Bobo Stenson swoją przygodę z fortepianem zaczął zupełnie standardowo: jako siedmiolatek poszedł do szkoły muzycznej. Jednak już w wieku lat dwunastu zaczął występować przed publicznością w całkiem poważnym repertuarze: grał bluesa i jazz w lokalnym klubie. Nieco później wszedł w skład sesji rytmicznych akompaniujących amerykańskim gwiazdom: Dexterowi Gordonowi, Stanowi Getzowi, Sonny'emu Rollinsowi, Donowi Cherry'emu i innym.
Tuż po maturze jego życie nabrało jeszcze większego rozpędu.
"Po ukończeniu szkoły wyjechałem do Paryża z zespołem z mojego miasta. Chcieliśmy się trochę powłóczyć, ale miałem też załatwioną przez ojca pracę w fabryce pod Paryżem. Obsługiwałem wielką kopiarkę do rysunków technicznych. To były projekty maszyn. Dość szybko musiałem zrezygnować, bo już drugiego dnia naszego pobytu w Paryżu występowaliśmy w klubie prowadzonym przez żonę Buda Powella. Potem już codziennie miałem jakieś koncerty: grałem soul w koktajlbarach i jazz w Le Chat qui Pêche. Występowałem też w Blue Note z Kennym Clarke'iem. To był wspaniały okres. A potem, następnego dnia po powrocie, wzięli mnie do wojska. Twarde lądowanie."
Słyszeliśmy anegdotę o tym, jak poprosiłeś dowódcę o zatyczki do uszu.
"No tak, bo obsługiwaliśmy wielkie działa przeciwlotnicze, a ja uważałem, że koniecznie muszę chronić słuch. Oficer, zresztą prawie zupełnie głuchy, wyśmiał mnie. Uważał mnie chyba za tchórza i maminsynka".
Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy z Bobo Stensonem, jednym z najwybitniejszych pianistów jazzowych świata, filarem zespołów Tomasza Stańki, choćby sekstetu, który nagrał "Litanię". Artysta podzielił się z nami wspomnieniami nie tylko z wojska, również ze studiów nagraniowych i klubów. Rozmawialiśmy o magii szwedzkiej muzyki ludowej i kształtowaniu się europejskich pomysłów na jazz. Pojawił się też wątek sportowy, ponieważ Bobo Stenson jest zapalonym tenisistą.
Rozmawiali Tomasz Gregorczyk i Janusz Jabłoński