Franciszek Grębski, mistrz powiślaków

Ostatnia aktualizacja: 23.03.2025 18:00
W audycji Maria Baliszewska wspomina Mistrz muzyki tradycyjnej Franciszka Grębskiego, a także zabiera nas do świata muzyki Heleny Matuszewskiej.
Audio
Franciszek Grębski z muzykantami
Franciszek Grębski z muzykantamiFoto: arch.

Franciszek Grębski to już legendarny akordeonista, harmonista, znający i grający setki powiślaków. Sulejów, trochę zapadła wieś, niedaleko Tarłowa i Opatowa, na Powiślu Kieleckim, tam narodziła się ta legenda. Kiedy go pierwszy raz spotkałam w roku 1986, grał podczas Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą. Z nieodłącznym bębnistą Tadeuszem Fularą. Nie dostał tam wtedy żadnych nagród, jedynie skromne wyróżnienie, bo to nie był czas nagradzania harmonistów. Wtedy jeszcze skrzypkowie byli na pierwszym miejscu, a harmoniści na ostatnim. Zwłaszcza gdy w „cywilu” grali na akordeonie, a harmonię trzyrzędową wyciągali tylko na festiwal, z myślą o jurorach, którzy preferowali dawną muzykę tradycyjną i takież instrumenty. Ale powiślaki w wykonaniu Franciszka Grębskiego brzmiały znakomicie, autentycznie, prawdziwie i tanecznie. Jego gra była pełna energii, zdobników, tego specyficznego tempo rubato, właściwego muzyce centralnej Polski. Potwierdził tę niezwykłą umiejętność w latach późniejszych, kiedy zapraszany przez Warszawski Dom Tańca grał ich mnóstwo. Co chwila wyciągał z pamięci nową melodię widząc, jak z zapartym tchem słuchają go młodzi. Harmonię guzikową włoską dostał w prezencie od teściów, kiedy miał 19 lat. I wtedy nauczył się grać od miejscowego muzykanta Czesława Krawczyka, który też grał na guzikówce. „Chodziłem do niego dwa, trzy razy w tygodniu przez trzy miesiące. Nut, to ani on nie znał ani ja, więc ze słuchu się uczyłem. To, co umiał, to mi pokazał, a ja to trzymam do tej pory”.

,,Ja mam zespół i jest nas pięciu, ale na festiwal to saksofony odpadają, więc przyjechaliśmy we dwóch tylko, bo tu w Kazimierzu chodzi o stare melodie. […] One nazywają się powiślaki, bo te wioski tutejsze to nad Wisłą są, bardzo blisko. Ja mieszkam trzysta metrów od Wisły i te melodie są spod Wisły”.

Maria Baliszewska

Jako młoda dziewczyna Helena Matuszewska wyjechała do miasta "za muzyką", nosząc w swoim sercu zarysy dni i nocy spędzanych w lasach, na łąkach i wierchach. Dzisiaj prezentuje tego muzyczny obraz, "Zarysy" - podróż po zarysach pamięci, wspomnieniach z dzieciństwa, zasnutych echem, ciszą, mgłą i snami. 
Sishnu właśnie wydała album Zarysy
Sishnu właśnie wydała album "Zarysy"Foto: mat.pras.

ZARYSY światło dzienne ujrzały podczas Konkursu Muzyki Folkowej Nowa Tradycja w roku 2022. To muzyczna opowieść o tęsknocie za górami, inspirowana echami melodii góralskich. Historia opowiedziana przez złóbcoki d’amore, violę d'amore i violę da gamba. To opowieść o opuszczaniu rodzinnych gór, tęsknocie za nimi i ciągłym powracaniu. Podróż po zarysach pamięci, wspomnieniach z dzieciństwa, zasnutych echem, ciszą, mgłą i snami. ZARYSY to autorski projekt muzyczny Heleny Matuszewskiej, która urodziła i wychowała się w drewnianym domu w małej wsi na polskim Spiszu, skąd na długo wyjechała do miasta “za muzyką”. ‘Helo, Helo, Helenko, jako ci się pasie‘.


- Sishnu to po nepalsku pokrzywa. A właśnie podróż do Nepalu zmieniła moje życie. Ktoś kiedyś powiedział, że "ukrywam serce za bukietem pokrzyw". Zgadzam się z tym. Stąd moja nowa kreacja artystyczna - tłumaczyła Helena Matuszewska.

Sishnu to kreacja nowa, ale zarysy muzycznych "Zarysy" pojawiły się na horyzoncie już w roku 2022, kiedy to Helena wystąpiła z tym projektem na festiwalu Nowa Tradycja. Wtedy projekt był przede wszystkim wspomnieniami z młodości Matuszewskiej w górach, na Spiszu. 

- Mówię, że jestem ze wsi, bywam z miasta. Bardzo długo tęskniłam za Spiszem - za tą krainą, lasem, ciszą... A projekt "Zarysy" rzeczywiście dojrzewał długo. Właściwie przejawiał się już podczas grania w InFidelis z Martą Sołek. 

***

Na audycję Źródła w poniedziałek (24.03) w godz. 12.00-12.45 zaprasza Maria Baliszewska.