W każdą niedzielę słuchamy – razem z Państwem – najważniejszych płyt. Z namaszczeniem i pietyzmem, od początku do końca, strona A, strona B. A dopiero potem bonusy, konteksty, porównania, komentarze zaproszonych gości. Klasyka, jazz, rock, awangarda, elektronika.
Tym razem były to albumy:
- Rick Wakeman – The Six Wives of Henry VIII – 1973 A&M Records
- Iron Maiden – Seventh Son of a Seventh Son – 1988 EMI
Lista utworów na płycie "The Six Wives of Henry VIII" Ricka Wakemana:
1. Catherine of Aragon
2. Anne of Cleves
3. Catherine Howard
4. Jane Seymour
5. Anne Boleyn (includes "The Day Thou Gavest Lord Hath Ended")
6. Catherine Parr
Lista utworów na płycie "Seventh Son of a Seventh Son" zespołu Iron Maiden:
1. Moonchild
2. Infinite Dreams
3. Can I Play with Madness
4. The Evil That Men Do
5. Seventh Son of a Seventh Son
6. The Prophecy
7. The Clairvoyant
8. Only the Good Die Young
Skład zespołu:
Bruce Dickinson – wokal
Dave Murray – gitara elektryczna
Adrian Smith – gitara elektryczna
Steve Harris – gitara basowa
Nicko McBrain – perkusja
"Seventh Son of a Seventh Son" jest albumem kontrowersyjnym, przez wielu fanów uważanym za najlepszy w historii zespołu, na miarę "Piece of Mind" czy "The Number of the Beast", a przez innych za najgorszy. Była to ostatnia płyta nagrana w składzie: Dickinson, Murray, Smith, Harris, McBrain. Po jego nagraniu gitarzysta Adrian Smith opuścił zespół z powodu różnic artystycznych pomiędzy nim a Steve’em Harrisem.
167:46 2022_01_09 22_06_52_PR2_Wieczor_plytowy.mp3 WP #261. Rick Wakeman i Iron Maiden (Wieczór Płytowy/Dwójka)
Przez ostatnie jakieś 20 lat "Sześciu Żon" słuchałem jedynie jako solowych fragmentów z koncertów Yes; wszyscy fani zespołu wiedzą, że w trakcie tych koncertów pianista niekiedy wykonuje solo fragmenty z tej płyty. No cóż, przez sentyment staram się nie omijać żadnego z ukazujących się (do dziś) wydawnictw grupy, wśród których jest względnie dużo tych koncertowych. A oryginału, po latach, słucha mi się dzisiaj całkiem dobrze. Dodatkowo, trzeba cenić muzyka za odwagę zmierzenia się z czymś, co nie było oczywiste ani dla muzyka rockowego, ani dla jego publiczności w tamtym czasie. Większe formy w Yes pojawiły się właśnie dzięki dzięki Wakemanowi, o czym wspominał Jon Anderson w starym wywiadzie. Że łatwo było zejść na manowce, gdy rockowcy sięgają do przeszłości - przewrotnie - świadczy udział Wakemana na "Fragile", jego pierwszej płycie z Yes: solowe "Cans and Brahms" jest tak okropne, że na zawsze obrzydziły mi Czwartą Brahmsa: w czasie, kiedy były nagrane "Żony" - jeszcze nie znałem żadnej symfonii Brahmsa, więc do dzisiaj uważam się pod tym względem za ofiarę tamtego eksperymentu, bo jak śpiewał Rod Stewart "first cut is the deepest"...
Bogdan
Pierwsze oznaki że z Maidenami dzieje się coś niedobrego pojawiły się na „Powerslave”. Był co prawda znakomity epik „Pieśń Starego Marynarza” i równie dobry tytułowy, ale reszta nadmiarem urody nie grzeszyła. „Aces High”, „2 Minutes to Midnight”, ewentualnie „The Duelists” – dobre kawałki, ale czy takie rewelacyjne? Na wcześniejszych płytach robiłyby za… hm… strony B singli. Może trochę przesadzam, ale byłyby jednymi z wielu. Potem był koncert „Life After Death” – niby wszystko fajnie, niby zacna płyta, ale dlaczego od razu dwa pierwsze numery idą w piach, bo pan wokalista omija wszystkie wyższe nuty? I dlaczego mam wrażenie, że czasami zespół bardziej „odgrywa sztukę”, niż gra uczciwy koncert? Już wtedy, w 1985 roku coś mi na albumie nie pasowało i nawet sobie tego wtedy nie nagrałem. „Somewhere in Time” to bardzo sympatyczna płyta, ale sporo tam jest takiego grania o niczym. Mimo wszystko dobrze się tego słucha, pozostawia po sobie dobre wrażenie, chociaż niewiele sią potem pamięta. No i przyszedł 1988 rok i Siódmy Syn Siódmego Syna. O ile singlowy „Can I Play with Madness” był całkiem typowym dla Maidenów numerem, do tego wcale niezłym, to reszta… Kiedy chcę słuchać Floydów, czy Rush, to słucham Floydów, albo Rush, a Maiden, to ma być Maiden. Wyszli wtedy poza swoje emploi, nagrywając płytę mocno progresywną. Tylko moim zdaniem im nie wyszło. „Siódmy Syn” to nudny gniot, do którego od czasu do czasu wracam, żeby się przekonać, że nic się nie zmieniło – tak jak nie podobał mi się ponad trzydzieści lat temu, tak nie podoba mi się i dzisiaj. A jak się robi taką muzykę, to jeszcze w tym samym roku pokazali Queensryche – „Operation: Mindcrime” jest znakomitym przykładem jak połączyć metal z prog-rockowym rozmachem. Niestety, Siódmy Syn okazał się sukcesem i Maideni już całkiem poszli w stronę takiego bardziej rozbudowanego grania. Czasami im to nawet wychodziło – lubię obie płyty z Blazem Bayleyem, a z następnych „A Matter Life And Death”. Resztę znam, bo cały czas liczę, że jednak coś fajnego nagrają. Tylko rzadko im się to zdarza... Wiem, że należę do wyjątkowo znikomej mniejszości, która nie lubi tego krążka, no ale... Nie podoba mi się i już.
Co do Wakemana. Na progarchivach jego dyskografia solowa to prawie sto tytułów. Istna kopalnia paździerzu. Na szczęście były też czasy, kiedy Wakeman nie produkował muzyki na kilogramy, ale nagrywał bardzo dobre płyty. A co do Sześciu Żon – kiedy na początku lat 80-tych Magazyn Razem ogłosił plebiscyt na 100 Płyt Rocka, to ten album znalazł się w pierwszej dziesiątce.
A czy artyści mogą łamać konwencję, wykraczać poza ramy swojego stylu? Oczywiście. Tylko muszą robić to dobrze. Jest bardzo dużo przykładów na TAK i na NIE.
Wojciech
Sześć żon Henryka VIII nie miały łatwego życia, ale przeszły do historii. Stały się tak ważne, tak ważne, że wywarły wrażenie nawet na muzykach XX Wieku. Gdyby wiedziały, że ich życie nie poszło na marne, bo stanowiło inspiracje dla muzyków, których istnienia nawet nie mogły przewidywać. Jaką siłę miały te kobiety, że tak inspirowały i działały na wyobraźnię muzyków, którzy posługiwali się syntetyzatorami. Coś uczynił Henryku VIII dla rocka, coś uczynił dla ludzkości. O tym niech mówią historycy, a my słuchamy muzyki, którą Henryk VIII zainspirował. Czy ktoś potrafi wymienić imiona tych żon w kolejności?
Urszula
Ricka Wackemana zawsze kojarzyłem tylko z Yes, a że coś robił solo to też poniekąd wiedziałem, aczkolwiek dzięki Państwa audycji wiem, że to nie jakieś takie sobie "solo" robił na boku - iście świetna płyta.
Mariusz
„You can’t play heavy metal with synthesizers”; te słowa Dickinsona, wypowiedziane do fana podczas trasy World Slavery Tour wydają się dość bezsensowne, w kontekście wydanych wkrótce potem albumów „Somewhere in Time” i „Seventh Son of a Seventh Son”. Moim zdaniem lekkie „ugładzenie” wyszło zespołowi zdecydowanie na dobre (podobnie jak to było w przypadku Running Wild i ich przełomowego albumu „Port Royal”). Zespół dojrzał do tworzenia długich, wielowątkowych kompozycji, które przy tym zachwycają słuchacza pięknem melodii. Zastosowanie klawiszy pozwoliło na zbudowanie charakterystycznego „przestrzennego” brzmienia.
Rok 1988 był zresztą wspaniały dla melodyjnego heavy metalu. (…)
Wracając do samych Ironów, warto zauważyć pewną spójność tematyczną, występującą także na poprzednich albumach grupy: „Killers” opowiada o morderstwach, na „The Number of the Beast” motywem przewodnim jest zło, natomiast „Somewhere in Time” porusza zawsze modny motyw czasu.
Jan
Pamiętam szczeciński występ Ricka Wakemana bodajże 22 lata temu podczas, którego wystąpił wraz z synem Olivierem w bardzo adekwatnym dla jego muzyki miejscu tzn. na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich, W jego programie pojawiły się też fragmenty " Sześciu żon Henryka VIII"... Ja lubiłam zawsze YES, i zainteresowałam się bardziej solowymi płytami Wakemana po tym wydarzeniu. Do dziś je b. lubię.
"Seventh Son..." IM natomiast, to znakomita płyta. Chyba już później Iron nie nagrał nic tak dobrego (ewentualnie "Fear Of The Dark" uznałabym za album b. znaczący). To Steve Harris wprowadził syntezator do instrumentarium, ale dobrze że tak urozmaicił kompozycje, na przekór pomówieniom o "zdradę" metalowych ideałów i negatywnym opiniom wielu fanów (zresztą uczynił to w stonowany sposób, nie tak jak Eddie Van Halen, który uwypuklił podobne brzmienia w swych utworach już na płycie "1984”). Na prezentowanej dziś płycie bardzo cenię szczególnie utwór "Infinite Dreams", który rozpoczyna się urokliwym , płynącym ze strun gitar i pulsu perkusji, wstępem, po którym następuje spokojna linia melodyczna. Potem jest ekspansywny refren, zmiany tempa, solówki... Ten jeden utwór to arcydzieło, a przecież są też kolejne, bardzo udane.
Maria
Drodzy Panowie, słucham Was zawsze wielką przyjemnością, dziś ucieszyłem się z wyjątkowo ze względu na Iron :). Pierwszego wykonawcy, może wstyd się przyznać ale nie znałem. Tym bardziej z zaciekawieniem zasiadłem do odsłuchu i musze Wam powiedzieć, że po raz kolejny poszerzyliście moje horyzonty muzyczne, za co bardzo dziękuję. Płyta jest świetna mimo lat ( prawie ma tyle co ja :) Na pewno 6 żon Henryka VIII zagości u mnie na półce. Co do drugiej płyty to wiadomo - klasyka gatunku. Słucham ich od dawna, nie miałem jeszcze okazji być na koncercie ale mam wejściówkę na ich koncert w Warszawie w tym roku - już był dwa razy przełożony i mam nadzieję, ze teraz wreszcie się odbędzie, tym bardziej że to mój prezent od córki na 50 urodziny z przed dwóch lat :)
Bartosz
Jeśli chodzi o Ricka Wakemana to nie znam tej płyty o żonach Henryka VIII. Plądrując latami sklepy płytowe miałem tego winyla w rękach kilka razy w dość okazyjnej cenie, ale zawsze bałem się, że to może być jakieś badziewie. Dziś sprawdzę razem z Wami co to jest i jak mi się spodoba to może następnym razem kupię :)
Co do Ajronów... Przyznaję się, że nie jestem wiernym fanatykiem zespołu Iron Maiden, ale znam co nieco z ich twórczości i całkiem lubię płytę o siedmiu synach. Jest to fajna próba zmierzenia się tego zespołu z rockiem progresywnym. No bo nie da się ukryć, że jednak przylgnęła do nich łatka zespołu łupiącego prosty heavy metal. A tu na tej płycie dość sporo się dzieje i jest ciekawie. Nie chce mi się wnikać czy to dobra płyta dla zagorzałych fanów grupy. Dla mnie heavy metal zawsze lekko zajeżdżał kiczem, dlatego miał dość szerokie grono odbiorców. Dowodem na to niech będzie obecna popularność w Polsce zespołu Nocny Kochanek.
Z płyty "Seventh Son Of The Seventh Son" najbardziej lubię utwór tytułowy. Trwa 10 minut i ma wszystko co niezbędne - fajną melodię, zmiany tempa, czad i klimat jednocześnie. (…)
Szymon
Dziś audycji słuchać nie mogę, odsłucham w tygodniu. Zrobię to z o tyle większą przyjemnością, że dwa dzisiejsze albumy gościły w moim odtwarzaczu ostatni raz ponad 20 lat temu. Kojarzę ich atmosferę, ale dźwięków już nie pamiętam. Wiedząc jednak, co dziś gracie, trochę myślałem, jaki dać im wspólny osobisty mianownik. I wymyśliłem.
Żeby napisać o co mi chodzi, naszkicuję trochę sytuację. Twórczość Wakemana i Iron Maiden całkiem mocno działała na mnie, gdy byłem nastolatkiem. Bardzo mi ci artyści (zwłaszcza Wakeman) imponowali. Dziś obawiam się, że już nie, ale przekonam się o tym po wysłuchaniu audycji. Dlaczego tak podejrzewam? Tu dochodzę do zagadnienia, które chciałbym zasugerować, będąc przy okazji ciekaw zdania innych. Jest dużo muzyki, którą zachwycałem się w młodym wieku, a która do dziś przez niektórych stawiana jest na piedestale. U mnie to są setki płyt, dziesiątki artystów. Dlaczego niektóre dzieła zachwycają w pewnym momencie, a po momencie następnym wręcz odpychają? Myślałem kiedyś, że to kwestia starzenia się, ale znam sporo rówieśników, którzy tak nie mają i dlatego podejrzewam, że to nie jest to, co podejrzewałem. Najbardziej jaskrawe przykłady z mojej płytoteki to "The Wall" i "In the Court of the Crimson King". Nie znam NIKOGO, kto by nie cenił tych wydawnictw. Gdy dyskutuję o muzyce i temat schodzi na tę muzykę, to się autocenzuruję albo milczę, bo po prostu się boję reakcji. Drażni mnie w tej muzyce pompatyczność, rozbuchanie i przesyt symboliki tak ciężki, jak w nowych dwudziestozłotowych banknotach. Tę przesadę kojarzę też z np. Iron Maiden i Wakemanem, dlatego do tej muzyki już nie wracam. Co jednak dziwne, to wielkie dawki niezrozumiałej dla większości z nas symboliki nie przeszkadzają mi np. w "Czarodziejskim Flecie" albo "Orfeuszu" Monteverdiego. Naprawdę nie wiem, dlaczego... Przecież talentu Wakemanowi odmówić nie mogę, a z tego, co pamiętam z "Henryka VIII", to są to zgrabne kompozycje. A jednak nie mam ochoty do tej muzyki wracać. Tak więc wspólnym mianownikiem dla dwóch dzisiejszych płyt jest to, że kiedyś je ceniłem, a dziś sam z siebie bym ich nie wysłuchał. Może dzięki tej audycji moja opinia znów się zmieni?
Tomasz
Kolaże muzyczne jako portrety żon Henryka VIII, zaskakująca propozycja, dość oszałamiająca; czy to oszołomienie sprawia, że w Annie Kliwijskiej słyszę inspirację dla muzyki Henryka Kuźniaka do Seksmisji, w Katarzynie Howard słyszę powracający motyw, który "brzmi" jak Morning Has Broken Cata Stevensa, a w sekwencji bicia weselnych dzwonów nawiązanie ragtimowe, godne Scotta Joplina? Organowe Te Deum na cześć narodzin następcy tronu w Jane Seymour, a tuż po nim nagromadzenie emocji w klasycznie pięknym temacie, przełamywanym futurystyczną eksplozją namiętności w Annie Boleyn. A może to celowe "dialogowanie" z nurtami i modami obecnymi w latach 70-tych lub przewrotne kpiny z nich, w swoisty sposób zakodowane wśród improwizacji syntezatorów? Trochę zajmie mi znalezienie "właściwej" odpowiedzi, bo to moje pierwsze spotkanie z Wakemanem.
Barbara
Panowie, świetny zestaw płyt dzisiaj słuchamy. Pierwszej właśnie słucham pierwszy raz, drugiej posłucham z ochotą po raz wtóry, czekałem cały tydzień.
6 żon... naprawdę pociągające, to naprawdę interesujący temat, a pisać o tym muzykę musi być zaiste wspaniałe. Choć nie jestem fanem syntezatorów, to takie wieczory jak dziś potrafią to odwrócić.
(…)
Siódmy syn... Na pierwszym moim koncercie Ironów panowie pochylili się na tym albumie w znacznej mierze. Na tym koncercie po raz ostatni wybrałem miejsce na trybunach. Nie dało się wysiedzieć. Tyle energii, tyle emocji. Na scenie metalowy teatr! Cały album jest tak mocno pochłaniający. Naprawdę czekam!
Tak i czekam na kolejny koncert, bilet już zdążył się zakurzyć, ale mam nadzieję, że tym roku wrócę pod scenę i na pewno będę się śmiał z siebie, że Bruce i Ekipa mają lepszą kondycję niż nie jeden z nas w młynie. Lubię koncerty tych Panów, uważam, że fani, którzy tam przyjeżdżają, to jedna wielka brać. Tam wszyscy Metalowcy stają się Ironowcami!
Słucham do końca.
Przemek
Panowie dziękuję za to zestawienie. Dla mnie ciekawszy Wakemana którego słyszę pierwszy raz. Wystarczy mi, że słyszę nazwy jak Yes, Brufford. Iron Maiden męczyłem na początku liceum i chętnie posłucham, tym bardziej, że pewnie płytę wybraliście jedną z ciekawszych. Lubię grającego specyficznie na talerzach perkusistę Iron Maiden, tak gra czasami perkusista Van Galen....ale wolę Bruforda :)
Mariusz
Nie pamiętam kto, wczesną wiosną w 1975 roku prowadził audycje - we wtorek o 23.05 The Myths & Legends of King Arthur, o tej samej porze we czwartek Journey to the Centre of the Earth. Od tego czasu Rick Wakeman stał się ważnym dla mnie artystą. Te dwa wieczory stały się też inspiracją do pójścia w kierunku muzyki zwanej poważną; kolejnym krokiem był Beethoven (zacząłem nietypowo, od IV Symfonii), teraz bywam w Filharmonii i na koncertach rockowych (wybranych).
Six Waves... poznałem później, to jakby solowy Wakeman w pigułce, jego najlepsze elementy, po prostu rozrywka na poziomie. Mimo wszystko (bo różnię się w ocenie) chciałbym posłuchać Panów audycji opowiadającej o płycie Journey to the Centre of the Earth; moim zdaniem bardzo udanej, proporcje między elementem poważnym i rockowym wyważone, pompatyczność bardzo na miejscu. Może jednak?
Ciekawe, swoją drogą, co stałoby się z rockiem, gdyby nie rewolucja punk? Wakeman, Oldfield, Yes, King Crimson, Pink Floyd, ELP - to interesujące, w jakim kierunku poszłaby ich muzyka?
Andrzej
***
Tytuł audycji: Wieczór płytowy
Prowadzili: Tomasz Szachowski, Przemysław Psikuta i Piotr Metz
Data emisji: 9.01.2022
Godzina emisji: 22.00