WP #237. Sepultura i Alice Coltrane

Ostatnia aktualizacja: 25.07.2021 22:00
W audycji wysłuchaliśmy dwóch bardzo ważnych dla swoich gatunków albumów: "Roots" brazylijskiego zespołu metalowego Sepultura oraz "Ptah, the El Daoud" amerykańskiej jazzmanki Alice Coltrane.
Okładki płyt
Okładki płytFoto: Mat. prasowe

Posłuchaj
175:21 2021_07_25 22_00_04_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #237. Sepultura i Alice Coltrane (Wieczór Płytowy/Dwójka)

W każdą niedzielę słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem - od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika. 

Tym razem były to:

  • Sepultura – "Roots" 1996
  • Alice Coltrane – "Ptah, the El Daoud" 1970

Komentarze od słuchaczy:


Na obu płytach próbuje się połączyć różne tradycje muzyczne, obie płyty są też afirmacją dawnych kultur: Indian ameryki południowej u Sepultury i mistycznego wschodu u Alice Coltrane. Obie płyty odwołują się do kulturowych, cywilizacyjnych "korzeni", dawnych obrzędów, dawnych wierzeń. Ale słuchając płyty "Ptah El Doud" doszukałam się jeszcze jednego "korzenia". Oto słucham nieustannych, szalonych, ekspresyjnych  solówek Phaorah Sundersa i Joe Hendersona, obaj grają w uniesienu, porywajaco, bardzo free. Piano Alice Coltrane czasem za nimi podąża ale częściej po prostu buduje ten religijny klimat. Ale pod tym wszystkim, w podkładzie słyszę BLUESA. Panowie kontrabasista i perkusista nie szaleją, nie robią wielkich improwizacji. Oni zapewniają transowy, BLUESOWY puls. Być może nie piszę niczego odkrywczego, ale tak to właśnie w tej chwili słyszę: swobodny, spirytualny, mistyczny JAZZ z silnym korzeniem BLUESOWYM....

Arleta


Ale przede wszystkim w moim przekonaniu płyta "Roots" była bardzo inspirująca dla wielu metalowych wykonawców z całego świata, którzy zaczęli wprowadzać do swojego stylu elementy własnych kultur. I tak mieliśmy np. bardzo duży wysyp kapel etnometalowych w Indonezji, czy też w Chinach (bardzo znany na azjatyckim rynku Ego Fall). Jak dla mnie świetnym przykładem kontynuowania takich idei jest działalność mongolskich zespołów The Hu a przede wszystkim Yat-Kha, z powodzeniem łączących ciężkie gitary z tradycyjnym instrumentarium ludzi stepu a przede wszystkim z szamańskim, gardłowym polifonicznym śpiewem kargyyra i sygyt, co daje potężny, energetyczny efekt. Zatem taka muzyka ma się całkiem dobrze!

Piotr


Jedna z najważniejszych płyt mojego życia. Co prawda nie wracam do niej dziś zbyt często, ale gdy miałem 17-20 lat to była dla mnie religia i to od niej zaczęła się moja miłość do mocnego metalu. Tak nie grał wtedy nikt, otworzyli furtkę do całego nu metalu, ale nikt tego (nawet Cavalera z Soufly) już do tego nie dorósł i nie powtórzył sukcesu brzmieniowego tego albumu.

Krzysztof


Moja historia z Alice Coltrane jest dość pokręcona, gdyż poznałem  ją wiele lat temu dzięki mojej fascynacji Andreasem Vollenweiderem. Jeden z kolegów, znając moje zainteresowania, podsunął mi jedną z płyt Alice sugerując, że jest harfistką równie świetną co Vollenweider. Cóż, jej gra na harfie nie zrobiła na mnie aż tak ogromnego wrażenia, ale w ogóle jej muzyka bardzo mi się spodobała, ze względu na mistyczny, nieco hinduski klimat i po prostu piękne kompozycje.  Płyt Alice słucham z niemałą przyjemnością  do dzisiaj, bo one  po prostu leczą duszę. Są pełne ducha i światła, tak samo jak płyty Andreasa Vollenweidera.  Bardzo lubię jej płyty ze składem smyczkowym np. "Lord Of Lords", ale i te kameralne, solowe też mają swój niezaprzeczalny urok.

A wracając do mojej historii. Rok, czy dwa lata później później zobaczyłem Alice Coltrane  na Jazz Jamboree w Warszawie, ale  moim zdaniem nie był to występ porywający. Mając już kilkuletnie osłuchanie z jazzem z ledwością rozpoznałem "Love Supreme" Johna Coltrane, gra zespołu wydawała mi się bardzo chaotyczna, zwłaszcza gra saksofonisty, którym był syn Alice i Johna. Bardzo przepraszam, ale do dziś uważam, że Ravi po ojcu odziedziczył głównie nazwisko. Z tego występu pamiętam też dość długą improwizację Alice na harfie, bardzo piękną. Niemniej cały występ Alice, co prawda ku pamięci Johna Coltrane, na pewno nawet w połowie nie był tak pamiętny jak choćby Chick Corea i zespół Sławomira Kulpowicza na tym festiwalu. I tu maleńka dygresja – natknąłem się gdzieś na informację – ze to właśnie dzięki staraniom Kulpowicza zaproszono Alice Coltrane na Jazz Jambore ’87 i że to Sławomir Kulpowicz załatwił dla Alice wypożyczenie harfy dla potrzeb tego występu - od pani Anny Faber.

Franciszek


"Ptah, the El Daoud" to jeden z moich ulubionych jazzowych longplayów z lat 70tych! Na dodatek uważam, że wraz z tą płytą rozpoczął się najbardziej kreatywny okres w karierze Alice Coltrane. Materiał zarejestrowany w jeden dzień, w doborowym składzie. Muzyka zdecydowanie kontynuująca idee Johna Coltrane'a, choć na pewno nie tak awangardowa, jak free jazzowe eksperymenty Johna. Muzyka bardzo uduchowiona, hipnotyczna, na poły religijna... Wydaje mi się, że "Ptah" jest doskonałym i  co ważne, bardzo przystępnym  przykładem czegoś, co nazywamy spiritual jazzem.

Już otwierająca album kompozycja wprowadza że tak powiem gęsty, transowy,  mistyczny nastrój i tak jest do końca płyty, głównie za zasługą natchnionej gry saksofonistów. Jest też miejsce na nieco hinduskie  klimaty, subtelną  grę fortepianu. Jeśli chodzi o styl gry Alice na fortepianie to wpada mi do głowy jedno określenie – „kwiecisty”. W niesamowitym "Blue Nile" – pojawia się harfa i  flet. Finałowa , najdłuższa "Mantra" ma najbardziej freejazzowy charakter, chwilami niemal ociera się o chaos, ale podobnie jak pozostałe  buduje fantastyczny klimat. W ogóle uważam wszystkie  cztery utwory za wspaniałe  kompozycje, pierwszorzędnie zagrane.

Jak już pisałem na wstępie, jest to jeden z tych jazzowych albumów, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Jego klimat ma wiele wspólnego z rockiem psychodelicznym, więc warto go zarekomendować i zadeklarowanym rockmanom, w sam raz przed Sepulturą.

Tomek


Nigdy nie byłem metalowcem i po muzykę metalową sięgałem i nadal sięgam dość wybiórczo. Dyskografię Sepultury też znam niezbyt dogłębnie. Jednak "Roots" to album szczególny. Można nie słuchać metalu, można lekceważyć większość dyskografii Brazylijczyków, ale "Roots" to coś więcej niż udany zestaw metalowych numerów. Złośliwi twierdzą, że producent sprzedał Sepulturze patenty, które chwyciły przy Kornie. Oczywiście jest w tym trochę racji, ale żadna z płyt Jonathana Davisa i kolegów nie miała tego czegoś, dzięki czemu "Roots" tak znakomicie się starzeje.

Proporcje między ciężarem i brzmieniami korzennymi są tu idealne. Kiedy trzeba, dostajemy cios między oczy, by za chwilę pozwolić wprowadzić się w rootsowy trans. Max zdziera gardło w słusznej sprawie i to również stanowi o znaczeniu tej płyty.

Można zaryzykować stwierdzenie, że Sepultura stworzyła tą płytą nowy podgatunek. Pójdę o krok dalej i dodam, że mimo upływu lat, nikt nie przebił tego, czym w tym podgatunku stał się niniejszy album (choć Max próbował powtórzyć ten sukces z grupą Soufly).

Marcin

***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadzili: Piotr Metz i Przemysław Psikuta

Data emisji: 25.07.2021

Godzina emisji: 22.00

Czytaj także

WP#230. Breakout i Dżamble

Ostatnia aktualizacja: 05.06.2021 15:13
W "Wieczorze płytowym" wybraliśmy się w muzyczną podróż do początku lat 70. Wysłuchaliśmy m.in. jedynej płyty długogrającej polskiego zespołu jazz-rockowego Dżamble.
rozwiń zwiń
Czytaj także

WP #236. Maanam i Lech Janerka

Ostatnia aktualizacja: 19.07.2021 08:00
W "Wieczorze płytowym" zabrzmiały dwa albumy wydane w latach osiemdziesiątych: "Historia podwodna" Lecha Janerki  oraz "Nocny patrol" Maanamu. Oba opisują emocje związane z PRL-owską beznadzieją.
rozwiń zwiń