Kiedy zadamy sobie pytanie, kto najsilniej wpłynął na dzieje saksofonu sopranowego w jazzie, pierwsze trzy nazwiska pojawią się niemal odruchowo: Sidney Bechet, John Coltrane, Steve Lacy. Dodanie czwartego nazwiska wymaga chwilowego zastanowienia. Niestety. Przygotowując najbliższe, brytyjskie, wydanie "Rozmów improwizowanych", stawiamy sobie za cel, aby nazwisko czwartego sopranisty wypowiadali Państwo jednym tchem z tamtymi. Brzmi ono: Lol Coxhill.
Z przykrością odkryliśmy, że w Polsce mało kto słyszał o tym genialnym siedemdziesięciodziewięcioletnim saksofoniście, który zrewolucjonizował grę na sopranie, grywał z tuzami brytyjskiego free-improv i solo, występował w najmodniejszych klubach Londynu i na bruku Picadilly, nagrywał albumy z radykalną muzyką intuitywną i ze swingowymi standardami. W piątek o 23:15 zapraszamy na spotkanie z Lolem Coxhillem - najbardziej niedocenianym sopranistą w historii jazzu.
Oto fragment rozmowy z muzykiem:
Wiem, że muzycy nie cierpią być szufladkowani. Ale kiedy myślisz o sobie, o Lolu Coxhillu, to kim jesteś – saksofonistą? Improwizatorem? Muzykiem? Jazzmanem?
Nie chcę, żeby ktoś przypinał mi tę łatkę, ale pierwsze słowo jakie przychodzi mi na myśl to improwizator. Improwizacja, która pozwala mi na wejście do pokoju z napisem "Duke Ellington" i granie swojej muzyki, jak i na wejście do pokoju z napisem "swobodna improwizacja". Jak mówiłem wcześniej – gdybym miał wybrać jedną metodę twórczą, byłaby to improwizacja. Również dlatego, że umożliwiałaby mi zakradanie się w inne stylistycznie rejony (śmiech). Ale na serio – najbardziej lubię granie bez jakichkolwiek instrukcji.
Deklarujesz spory dystans wobec religii, czy zatem w twojej muzyce słuchacze mogą doszukiwać się przejawów duchowości?
Nie wiem. Traktuję muzykę – nie zawsze, ale często – niezwykle serio. Dla mnie to poważna rzecz, a czy dla innych również? Mogę tylko mieć taką nadzieję.
Czyli koncepcja muzyka-medium raczej ci nie odpowiada?
Nie, to ja tworzę muzykę. Nie bierze się z żadnego innego miejsca poza moją głową. Nie reprezentuje niczego poza mną.
Zapraszają Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński.
11 marca (piatek), godz. 23:15
Kiedy zadamy sobie pytanie, kto najsilniej wpłynął na dzieje saksofonu sopranowego w jazzie, pierwsze trzy nazwiska pojawią się niemal odruchowo: Sidney Bechet, John Coltrane, Steve Lacy. Dodanie czwartego nazwiska wymaga chwilowego zastanowienia. Niestety. Przygotowując najbliższe, brytyjskie, wydanie „Rozmów improwizowanych”, stawiamy sobie za cel, aby nazwisko czwartego sopranisty wypowiadali Państwo jednym tchem z tamtymi. Brzmi ono: Lol Coxhill.
Z przykrością odkryliśmy, że w Polsce mało kto słyszał o tym genialnym siedemdziesięciodziewięcioletnim saksofoniście, który zrewolucjonizował grę na sopranie, grywał z tuzami brytyjskiego free-improv i solo, występował w najmodniejszych klubach Londynu i na bruku Picadilly, nagrywał albumy z radykalną muzyką intuitywną i ze swingowymi standardami. Zapraszamy na spotkanie z Lolem Coxhillem - najbardziej niedocenianym sopranistą w historii jazzu.
___
Wiem, że muzycy nie cierpią być szufladkowani. Ale kiedy myślisz o sobie, o Lolu Coxhillu, to kim jesteś – saksofonistą? Improwizatorem? Muzykiem? Jazzmanem?
Nie chcę, żeby ktoś przypinał mi tę łatkę, ale pierwsze słowo jakie przychodzi mi na myśl to improwizator. Improwizacja, która pozwala mi na wejście do pokoju z napisem „Duke Ellington” i granie swojej muzyki, jak i na wejście do pokoju z napisem „swobodna improwizacja”. Jak mówiłem wcześniej – gdybym miał wybrać jedną metodę twórczą, byłaby to improwizacja. Również dlatego, że umożliwiałaby mi zakradanie się w inne stylistycznie rejony (śmiech). Ale na serio – najbardziej lubię granie bez jakichkolwiek instrukcji.
Deklarujesz spory dystans wobec religii, czy zatem w twojej muzyce słuchacze mogą doszukiwać się przejawów duchowości?
Nie wiem. Traktuję muzykę – nie zawsze, ale często – niezwykle serio. Dla mnie to poważna rzecz, a czy dla innych również? Mogę tylko mieć taką nadzieję.
Czyli koncepcja muzyka-medium raczej ci nie odpowiada?
Nie, to ja tworzę muzykę. Nie bierze się z żadnego innego miejsca poza moją głową. Nie reprezentuje niczego poza mną.