– Niektórzy, żeby podnieść sobie poziom adrenaliny, skaczą ze spadochronami, uprawiają różne ekstremalne sporty, a mnie wystarczy przychodzenie do teatru i wchodzenie na scenę. I to jest dla mnie sport ekstremalny. Lubię ten moment adrenaliny, która zalewa mózg w memencie, kiedy wchodzę na scenę. Wtedy nie istnieje nic wokół. Jest tylko scena, widzowie, moment ekscytacji. To mój sens życia. I to się dzieje naprawdę, na żywo, tego nie można powtórzyć, cofnąć. To jest jednorazowe. To mnie uskrzydla – tak o teatrze mówiła w Programie 1 Polskiego Radia aktorka Joanna Żółkowska.
Przyznaje, że chciała jedynie, by jej córka Paulina Holtz była szczęśliwym człowiekiem. Ta poszła w ślady mamy i została aktorką. Dodajmy – szczęśliwa aktorką.
Paulina Holtz, kiedy szła do szkoły teatralnej, nie dostała od matki "garści" dobrych rad. – Moja mama w ogóle nie daje takich rad typu "pamiętaj, że..." – stwierdziła gość Jedynki. – Wszystko, co mam, mam dzięki temu, że mogłam obserwować, jak ten zawód wygląda, jaki stosunek ma do niego moja mama – tłumaczyła Holtz. Uważa, że dzięki temu zyskała "zawodowy stosunek" do swojej pracy. – To jest ciężka praca. Mam właściwy stosunek do popularności i wiem, że nie na tym polega ten zawód. Choć moja zawodowa droga zaczęła się od wielkiej popularności, a dopiero potem przyszła szkoła teatralna i przyszedł teatr, więc też zaczęłam od drugiej strony. Ale zachowałam w tym wszystkim właściwe proporcje, między innymi dzięki wartościom przekazanym przez mamę – stwierdziła Paulina Holtz.
Matka i córka czasem występują na jednej scenie. Obecnie wspólnie grają w Teatrze Polonia w spektaklu "Po co sa matki?". Przyznają, że obie mają "charakterki". Nie obywa się więc bez kłótni. – Ale te nasze kłótnie nie rzucają cienia na nasze prywatne kontakty. One służą temu, co w pracy. Trudno oddzielić czasami pracę od prywatności, ale staramy się to robić – przyznała Żółkowska. – Zdarza nam się zacietrzewić jak kogutom, ale nie jesteśmy pamiętliwe – przyznaje Paulina Holtz.
Rozmawiała Anna Retmaniak.
(mb)