę, że po prawdziwym tygodniowym poście wszystko smakowało wyśmienicie. - Jak tata niósł z targu kiełbasę, to ja na drodze już dużo wcześniej czułam jej zapach. Może i ludzie byli wtedy zdrowsi, że tego mięsa tyle nie jedli? Dziś młodzi są chorowici, chyba z tego jedzenia dobrego właśnie... - dodała.
Zachęcamy do wysłuchania nagrań ze świątecznego "Poranka Dwójki", który poprowadziła Anna Szewczuk.
mm/kul