WP #241. George Harrison i John Lennon

Ostatnia aktualizacja: 18.08.2021 20:32
W "Wieczorze płytowym" pojawiły się dwa znakomite albumy George'a Harrisona i Jogna Lennona - tym razem jednak nie pod szyldem zespołu The Beatles, a w wydaniu solowym.
Okładki płyt
Okładki płytFoto: Mat. prasowe

W każdą niedzielę słuchamy - razem z Państwem - najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem - od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika. 

Posłuchaj
175:31 2021_08_22 22_00_01_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 George Harrison "All Things Must Pass" oraz John Lennon "Plastic Ono Band" (Wieczór Płytowy/Dwójka)

 

Tym razem były to:

  • George Harrison "All Things Must Pass"
  • John Lennon "Plastic Ono Band"

Komentarze od słuchaczy:

Trudno nie docenić wkładu, jaki Czwórka z Liverpoolu włożyła w rozwój muzyki popularnej i rockowej. Nie da się nie wspomnieć o zjawisku jakim była beatlemania mówiąc o popkulturze XX w. Jak na tak wyjątkowe zjawisko The Beatles jako band istniał stosunkowo krótko, szybko sprowadzając jego członków w kierunku karier solowych. Duet Lennon-McCartney będąc filarami zespołu, tekściarzami i kompozytorami naturalnie odnaleźli się w kolejnym etapie kariery. Również Harrison, jako świetny gitarzysta, muzyk zafascynowany kulturami Wschodu, autor przebojów jak Here Comes The Sun, Taxman czy While My Guitar Gently Weeps szybko znalazł pokusę by stworzyć solowy album po rozstaniu z Johnem, Paulem i Ringo. Tak też powstanie albumów "John Lennon-Plastic Ono Band" oraz "All Things Must Pass" zupełnie nie dziwi a jest tym bardziej intrygujące, że obie płyty są wyrazem odmiennych osobowości, okazją do osobistych wyznań jak w piosence Mother Lennona czy wyznań natury religijnej jak My Sweet Lord Harrisona. Rozpadł się legendarny zespół zostawiając światu przynajmniej trzy indywidualności.

McCartnej wydaje jeszcze płyty… Co nagrywałby dziś John Lennon i jak brzmiałaby gitara Georga Harrisona dziś to możemy sobie dziś tylko wyobrazić. Dzięki dziś prezentowanym albumom wiemy jednak w jakim miejscu swojej twórczości byli opuszczając jeden z najbardziej legendarnych zespołów wszech czasów a niewątpliwie byli w dobrej formie.

Ari

Ucięte konary tego samego drzewa, wciąż będą żywić się sokami ze wspólnego pnia i korzeni, z których wyrosły, ale nie współistniejąc już jako całość będą wyrastały na nowym gruncie swoich indywidualności jako nowe drzewa. Trudno powiedzieć, który z Beatlesów zabrał więcej ze sobą ze wspólnoty jednego drzewa - Harrison, czy Lennon. Obaj stali się bardziej dojrzali muzycznie. Harrison odnalazł się w ciemniejszym, kontemplacyjnym, balladowo - songowym brzmieniu. Lennon na zasadzie przeciwieństwa niezwykle ekspresyjnie, rockowo uwolnił z siebie potrzebę rozliczenia się ze sobą i przeszłością. Obaj bardzo różni, oddaleni od siebie.

Urszula

Wybraliście dwa najlepsze, moim zdaniem oczywiście, wydawnictwa post-beatlesowskie. Ani Paul McCartney ani Ringo Starr ze swoimi solowymi dokonaniami nigdy nie zbliżyli się nawet do wielkości "All Things Must Pass" i "The Pastic Ono Band". Mało tego. Uważam też, że ani Harrison ani Lennon nie nagrali już żadnej lepszej płyty niż wyżej wymienione. Tak, uważam, że płyta "Plastic Ono Band" jest lepsza od płyty "Imagine"!
Obie płyty były dla ich autorów jakby początkiem nowej drogi, były próbą odcięcia się od kuli u nogi o nazwie The Beatles. Przede wszystkim Lennon zrobił to w wyjątkowo brutalny sposób. Za pomocą terapii i przy akompaniamencie surowej muzyki wywrzeszczał całe swoje życie z porażającym rezultatem.
Obie płyty ukazały się w tym roku w rocznicowych, mocno rozbudowanych wersjach. Warto po nie sięgnąć choćby po to żeby usłyszeć "Mother" z samą ścieżką wokalną i zrozumieć jak Lennon bezlitośnie zarzynał sobie głos podczas sesji nagraniowej.

Szymon

Wiele lat temu przeczytałam wywiad z Freddie Merkurym, w którym przyznał, że "Plastic Ono Band" jest płytą "the most honest" , jaką kiedykolwiek w życiu usłyszał. I to słowo - klucz "honest" jest moim zdaniem najlepszym określeniem na "Plastic Ono Band". To nie jest być mozę najlepsza płyta Lennona (jest nią moim zdaniem "Imagine") ale, faktycznie chyba jest "the most honest".
A zatem zaglądam do słownika:
Honest - czyli szczera - jeśli słuchacz rozumie teksty, jeżeli rozumie o czym śpiewa John i zna nieco jego biografię to natychmiast przyzna, ze ta płyta jest boleśnie szczera.... mnóstwo tu emocjonalnego opowiadania o sobie, o bliskich, o swojej samotności, o utracie wiary, ten wrzask pod koniec "Mother" brzmi wstrząsająco - niczym wrzask opuszczonego dziecka... jesli John zabiera się za tematykę społeczna, jak w "Working Class Hero" to też czujemy, ze mówi to, co myśli, jeśli w tym utworze przeklina - to w Jego przypadku to jest ekspresja, ale nie poza.
Honest - czyli uczciwa - jak wyżej, tu nie ma kreacji, tu jest prosty, czytelny, przekaz do słuchacza, transmisja myśli i uczuć w stronę odbiorcy. Nie ma ściemy.
Honest - czyli czysty - nie skalany jakąś tam wielką produkcją, bez dziesiątek nakładek, takie granie jakby "na żywo", prosto z serca, ponadto czysty - w sensie wolny od kalkulacji, od nachalnego kaznodziejstwa, ideologizowania - to jest bardzo ważne.
Honest - czyli rzetelny i solidny - i Lennon i towarzyszący mu partnerzy - muzycy bardzo rzetelnie traktują materię muzyczną i można powiedzieć, że rzetelnie wykonują swoja pracę. nie ma kompozycji - "na odczep się" i nie ma grania "na odczep się". "Mother", "Oh My Love", "God" żadnej prowizorki, zagrane tak jak trzeba i żeby dotarło do mózgu. Melodie nienachalne ale chwytliwe - jak to u Lennona - spokojnie można w domu zagrać na gitarze akustycznej :) To wielki dar :)
W rezultacie takie podejście do nagrywania i takie potraktowanie odbiorcy dało płytę - diament. Na pewno wyróżniającą się w tamtych latach za sprawą cech, które w jeżyku angielskim pięknie opisuje słowo: honest :)

Marysia

The Beatles to oczywiście ikona. Słuchałem ich od zawsze, ale raczej nieuważnie. W końcu moją muzyką jest przede wszystkim rock progresywny. To, co słyszę teraz, bardzo mi odpowiada. I zaskoczenie - słyszę bitlesowkie dźwięki, które jako laik, przypisywałbym Lennonowi… I wniosek, który tak na szybko mi się nasuwa - Harrison okazał się dla mnie solowo lepszy niż McCartney.

Maciek

Debiutanckie płyty Lennona i Harrisona mają na mojej top-liście miejsca bardzo wysokie. W szczególnym dla mnie czasie je poznałem, więc niosą dla mnie ogromny ładunek emocjonalny i to niezależnie od tego ładunku, który został na nich zawarty. "Plastic Ono Band" był w Wieczorze Płytowym zaledwie rok temu, więc dziwi mnie, że pojawia się znowu. No ale tej płyty zawsze słucha się z przejęciem. Zbiór doskonałych, surowych piosenek, które brzmią równie dobrze osobno, jak i w kontekście całości. Ja zazwyczaj słucham tej płyty od początku do końca.
Dzisiaj jednak czekam bardziej na "All Things Must Pass". Dawno tej płyty nie słuchałem. Tym co pierwsze przychodzi mi na myśl w kontekście tego albumu, to jego niezwykłe brzmienie: coś jakby na wpół mgliste, na wpół słoneczne. Brzmienie to z resztą zasygnalizował Harrison już choćby w "While My Guitar Gently Weeps" z "Białego Albumu". Z przyjemnością posłucham dzisiaj debiutu Harrisona. Świetnie pasuje do deszczowego schyłku lata za oknem.

Juliusz

Mój ulubiony album, nie tylko z solowej kariery George'a, ale i ze wszystkich post-Beatlesowkich wydawnictw. George odnalazł idealną równowagę pomiędzy swoją fascynacją wschodnim mistycyzmem a bardziej "tutejszą" muzyką, a efekt jest zdumiewający. Gdy ją przesłuchałam po raz pierwszy zatkało mnie, nie umiałam znaleźć słów by opisać jej geniusz, i tak jest również teraz. Myślę, że to co tu napiszę to i tak tylko niewielka część moich przemyśleń na temat tej płyty. Bardzo mocno odbiła się na mnie, mojej osobowości i całym moim podejściu do muzyki. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że to najbardziej przełomowy album w całym moim życiu. Do dziś nie umiem wyjść z podziwu dla tego albumu, mogłabym słuchać go w kółko i w kółko i w kółko... Nie ma dnia bym nie przesłuchała moich ulubionych utworów z tej płyty (czyli dobre 90%). Wszystkie uważam za wspaniałe. Nie ma tam utworu, który uznałabym za beznadziejny czy chociaż słaby. Do tego wszystkiego dochodzi również unikalny klimat albumu. Taki... ciepły. Większość utworów opiera się na akustycznych instrumentach (duże wpływy muzyki folk rockowej), co tylko dodaje tego uroku. Jestem dość wrażliwa na wszelkie "klimaty" muzyki, dlatego każdy album działa na moją wyobraźnię i przywołuje mi pewne "obrazy" w głowie. Tak jest i w przypadku tej płyty - jej brzmienie zawsze będzie przywoływało mi na myśl góry, górskie widoki, wschodzące słońce, hale i łąki...
Nie znam się na muzyce od strony technicznej, dlatego w swoich ocenach kieruję się przede wszystkim własnymi odczuciami i emocjami.
Pierwsza płyta jest najlepsza. Każdy utwór to perła. Chyba nie zdziwię nikogo, jeśli wszędzie przyznam dwucyfrową ocenę.

Tomek


***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadził: Piotr Metz

Data emisji: 22.08.2021

Godzina emisji: 22.00


Czytaj także

WP #240. Metallica "The Black Album"

Ostatnia aktualizacja: 15.08.2021 23:00
Z okazji 30-lecia legendarnej płyty gigantów z Ameryki, audycję w całości wypełniły utwory z krążka "Metallica", znanego również pod tytułem "The Black Album".
rozwiń zwiń
Czytaj także

Syd Barrett - ikona psychodelicznego rocka

Ostatnia aktualizacja: 17.08.2021 14:52
W "Nocnej strefie" muzycznej był ciąg dalszy psychodelii. Tym razem sięgnęliśmy po album brytyjskiego piosenkarza i gitarzysty, członka grupy Pink Floyd, uważanego za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli psychodelicznego rocka.
rozwiń zwiń