Dziś Święto Trzech Króli (wg kalendarza gregoriańskiego) i Wigilia Świąt Bożego Narodzenia w kalendarzu juliańskim. W czasie trwania agresji rosyjskiej na Ukrainę, do Polski przyjechało wielu badaczy związanych z kulturą tradycyjną. Wśród nich Iryna Klymenko, która była gościem dzisiejszego magazynu „Źródła”. Ceniona etnomuzykolog, kierownik Laboratorium Folkloru w kijowskim Konserwatorium, a zarazem wybitna śpiewaczka, znana m.in. ze słynnego zespołu Drevo. Naukowiec i pieśniarka opowiedziała o swojej ewakuacji z Ukrainy po wybuchu wojny, a także o archiwalnych nagraniach ze zbiorów Konserwatorium, które w obawie przed bombardowaniem Kijowa, przywiozła do Polski w podręcznym plecaku wraz z kilkoma niezbędnymi rzeczami. Przy okazji swojej opowieści o tradycji kolędowania na Ukrainie badaczka podzieliła się z nami niektórymi z przywiezionych w ten sposób nagrań.
Jak wspominała Iryna Klymenko, jeszcze na jesieni 2021, mało kto wierzył, że dojdzie do agresji Rosyjskiej na Ukrainę. Ale w styczniu wiele osób zaczęło przygotowywać się na najgorsze.
- Zaczęto publikować listę rzeczy, które trzeba kupić, warto mieć przy sobie. W ostatnie dni nawet bardzo poważnie: jaki trzeba mieć plecak, że trzeba włożyć to, to i to. Ale na koniec: musisz wziąć tylko tyle, ile możesz wziąć sam. – mówiła badaczka.
W środowisku etnomuzykologów zawrzało – jak uratować cenne archiwa z nagraniami terenowymi? Część z nich była już zdygitalizowana, ale niektóre pozostały na taśmach. Akademicy i miłośnicy folkloru zaczęli zastanawiać się nad tym już podczas wydarzeń w 2014 roku, tym bardziej, że konserwatorium muzyczne znajduje się w samym centrum Kijowa – przy Majdanie Nezalezhnosti.
- Archiwum podzieliliśmy na 4 części i rozwieźliśmy w różne miejsca pod Kijowem. Ktoś ma coś w daczy, ktoś w piwnicy… Po roku (2014) archiwum wróciło do konserwatorium. Wtedy tylko baliśmy się, że rakieta spadnie. Teraz nie mieliśmy na to czasu, bo spadły od razu. I od razu na centrum Kijowa. – mówiła Klymenko. – Na początku nie myślisz o archiwach. Myślisz o sobie. Mózg nie działa, po prostu idziesz do schronu. Byliśmy w metrze. Przesiedzieliśmy tam przez 10 dni. Było wtedy bardzo niebezpiecznie. Pewna rodzina próbowała wyjechać i padła pod ostrzał. Z całym samochodem. Ludzie zaczęli wyjeżdżać. Tłum na dworcu, ciemne pociągi, straszna była ta ewakuacja… Jak już wyjeżdżałam, to wzięłam ze sobą nasze archiwum na „hard dyskach”. Do tego plecaka, o którym mówili, że trzeba włożyć to, to i to, ja jeszcze wzięłam te zdygitalizowane archiwy na hard dyskach. Tak zrobili też moi koledzy, którzy wyjeżdżali w różne inne strony, tam, gdzie mieli przyjaciół.
Konserwatoriów muzycznych w Ukrainie jest kilka. Każde zajmuje się pewnym obszarem kraju, jednak Iryna Klymenko wskazuje, że jak na tak wielki kraj jak Ukraina, badaczy wciąż jest za mało. Jej kijowskie środowisko zdecydowało się na badania na Polesiu – legendarnym rezerwuarze najstarszych pieśni i obrzędów. Jako drugie z takich miejsc Iryna Klymenko wskazuje Karpaty.
- To specyficzna kultura góralska, podobnie jak u Was. Karpaty są jednak daleko i więcej tam lwowskich etnomuzykologów. A Polesie to kraina, gdzie były błota i lasy. Mniejsza cywilizacja, mniej wrogów. Tylko miejscowi znali ścieżki, którymi można było dojść przez błota. Zachował się tam taki archaiczny świat. – mówiła badaczka. – To też bardzo duży pas. Zaczyna się na Podlasiu, i widać, że do tych pór, jest tam np. tradycja kolędowania. Wczoraj mówiły mi o tym na warsztatach dziewczyny z tamtych okolic!
A jak wyglądało kolędowanie dawniej, w Ukrainie?
- Kolędowanie wedle starych zasad nie miało nic wspólnego z Bożym Narodzeniem! To zupełnie inna ideologia! Jest dużo dyskusji o tym, jak to powstało, być może były to obrzędy wiosenne przeniesione na zimę? U Polaków jest wiosenne kolędowanie, w Ukrainie prawie go nie ma… Już nikt nie może wejść w te stare czasy i powiedzieć, że na pewno tak było. Tylko hipotezy. Badacze piszą też o wpływach mitraizmu, religii pochodzącej z Persji. Chodzi o kult słońca i czas, gdy dnia przybywa.
Kiedyś po kolędzie chodzili tylko młodzi mężczyźni. Rekonstruktorzy obrzędów wskazują, że nie odnosiło się to do bóstw, ale do zmarłych przodków. Kolędowanie miało być teatralizowaną formą przejścia duchów przodków.
- Chodzili od domu do domu, śpiewali i prosili o prezenta. Ale wcześnie nie były to pieniądze ani gorzałka. Tylko pieczony chleb, który nazywał się „kolędnik”. Dostawali tego chleba od każdego podwórka. W końcu go zjadali. Uważano, że to było karmienie tych dusz, które przychodziły tylko w tym czasie. A czas ten był niebezpieczny. Taki pierwotny chaos, z którego tworzył się, z pomocą obrzędu, kosmos jako porządek.
Kolęduje się wieczorem. Jak mawiają, obrzędy związane z wieczorem są obrzędami związanymi z martwymi, przecież martwi nie chodzą za dnia. Kolęduje się pod oknem – bo zmarły nie może wejść do domu.
- Zachował się też taki tekst: „my kolędnicy, przyszli my z daleka… błąkali my się, bo nie znaleźliśmy drogi”. Ale przecież wiadomo, że ci chłopcy są z tej wsi i znają drogi doskonale. Ale to jest ten motyw – „chodziło-blądziło 700 młodzieńców...”. Kolędnicy też nie proszą o jedzenie, a wymagają. To jest rytualne wymaganie, to nie jest żebractwo. Przypominają gospodarzowi, żeby dał, bo jak nie da, niebezpieczeństwo spadnie na całą wieś. Taki gospodarz, który nic nie da musi być gotowy na to, że zostanie przeklęty przez kolędników. W taki świąteczny czas takie przekleństwo było nawet na śmierć.
***
Tytuł audycji: Źródła
Prowadziła: Justyna Piernik
Gość: Iryna Klymenko
Data emisji: 6.01.2023
Godzina emisji: 15.15