WP #259. Barbra Streisand i Barry Gibb. Freddie Mercury i Montserrat Caballé

Ostatnia aktualizacja: 27.12.2021 07:00
W świątecznej audycji przypomnieliśmy dwa albumy z wyjątkowymi duetami wielkich postaci muzyki popularnej lat 80.
Okładki płyt
Okładki płytFoto: materiały promocyjne

W każdą niedzielę słuchamy – razem z Państwem – najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.

Tym razem były to albumy:

  • Barbra Streisand – "Guilty" – Columbia 1980
  • Freddie Mercury, Montserrat Caballé – "Barcelona" – Polydor 1988​

Utwory na płycie "Guilty" Barbry Streisand:

1 Guilty (Duet With Barry Gibb)
2 Woman In Love
3 Run Wild
4 Promises
5 The Love Inside
6 What Kind Of Fool (Duet With Barry Gibb)
7 Life Story
8 Never Give Up
9 Make It Like A Memory

Po wielkim sukcesie zespołu Bee Gees w drugiej połowie lat 70. Barbra Streisand zwróciła się do muzyków z prośbą o skomponowanie piosenek dla niej. Album powstał w dwóch sesjach na początku 1980 roku: w lutym w Miami Beach oraz w marcu w Hollywood. Autorem większości utworów był Barry Gibb, który na "Guilty" udzielił się także wokalnie. Materiał nawiązywał do stylistyki znanej z twórczości Bee Gees, z charakterystycznymi dla zespołu liniami melodycznymi. Największych przebojem z krążka okazała się piosenka "Woman in Love", która spędziła trzy tygodnie na szczycie amerykańskiej listy Billboard Hot 100.

Utwory na płycie "Barcelona" Freddiego Mercury'ego i Montserrat Caballé:

1. Barcelona
2. La Japonaise
3. The Fallen Priest
4. Ensueno
5. The Golden Boy
6. Guide Me Home
7. How Can I Go On
8. Exercises In Free Love
9. Overture Piccante

Bonus Track:

10. How Can I Go On Feat. David Garrett

"Teraz przerzucam się na operę. Zapomnijcie o rock and rollu" – zapowiedział Freddie Mercury w 1987 r. Potwierdzeniem tych słów stał się album "Barcelona", a tytułowy utwór powstał jako temat przewodni igrzysk olimpijskich, które odbyły się w 1992 r. Z Freddiem zaśpiewała słynna hiszpańska sopranistka Monsterrat Caballé. "Barcelona" była ostatnim solowym, w pełni skończonym dziełem lidera Queen i owocem jego wieloletnich dążeń do połączenia opery i rocka oraz spełnieniem marzeń o współpracy z artystką, o której kiedyś powiedział – "usłyszałem najlepszy głos na świecie". Niestety Mercury'emu nie było dane wystąpić na ceremonii otwarcia igrzysk w Barcelonie – zmarł kilka miesięcy wcześniej, 24 listopada 1991 roku.

Posłuchaj
175:50 2021_12_26 22_00_15_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 Barbra Streisand i Barry Gibb. Freddie Mercury i Montserrat Caballé (Wieczór płytowy/Dwójka)

A oto komentarze naszych słuchaczy:

"Guilty" - w głosie Barbry na tym krążku jest siła i aksamitna delikatność. Ekspresja wyrazu uczuć, które są tak silne i prawdziwe, że przeżywam je razem z nią. Nie ma w tym głosie fałszu czy pozy, jest autentyczna opowieść o miłości, wyrażana szlachetnym, czystym głosem, bo pewnie miłość Barbry była czysta i szlachetna, pewnie trochę dramatyczna i bardzo zaangażowana. Kto nie chciałby tak kochać i tak być kochanym, jak kocha Barbra w swych piosenkach i życiu.

Ula


W roku premiery płytowej "Barcelony" miałem dziewięć lat i muszę przyznać, że świat tak zwanej muzyki poważnej był mi zupełnie obojętny. Wtedy byłem przekonany, że nic nie może się równać z zespołami typu A-ha i Pet Shop Boys. Łatwiej też wchodziło mi poznawanie twórczości zespołu Queen niż Mercury'ego w wersji operowej. Dopiero po latach, powoli dotarło do mnie, że to nie był tylko zwykły muzyczny "romans" rockowego grajka i przeciętnej diwy operowej. To było starcie być może dwóch najpotężniejszych głosów reprezentujących gatunki muzyczne, w których się poruszali. Posiadacze tych gigantycznych wokali spotkali się żeby nagrać jedną piosenkę, a machnęli od razu całą płytę. Radość wspólnego tworzenia zawarta w tych dźwiękach jest niemalże namacalna. Mam wrażenie, że największe muzyczne marzenie Mercury'ego właśnie wtedy ziściło się i mógł już z większym luzem powrócić do twórczości macierzystego zespołu. Może dlatego płyta "The Miracle" z 1989 roku jest wypełniona tak żywotnymi i melodyjnymi piosenkami. Niestety, wyścig Mercury'ego z czasem już wtedy trwał i jak wszyscy wiemy doprowadziło to ostatecznie do tragicznego finału. Płyta "Barcelona" zapisała się na zawsze na kartach historii muzyki popularnej. Z jednej strony jako estetyczny muzycznie klejnot, a z drugiej jako kuriozum muzycznych lat osiemdziesiątych.

Szymon


"Barcelona" czyli Wielki Artysta rockowy i Wielka Artystka operowa. Myślę, że Freddie Mercury zawsze miał ambicje daleko wykraczające poza megasukcesy z grupą Queen. Był świadom swoich ogromnych możliwości wokalnych. A kiedy poznał jedną z Wielkich Diw opery, Montserrat Caballé. postanowił coś z tym zrobić: i tak powstała ta niesamowita płyta „Barcelona”. Niesamowita wtedy, pod koniec lat 80-tych jak i dzisiaj.

Zbiór wspaniałych kompozycji śpiewanych przez duet wielkich artystów z dwóch różnych tradycji, rocka i opery, Mercury wyswobodził się ze swoich rockowych ograniczeń, a Caballé pomogła mu swoim dostojnym urokiem i elegancją.

Płytę "czytam" w dwójnasób. Po pierwsze jako zbiór niebywałych, niezapomnianych dzieł w rodzaju tytułowej "Barcelony", hiszpańskiego "Ensueno", "Guide ME Home". Po drugie jako rodzaj terapii, obaj artyści byli wtedy w dramatycznych okresach swojego życia (Mercury z ostateczna diagnozą AIDS, Caballé przeżywająca śmierć swojej matki) i razem postanowili stworzyć coś po prostu pięknego. Uważam, że im się to udało.

Jedna uwaga - jestem zdecydowaną zwolenniczką pierwotnej wersji płyty. Moim zdaniem kolejne reedycje, bardziej zorkiestrowane robią wrażenie bardziej bombastycznych i pretensjonalnych. Wspaniałe głosy Freddiego i Montserrat po prostu zagłuszane. Pierwsza wersja do dzisiaj nie straciła swojego liryzmu i prawdziwie wzruszającej aury.

Daniela

 

Pytanie o 10 najważniejszych artystów pop jest karkołomne, niemożliwe do odpowiedzenia nań w sposób nie budzący kontrowersji. Można oczywiście powiedzieć, że najważniejsi artyści to ci, którzy się "najlepiej sprzedawali" - Michael Jackson, Rolling Stones, Beatles, Bee Gees itd., ale czy słusznie? Czy wiedeńscy Straussowie i ich walczyki i poleczki to nie jest typowy pop, do dziś bardzo dobrze się sprzedający? A jeśli kryterium sprzedawalności jest takie ważne, to może w czołowej dziesiątce należy umieścić Modern Talking?

Zdecydowanie nie, to nie jest pytanie, na które można mądrze odpowiedzieć. Można co najwyżej odpowiedzieć, co każdy z nas lubi. Ja na przykład Hannę Banaszak.

Robert


Praktycznie całe życie jestem fanem Queen ale za każdym kolejnym przesłuchaniem "Barcelona" odkrywa przede mną  kolejne pokłady piękna. Kolejny dowód na geniusz głosu Mercury’ego. Cóż On wyprawiał tu z głosem. Wspaniałe operowanie od barytonu trzy oktawy w górę. Pełna kontrola, ale i żar, liryzm. Głoś Montserrat Caballe równie niesamowity i na pewno dopingował i inspirował Mercury’ego. Zastanawiam się ,gdyby nie przedwczesna śmierć, czym jeszcze Mercury by zadziwił świat. Myślę, że każdy fan Queen i w ogóle fan rocka rocka powinien posłuchać tej płyty. Takie utwory jak "Guide Me Home", "How Can I Go On" są bardzo wzruszające. No i "La Japonaise". Do tego wspaniałe zaśpiewy, "trele" Pani Caballe.

Co ważne, jest to swego rodzaju skrzyżowanie, nie wolne od naleciałości pop i rock, czyli bardzo strawne dla "dotychczasowego" fana Queen. To jest płyta, która może fanów rocka otworzyć na kompletnie inną muzykę i zachęcić do zagłębienia się w nią. W każdym razie wiele lat temu mnie zachęciła i nie żałuję. Spokojnie na mojej półce płyty rockowe koegzystują z "Madame Buterfly", "Traviatą" i jeszcze wieloma innymi

DJ Stachu

 

Teraz nie dość ze jest Freddie wraz z Montserrat Caballe to jeszcze na dokładkę Barbra Streisand. Czyli dzisiaj ścisła czołówka moich idoli od dzieciństwa!

Co więcej, w obu przypadkach są to płyty jakby to opisać - wtedy nietypowe w ich dotychczasowym repertuarze, odważne wejście w nowe stylistyki, zakończone sukcesem, a w przypadku Barbary S. wręcz największym sukcesem w karierze :)

Urodziłam się w tym samym roku, w którym płyta "Guilty" i piosenka "Woman In Love" świeciły swoje triumfy. Kiedy odchodził Freddie Mercury, chodziłam do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Powinnam w ogóle nie kojarzyć tych Artystów, ale stało się na szczęście inaczej i mam do nich ogromny sentyment.

Barbarę S. oraz Queen pamiętam doskonale od przedszkola, a to za sprawa kaset, które mój tata puszczał na okrągło najpierw w naszym FSO Polonez, później w kolejnych samochodach. Tak samo nie zapomnę łez mojej mamy, Janiny, kiedy  usłyszała w radiu o śmierci Freddiego dokładnie w swoje imieniny, 24 listopada...

Płyta Freddiego i Montserrat. Napisze bardzo krótko. Freddie to Dar Od Boga. Człowiek, któremu zamarzyło się bardzo wiele i realizował swoje marzenia. Jeżeli chciał brzmieć jak Lennon w "Love Is real" na płycie "Hot Space" to tak właśnie zabrzmiał. Jeśli zamarzył o śpiewie operowym - to zrobił to, na dodatek w towarzystwie Kobiety, którą darzył wielka estymą  i szacunkiem. Na scenie bywał klaunem, królem. Bywał wręcz jarmarczny. Z Queen nagrywał wszystko, ot pastiszów wodewilowych poprzez disco, hardrock, rock-opery. Stworzył cyrk, w którym grał. Ale nie tylko po to, żeby zaspokajać swoje ambicje. Ja uważam ,ze robił to wszystko głownie po to ,żeby wywołać uśmiech na naszych twarzach. Freddie stał się dostawcą radości dla ludzi. Płyta "Barcelona" to jest porcja piękna, dla naszej radości.

Oczywiście z racji tych samochodowych "seansów" płytę "Guilty" znam praktycznie na pamięć, a w dorosłym wieku dzięki internetowi posłuchałam kolejnych płyt Barbry Streisand. Jest to dla mnie postać fenomenalna. Najpierw - moja imienniczka :) Ciekawa aktorka, czasem reżyserka, zdecydowanie feministka, ale przede wszystkim - ikona muzyki od bez mała 60 lat! W zasadzie można powiedzieć że w każdej dekadzie była na szczycie, święciła wielkie triumfy, a mimo sporadycznych wpadek czy okresów niewielkiego "zapomnienia" nigdy nie zeszłą poniżej pewnego poziomu.

Najbardziej imponuje mi to, że nie stała artystycznie w miejscu, nie bała się też zaryzykować swojej reputacji, bo tak właśnie widzę "Guilty". Wielka gwiazda muzyki popularnej i Broadwayu wchodzi w muzykę disco. Los uśmiechnął się do Niej i postawił na jej drodze Barry Gibba. Fenomenalne spotkanie. I powód do zadumy nad tym ,że wszystko ,czego się tknęli Bracia Gibb w drugiej połowie lat 70-tych, zamieniało się w szczere złoto. A "Guilty" to już jest popowy diament. Utwory nie za szybkie. Głos Barbry charakterystyczny, często wręcz dramatyczny, i to się miksuje z firmowymi falsetami Bee Gees i zdecydowanie tanecznym podkładem. Rewelacja. Tak, to jest pop. Ale to jest pop krystaliczny. "Woman In Love" to oczywista oczywistość. Ballada "Run Wild" i wers "Like I care for you/Oooh, I care for you"… och dużo by pisać, "The Love Inside". "What Kind Of Fool"... dużo słodko - gorzkiego, i ja tutaj nie widzę nigdzie obciachu, to nie zdarzy się artystom takiego kalibru.

Barbara


Barbra Streisand się nie załapała. Doceniam jej głos, ale muzycznie to nie do końca moja kupka herbaty. Za to "Guilty" wchodzi mi idealnie. Traktuję ten krążek trochę jako swego rodzaju guilty pleasure, bo jakby nie do końca wiem, czy powinno mi się to, rockmanowi, podobać. W latach dawnych traktowałem taką muzykę ze sporą rezerwą - takie granie dla wapniaków. Ale z czasem mi się zmieniło - zwapnieć aż tak bardzo na pewno nie zwapniałem, ale po prostu doceniam dobre melodie (towar obecnie bardzo deficytowy), a na tej płycie jest ich od groma. Gibb zresztą ma na sumieniu jeszcze kilka takich bardzo udanych kolaboracji - "Heartbreaker" Dionne Warwick i "Eyes The See in The Dark" - kolejne moje guilty pleasure - świetna płyta, wcale nie gorsza niż "Guilty". Tylko inna.

A Freddie z Monserrat wtedy mi nie leżał specjalnie i teraz nic się nie zmieniło. Ale doceniam warsztat obojga.

Wojciech


"Women in Love"  - bodaj największy przebój Barbary Streisand - a dla mnie najczulsze wspomnienia. Słuchaliśmy tej piosenki wielokrotnie na przełomie listopada i grudnia 1980r. podczas strajku okupacyjnego studentów UJ. Biła wtedy rekordy popularności na wszelkich możliwych listach przebojów. Nadawała ją kilka razy dziennie radiowa Trójka, w końcu ktoś ją nagrał na „kaseciaka” i puszczał już niezależnie od radia. Kaczmarski, Maanam, Led Zepplin, Grechuta, Pink Floyd, Janis Joplin, Jimmy Hendrix i Streisand? Właśnie ich wówczas, oczywiście tylko między innymi, słuchaliśmy, przechodząc przyspieszony kurs wchodzenia w dorosłość. Jak pogodzić tak różne gatunki muzyki? Odpowiedź zna tylko młodość. Wieczór Płytowy przypomniał mi o istnieniu „Guilty”, której od wielu lat nie słuchałam, a przecież płyta to zacna: błyszcząca świetnym, zwłaszcza w górnych rejestrach, dynamicznym wokalem Barbary Streisand i wspierającego ją nader dyskretnie w dwóch utworach Barry’ego Gibba, urzekająca bogatym, rozłożystym brzmieniem orkiestry symfonicznej, zaskakująca różnorodnością tematów muzycznych, zmiennością nastroju i tempa poszczególnych utworów. Może nieco egzaltowane i trącące naftaliną wydaje się teraz brzmienie klawiszy w „Life Story” czy „Never Give Up”, ale za to partia gitary w bluesowym fragmencie „Make It Like Memory” nadal przecież porywa. W warstwie tekstowej utworów nie ma potrzeby dokonywania literackich analiz - przekaz jest bardzo czytelny. Streisand kochała, kocha, a jeśli nawet przypadkiem zdarzy się, że akurat nie - z pewnością nigdy się nie podda. I tylko „What Kind of Fool” mógłby sądzić, że będzie inaczej.

Magda

 

Z wielka przyjemnością słucham Queen z Montserrat Caballé :-), bardzo dziękuję!

Z mniejszą fenomenalnej Barbry w wersji 'popowej'. Głos dalej fenomenalny, ale te nudne arranżacje pod publiczność popową...!

Jak różnica z Płytą poprzednią Queena!

Anna

 

Bardzo ceni Barbrę Streisand za aktorskie role i za niektóre piosenki, ale do mojej 10-ki jej nie zakwalifikowałam aczkolwiek płytę "Guilty" odkrywam dziś na nowo dzięki Wieczorowi... "The Love Inside" to perła w tym zestawie lirycznych songów.

Maria


Barbra… zjawiskowa, wszechstronna, emanująca siłą i wrażliwością, przekuwająca swoje mankamenty w atuty jak w Zabawnej Dziewczynie, przyćmiewająca swoim talentem nawet Louisa Armstronga jak w Hello Dolly, nadająca tradycji,z której się wywodzi nowy wymiar jak w Yentl, dojrzała i pewna swoich racji już na starcie jak w Narodzinach Gwiazdy.

Barbra… niezapomniana, wciąż od nowa śpiewa dla mnie Evergreen i za każdym razem czuję, jakbym słuchała jej znów po raz pierwszy i nigdy nie mam dość…

Płyta Guilty to chyba czas poszukiwania przez samą Streisand nowych wyzwań na miarę jej ambicji, niedługo póżniej zadebiutowała jako reżyser filmem Yentl, ale czy oprócz Woman in love pozostał po niej w pamięci jakiś trwały ślad, raczej nie, perfekcyjna jak zawsze, a zarazem jakby śpiewająca na przekór sobie i to słychać, i to nie rezonuje.

Barbara

***

Tytuł audycji: Wieczór płytowy

Prowadzili: Tomasz Szachowski i Piotr Metz

Data emisji: 26.12.2021

Godzina emisji: 22.00

Czytaj także

WP #257. Sinead O'Connor i My Bloody Valentine

Ostatnia aktualizacja: 13.12.2021 07:20
W audycji wysłuchaliśmy dwóch płyt artystów, których łączy brytyjskie pochodzenie i okres, w którym powstały nagrania. To "I Do Not Want What I Haven't Got" Sinead O'Connor oraz "Loveless" zespołu My Bloody Valentine.
rozwiń zwiń
Czytaj także

WP #258. Klimatyczny rock lat 80.

Ostatnia aktualizacja: 16.12.2021 15:42
W audycji wysłuchaliśmy płyt dwóch: "Faith" brytyjskiej grupy The Cure oraz "Children of God" amerykańskiej formacji Swans. 
rozwiń zwiń