- Czas wolny w PRL-u nie był oczywistością. Nawet w soboty chodziło się do pracy i szkoły.
- Relaks na ogródkach działkowych. Działki dostawało się od zakładów pracy. Można było tam hodować warzywa i owoce, a nawet zwierzęta.
- Fundusz Wczasów Pracowniczych był odpowiedzialny za organizację wakacji pracowniczych.
- Kim był kaowiec? Dziś jego funkcję najłatwiej porównać do animatora.
- Pod koniec lat 50. autostop zdobył popularność, wcześniej był zakazany.
- Do bagażu na wczasy trzeba było zapakować pół wyposażenia kuchni.
- Czas wolny dziś jest czymś oczywistym, ale wcale nie pamięta on średniowiecza czy odrodzenia, to wynalazek czasów współczesnych - mówi Wojciech Przylipiak, autor książki "Czas wolny w PRL". - Ja nie pamiętam całego PRL, ale załapałem się na jego końcówkę. Na lata 80. Wtedy już tego czasu wolnego trochę było, ale nie za wiele - dodaje.
Czwórkowy gość przypomina, że jeszcze w latach 70. XX wieku każda sobota była pracująca, a dzieci i młodzież uczęszczały wtedy do szkoły. - To zmieniło się pod koniec lat 70. Wprowadzono jedną wolną sobotę w miesiącu, a potem kolejne - opowiada. - Okres PRL to był czas, kiedy władza chciała mieć pieczę nad wszystkim, również nad naszym czasem wolnym. Oczywiście ludzie uciekali od tego, szukali możliwości wymknięcia się kontroli.
Działka była azylem i zaopatrzeniem domu
Pewną ucieczką były ogródki działkowe, które stawały się swego rodzaju azylem. Ich przydział obwarowany był licznymi przepisami, ale mając taką działkę, można było tam mówić co się chce i robić co się chce. Dziś ta forma relaksu i kontaktu z naturą wraca do łask.
21:57 czwórka czarno na żółtym 02.07.2023 wakacje prl 12.10.mp3 Jakie były wczasy w PRL-u - opowiada Wojciech Przylipiak, autor książki "Czas wolny w PRL" (Czarno na żółtym/Czwórka)
Ogródki działkowe przydzielał zakład pracy. Teoretycznie taki teren mógł dostać każdy, ale jak zawsze w PRL-u, tam też były kolejki. - Warto wiedzieć, że takie działki w latach 40. i 50. XX wieku, tuż po wojnie, były dużym elementem zaopatrzeniowym polskich rodzin - podkreśla gość Czwórki. - Uprawiano tam warzywa i owoce, a nawet hodowano kury i króliki. Relaks był na drugim planie. Choć od czasu do czasu organizowano ogniska.
Nauka odpoczywania na wczasach
Ogródki działkowe obywatele mieli pod nosem, ale zdarzało im się też jeździć nieco dalej. Tych wyjazdów i odpoczywania musieli się nauczyć. - Nad organizacją wczasów czuwał słynny państwowy Fundusz Wczasów Pracowniczych, który powstał zaraz po wojnie - opowiada gość Weroniki Puszkar. - On miał na celu organizowanie wyjazdów - by państwo miało pieczę nad obywatelami. Teoretycznie można było wyjechać wszędzie w kraju, ale tylko teoretycznie. To państwo narzucało kierunki. Jechało się do ośrodków wczasowych, wyjazdy na prywatne kwatery były rzadkością. W zakładzie pracy zgłaszało się chęć wyjazdu. Były różne obwarowania, np. mogła jechać tylko matka z dzieckiem, a ojciec nie. Początkowo zakłady pracy też współfinansowały te wyjazdy.
Wojciech Przylipiak opisuje, że w pierwszych dekadach PRL-u odpoczynkiem dla robotnika była przespana niedziela. Rano taki człowiek szedł do kościoła, słuchał audycji w radiu, gdy pojawiły się telewizory, to coś oglądał, i odsypiał tydzień pracy.
- Zdarzało się, że takie osoby dopiero na wczasach uczyły się jeść sztućcami - mówi autor. - W ośrodkach wczasowych pomocą służył kaowiec, czyli instruktor kulturalno-oświatowy, zatrudniony albo przez zakład pracy, albo przez ośrodek.
Kim był kaowiec?
Do zadań kaowca należało organizowanie zabaw, wyjazdów i wygłaszanie pogadanek propagandowych. On też edukował, podpowiadał, jak zwiedzać i wypoczywać. - Ośrodki wczasowe dla górników znajdowały się zazwyczaj nad morzem, dla ludzi z zakładów nadmorskich - w górach - opowiada gość Czwórki. - Trzeba pamiętać, że takie wczasy dla wielu były często pierwszym w życiu wyjazdem poza okolice swego miasteczka czy wsi.
Zadania kaowca moglibyśmy porównać do pracy współczesnego animatora. On zapraszał na wieczorki zapoznawcze i pożegnalne imprezy, do konkursów i na tańce.
Maluchem, koleją czy autostopem? Podróże w PRL-u
W wielu domach krążą opowieści, jak to maluchem w pięć osób z bagażami jechało się nad morze. Trzeba wiedzieć, że nie każdy malucha miał. W takim wypadku pozostawały: kolej, PKS albo autostop.
- Do drugiej połowy lat 50. jazda autostopem była zakazana - zdradza Wojciech Przylipiak. - Decydowały o tym względy bezpieczeństwa, ale i chęć władzy do kontrolowania przemieszczania się obywateli. Zmiana nastąpiła w 1958 roku. Gazeta "Dookoła Świata" rozpoczęła akcję "Książeczki autostopowiczów". Zbierało się punkty i pieczątki za takie podróże.
Podróże pociągami w tamtym czasie były niemałym koszmarem. Wagony były zatłoczone, przeładowane. Wielu wspomina, jak dzieci do przedziałów wkładało się przez okna. W dodatku nie obowiązywały zakazy palenia tytoniu.
Bagaż - jedzenie i kuchnia
Jadąc na wczasy z zakładu pracy, można było wybrać opcję z wyżywieniem lub bez. - W pierwszym przypadku wczasowicze byli skazani na niezbyt bogate jedzenie stołówkowe, wydawane o określonych porach - opowiada gość Czwórki. - W drugim posiłki musieli zapewnić sobie we własnym zakresie. Z domów zabierano zapasy (w sklepach nie było łatwo coś kupić), paprykarze, pasztety, mielonki, ale i garnki, sztućce, patelnie i kuchenki gazowe - dodaje.
Warto jednak przyznać, że na Mazurach i nad morzem dużo łatwiej było o świeżą, tanią rybę albo raki. - Jadło się regionalnie i to był duży plus - wspomina Wojciech Przylipiak. - Dla mnie największym sentymentem tamtych czasów są gofry z bitą śmietaną i jagodami.
***
Tytuł audycji: "Czarno na żółtym"
Prowadzi: Weronika Puszkar
Gość: Wojciech Przylipiak (autor książki "Czas wolny w PRL" i bloga "Bufet PRL")
Data emisji: 02.07.2023
Godzina emisji: 12.10
pj