"Let It Be" - pol. "niech będzie" - zwrot ten to dokładnie powszechne "Amen" - to "amen" mówione na koniec wypowiedzi, na koniec modlitwy, na koniec opisu zdarzenia, czy w końcu jako potwierdzenie przyjęcia rozkazu.
Był to ostatni studyjny album zespołu, ostatni z listy oficjalnych. Na słynnej liście 500 najlepszych albumów wszech czasów czasopisma "The Rolling Stone", tej z grudnia 2003 roku, krążek Beatlesów znalazł się na 86. miejscu... tuż za "Born in the U.S.A." Bruce'a Springsteena i tuż przed "The Wall" Pink Floyd.
The Beatles zaczęli nagrywać tę płytę rok wcześniej, już w styczniu 1969. Wszyscy w grupie i wokół niej zdawali sobie sprawę, że zespół ulega rozpadowi, że każdy z wielkich muzyków za chwilę ruszy w swoją stronę. Za początek końca uważane są narastające niesnaski przy tworzeniu 9. albumu, zatytułowanego "The Beatles", nazywanego przez wszystkich "białym albumem", z racji koloru okładki, na której znalazła się jedynie nazwa grupy "The BEATLES", pisana niewielką czcionką i nieco poniżej środka, a w prawym dolnym rogu niepowtarzalny numer seryjny. Całość zaprojektował znany artysta pop-artu Richard Hamilton i jak sam twierdził, ten numer seryjny "miał spowodować ironiczną sytuację ponumerowanego wydania czegoś w liczbie pięciu milionów kopii". Ten z numerem "0000001" stał się własnością Ringo Starra.
Album ten był w wersji dwupłytowej i wśród utworów można zauważyć wyraźne podziały twórcze, kompozytorskie. Przez wielu krytyków określany był "zlepkiem" osobistych utworów i frustracji poszczególnych członków grupy.
Następnym albumem, dziesiątym, była "Yellow Submarine" ("Żółta łódź podwodna"), stworzona na potrzeby animowanego filmu o tym samym tytule. Jedenastym albumem miał być "Get Back", co tłumaczone było jako cofanie się, odzyskiwanie czegoś, co było wcześniej lub jako powrót – powrót do domu, do korzeni, do początków zespołu. Kłótniom jednak nie było końca. Nie mogli zdecydować się na kolejność utworów, na ich wybór i na wykonanie. Podczas nagrań, w styczniu 1969 roku, wszystko zwiastowało koniec współpracy. Nagrania pozostawiono w wersjach dość nieuporządkowanych i odłożono na lepsze czasy.
Wszyscy jednak oczekiwali, że kłótnie skończą się i zespół wróci do dawnej świetności, tej wspólnej, tej, której byli "marką". Podjęli próbę nagrania wspólnego albumu, jedenastego w kolejności. Po różnych perturbacjach album powstał i ostatecznie otrzymał nazwę "Abbey Road", nazwę ulicy, przy której znajdowały się studia nagraniowe.
Okładka tej płyty – Beatlesi kolejno idą po pasach – stała się przyczynkiem do różnych profetycznych tłumaczeń. Dostrzegano, że Paul McCartney, trzeci w kolejności, idzie innym krokiem niż pozostali koledzy z zespołu i jako jedyny idzie na bosaka – pozostali idą w butach. Ważna dla "domorosłych proroków" była także tablica rejestracyjna Volkswagena "Garbusa" - "281F", oznaczała ona "28 IF" - czyli według nich: "28 lat, gdyby żył". McCartney też jako jedyny z Beatlesów trzymał zapalonego papierosa... Jednym słowem – "spalił się". Obwieszczono wszem i wobec, że "Paul McCartney nie żyje!", bo "wszystko" na to wskazywało.
Prawda była jednak inna – w chwili wydania albumu McCartney miał 27 lat, a zdjęcie zrobiono w przypadkowym tle – tablica rejestracyjna nie miała innego znaczenia poza tym, które nadawał je rejestr samochodów.
Utwory na płycie miały być inaczej podzielone – na jednej stronie te autorstwa Lennona, a na drugiej McCartneya, niezależnie od strony... tak, tak, winyle miały dwie strony i można było dokonać wyraźnego podziału – tego podziału zespołu, który był widoczny gołym okiem już prawie od roku. Jednak pomysł Lennona został wspólnie zmieniony na samodzielne utwory pierwszej strony, na drugiej zaś umieszczając słynny "medley" - składanka kilku utworów traktowana często jako jeden utwór. Tu taką składanką były utwory od 3. do 7. - cała płyta natomiast kończy się dość znaczącymi tytułami "The End" i "Her Majesty".
Tak, to był koniec wspólnych nagrań i wspólnego zespołu. "Let It Be" było jedynie powrotem do wcześniejszych nagrań i ułożenie ich na nowo, w trochę innym wyborze i innej kolejności. Nie było już "Powrotu" ("Get back").
Na okładce każdy z Beatlesów miał swój portret i każdy oddzielnie, obok siebie, ale z różnymi wyrazami twarzy. Lennon śpiewał już dla siebie zapatrzony w przyszłość, McCartney też, choć w przeciwieństwie do Lennona patrzył nam prosto w twarz, Ringo Starr zamyślony, jakby smutny i obawiający się artystycznego "niebytu", jedynie George Harrison uśmiechnięty, a wyraz twarzy zdawał się mówić o radości z odzyskanej wolności. Wspaniali muzycy przez tych kilka wspólnych lat stali się zakładnikami własnej wielkości, własnej muzyki i własnych fanów liczonych w setkach milionów.
Co ciekawe, już podczas nagrywania tej płyty każdy z muzyków miał materiał na własny krążek. Każdy był wybitnym artystą i każdy szukał czegoś więcej i jak to zazwyczaj bywa – każdy chciał zarabiać już tylko własne pieniądze i pracować na własny artystyczny rachunek.
Tym dwunastym krążkiem The Beatles powiedziało sobie i światu sakramentalne "Amen" - "Let It Be' - niech tak będzie... i stało się – Beatlesi przestali istnieć jako zespół – teraz każdy był już "sobie samemu" - nawiązując do ostatnich słów "Get Back", ostatniego utworu płyty:"I'd like to say thank you on behalf of the group and ourselves And I hope we passed the audition".
PP