Polacy z Brazylii, odc. 11. José Roberto Błaszczyk cz. II

Ostatnia aktualizacja: 04.04.2024 16:00
To drugie spotkanie z panem Józefem Błaszczykiem. Tym razem „dobry duch” śmiałków brazylijskiej wyprawy terenowej wspomina historię rodzinnej kapeli Błaszczyków, dzieciństwo na kolonii IV, muzyczne przemiany – czasy, w których akordeon wyparł muzykę skrzypcową i weselne obyczaje w okolicach Mallet. W opowieści naszego bohatera nie brakuje też odniesień do lokalnej magii i znachorstwa.
Audio
  • Jose Roberto Błaszczyk, Polacy w Brazylii cz. 2 (Dwójka/Źródła)
Józef Błaszczyk
Józef BłaszczykFoto: Piotr Baczewski | Muzyka Zakorzeniona

W rodzinie Błaszczyka było wielu muzykantów. Pasję do gry przejął też pan Józef. Mówi, że gra licho, ale bardzo to lubi.

- W tych rodzicach naszych jest dużo muzykantów i człowiek od mała to słyszy i tak do dzisiaj my. Mój ojciec grał, jak był młody. Grał tak jak Felek (Feliciano Błaszczyk, stryj Józefa) na skrzypcach i grali na dwóch skrzypcach. Bardzo dobrze. Takie muzyki polskie, skakane, wesołe. W wojsku ojcu tęskno było bardzo za moją matką, za tą muzyką. Jak wrócił, to znów zaczęli grać… – wspomina pan Józef. – Ich było dużo tych, co grali. Wtenczas grali polska muzykę. A później gaity nastały więcej. To już trochę na ruskie, ukraińskie mody grali i nareszcie zaczęli się brazylijskie. Walec, bolero, tango. Już jak ja żyję, to zaczęli mienić. Jak przyszedłem to Mallet, to młodzi zaczęli już grać na gaitach.

Gdy nasz rozmówca miał 11 lat, jego ojciec jeszcze wielokrotnie grał na weselach. Odbywały się wówczas niemal co tydzień. A warto było grać na weselu, bo na muzykantów zawsze czekała „kiełbaska, chleb, wino, domowe piwo.

- Pamiętam, jak na wesele zabrali się w sobotę. Stojeli koli furtki i wychodzili ojce dziewczyny co się żeniła, ojce pana młodego. I ta muzyka grała im: basy i bęben. I każdemu, co przyszedł oni grali. Każdy płacił w kieszeń. Później sobie nazbierali. Felek mówił, że nieraz z tego grania z marszy więcej zebrali, niż kiedy w nocy grali!

Wesele zaczynało się… poranną zabawą! Następnie para młoda szła do kościoła, a po powrocie rozpoczynała się zabawa do rana. Jechano na wozach. Pan Józef pamięta brzęk dzwoneczków, którymi ustrojone były zarówno wozy, jak i konie.

- Dużo się żeniło młodych. Wtenczas nie było telewizory. To oni mieli po 12 dzieci. Jak któryś chciał się żenić, to ojciec wesele robił, żeby córkę z domu wypchnąć. I kiedyś nie było samochodów to, żenili się nieraz sąsiad z sąsiadką. Bo nie pojechali daleko, żeby kogo poznać, jaką dziewczynkę drugą… Może były nawet ładniejsze tam daleko? Ale nie poznał, bo nie jechał daleko – zwraca uwagę pan Józef.

W rozmowie z José Roberto Błaszczykiem poruszaliśmy także temat lokalnych znachorów. Popularne były (i są!) babki przelewające wosk. Jeśli w kimś było wiele tzw. „strachu” lany wosk często miał ciemny kolor. Kobiety potrafiły także zamodlić chorobę.

- Jak to komuś źle albo chory to nieraz jadą do wosku, wyliwać. Albo jak mówią, że przestraszony. Dziecko się czegoś przestraszy, płacze w nocy, a nieraz nie chcą iść do lekarza, to prędzej pojadą do tych babinków, co leją wosk. I ta babinka na tym wosku pokaże, że on przestraszony. Nieraz nawet nastręczy takie coś, co trzeba wypić. I nieraz polepszy się – powiada Józef Błaszczyk. – A nieraz to święconą wodą poleją. Tylko kobiety leją. Trochę się nauczy i nieraz to sobie nazbiera z tego trochę pieniędzy.

Kiedy już znachorka przelała wosk, sprawdziła co układa się ze wzoru, modliła się (jak mówi pan Józef – najczęściej katolicką modlitwą).

- Modliła się i mówiła, że się to polepszy. Później się polepszyło. Ja nie wiem, czy to z psychologii? I zawsze oni prosili, żeby tam się polepszyło. Nie żeby się pogorszyło – podkreśla pan Józef – A bywało i tak, że się pogorszyło czasami. To trzeba już było do szpitala jechać.

Oczywiście, lokalni księża odradzają korzystania ze znachorskich praktyk, jednak ludzie, po cichu, i tak odwiedzają ludowe lekarki.

José Roberto Błaszczyk urodził się 17 marca 1957 roku. Choć całe życie spędził w Brazylii, bardzo identyfikuje się ze swoim krajem – Polską.

- Ja jestem Polak, z krwi i kości. z Polski. Teraz będę już miał 60 i 7 lat. Żyłem sobie dobrze w Brazylii, wesoło. I chcę jeszcze pożyć ze 20 lat – mówi z przekonaniem pan Józef. – Te nasze rodzice, stare dziadki albo pradziadki przyjechali z Polski i ta krew wciąż chodzi w nas po trochu – podkreśla ze wzruszeniem José Roberto Błaszczyk.

Nie brakowało wzruszających momentów. Odwiedziny ludzi z Polski były dla pana Józefa Błaszczyka niezwykłym przeżyciem.

- Nikomu się tu nie śniło, że ludzie z Polski przyjadą na kolonie. Przyjeżdżali tylko księdze! – mówi Błaszczyk. – W Mallecie, po miastach było wielu ludzi z Polski, ale tutaj po koloniach nie. I może niektórzy tego nie okazywali, ale było im bardzo miło. Jestem szczęśliwy, że jestem Polakiem. I chciałbym, żeby Polacy byli szczęśliwi. Żeby żyli co najmniej sto lat. umierać nikt nie chce – dodaje Józef Błaszczyk. – Ja bym się cieszył, jakbym zobaczył teraz Polskę. Chciałbym odwiedzić różne place (miejsca – przyp. red.), żeby dużo zaznać tego ładnego, co Polska ma. Życzę Wam, wszystkim ludziom z Polski, zdrowia, żeby chorobów nie miał, żeby sobie zawsze zjadł, co lubi. I życzę wszystkim dobrego życia. 

 

 

W Źródłach brzmiały także utwory: duetu Luiza Gabriela Lopeza z Brazylii i Edgara Valente z Portugalii oraz Abdallaha Oumbadougou, jednego z ojców pustynnego bluesa.

Wspominaliśmy również Leona Lewandowskiego z Brzezin. Skrzypek skończyłby w tym roku 98 lat.

***

Na audycję Źródła 

Prowadziła: Magdalena Tejchma

Data emisji: 4.04.2024

Godzina emisji: 15.15