Przez lata ważne było kino amerykańskie, francuskie, brytyjskie, włoskie. Miały swoje pięć minut i inne kinematografie: japońska, polska, czeska. Zaprogramowani na kino amerykańskie i mainstreamową produkcję europejską tak naprawdę niewiele wiedzieliśmy do niedawna o tym, co się działo nie tylko w innych rejonach świata, ale choćby u sąsiadów – na Słowacji, Białorusi, Litwie, Łotwie, w Estonii…
Przeglądy kinematografii nieznanych stały się dziś nieodłącznym elementem programów filmowych festiwali. Także podczas trwającego właśnie Warszawskiego Festiwalu Filmowego kino małych, do niedawna anonimowych krajów reprezentowane jest znacznie szerzej, niż bywało to w zeszłych latach. W programie znalazły się filmy z ponad pięćdziesięciu krajów, w tym tak egzotycznych jak Filipiny czy Singapur.
Skąd to zainteresowanie obrazami spoza głównego nurtu, z tak różnych zakątków globu? – Może to być zmęczenie, przesyt kinem hollywoodzkim, filmami w gruncie rzeczy bardzo do siebie podobnymi – mówił w Dwójkowej audycji Piotr Kotowski, rektor Letniej Akademii Filmowej, tłumacząc te poszukiwania (tak u widzów, jak i krytyków) innego niż dotychczas przekazu filmowego.
Jak dystrybuować to "niehollywoodzkie" kino? Dla jakiej publiczności byłoby ono przeznaczone? O odkrywaniu kina światowego, o jego ekspansji, sposobie funkcjonowania rozmawiali w "O wszystkim z kulturą” Jakub Socha i Piotr Kotowski. Audycję prowadził Wojciech Kałużyński.
jp, ei