Kolędowania ciąg dalszy: Limanowa i Beskid Śląski

Ostatnia aktualizacja: 04.01.2024 15:50
Czym różni się podłaźnik od połaźnicy? Jak dbać o swoje, nie bojąc się obcego? Odpowiedzi na te pytania poznamy, odwiedzając okolice Limanowej oraz Beskid Śląski i poznając tamtejsze zwyczaje kolędnicze.
Audio
Kolędnicy z gwiazdą, szopką i turoniem
Kolędnicy z gwiazdą, szopką i turoniemFoto: Polona

O kolędowaniu w okolicach Limanowej opowiadają Ludwik Mordarski i Jan Wrona z zespołu Limanowianie. O zwyczajach kolędników przemierzających wsie Beskidu Śląskiego na Trzech Króli gawędę wygłosi Józef Broda.

Okolice Limanowej

Gore gwiazda Jezusowi w obłoku
Józef stary z Panionecka przy boku
Hejże ino dana-duna, narodził się Bóg Dziecina…

Opowieść z okolic Limanowej cofnęła nas do przygotowań przedświątecznych. Dzień przed Wigilią parobkowie byli wysyłani po połaźnicę – wierzchołek choinki wieszany u tragarza (beli sufitowej) czubkiem w dół. Wieszano je nie tylko w izbach, ale i nad drzwiami stajni i stodoły. Połaźnik przystrajały jabłka, orzechy, opłatki i małe słomiane pająki. „Kto by zerwał jabłko z połaźnika przed Świętami temu cały rok grożą wrzody” przestrzega nas narrator opowieści. Ale już części połaźnika przygotowane w dniu św. Szczepana (26.12) pomagają na niejedną dolegliwość.

W opowieści z Limanowej odróżnia się połąźnicę i podłaźnika. Podłaźnikiem nazywa się tego, kto „chodzi po chałupach z powinszowaniem w Wigilię i Nowy Rok. A jego czynność to podłazy lub podchody”. A czego życzą podłaźnicy gospodarzom? Szczęścia, zdrowia, obfitości w komorze, oborze, tela wołków, ile w dachu kołków…

Rozmówcy z okolic Limanowej wspominali o wielkim gronie zasiadającym przy wigilijnym stole. Wigilia przeznaczona była przede wszystkim dla rodziny. Wspólne odwiedziny zaczynały się kolejnego dnia i trwały do Trzech Króli.

- Dopóki można było kolędy śpiewać, czyli do Gromnicznej, to myśmy mieli tyle zamówień! Nawet pociągiem się jechało do sąsiednich wsi! – wspomina jeden z bohaterów reportażu. – Nigdzie nikt się nie wpychał „na grandę”. Śpiewało się pod oknami i dopiero, kiedy wyszedł gospodarz i gospodyni i zaprosił do środka, to się wchodziło. Wszyscy stali w sieni, od razu pastuszkowie wpadali do izby i się przewracali. To była już pierwsza scena. Później przychodził Król Herod… Diabeł, Śmierć, Twardowski, Turoń, Cyganie… To było kilkadziesiąt ról! Jak nie było wystarczająco dużo osób, to ktoś miał po kilka ról. Że tylko zdążył do sieni wpaść i przebrać sukmanę.


Józef Broda_Kuba Borysiak_1200.jpg
Poznaj
Józef Broda, pedagog, filozof, artysta

Beskid Śląski

Józef Broda z towarzyszeniem skrzypiec i śpiewu opowiedział o kolędzie na Trzech Króli…

Gdy był Król Herod tronem zajęty, tak nam powiadał Mateusz święty:
Trzo Mędrcy, w jednej godzinie zeszli się w Jerozolimie
Napodziwieni ludzie myśleli, że to igrzysko, zaraz się zbiegli na widowisko…

- Ten obrzęd po wojnie już zniknął. Nagle zaskoczenie! Stało się! Mieli po 15-16 lat, a każdy z nich był królem w swojej królewskości. Bo ich przygotowywałem na to posłannictwo tej konkretnej roli. Ten stary, z doklejoną brodą, zanim się skłonił, złożył ręce na piersi i zaśpiewał: „Ja je królem bardzo starym. Mianują mnie Baltazarem”. To była jego oracja, jego królewskość!

„Chodzi nie tylko o pokazanie, ale i o „nabicie” tego obrazu w czas – stempel kulturowego zapisu”, podkreślał Józef Broda, dodając, że – póki ma się w sercu swój obyczaj – nie trzeba bać się panglobalizmu.

***

Tytuł audycji: Źródła 

Prowadził: Piotr Kędziorek

Data emisji: 4.01.2023

Godzina emisji: 15.15