Czasem nawet po koncercie ciężko nam ocenić, czy impreza była nagłośniona właściwie, czy nie. Emocje muszą opaść, uszy odpocząć. Ale niekiedy te emocje buzują w słuchaczach już w trakcie koncertu, zwłaszcza, gdy… po prostu nic nie słychać.
– Chodzi o kompromis między przestrzenią, na której odbywa się party, a możliwościami sprzętu, między tym, jak zespół gra ze sceny, a tym, jak konkretny realizator jest w stanie nagłośnić koncert - tłumaczy Robert Gajewski, menadżer warszawskich klubów Palladium, Proxima i Hybrydy. – Czasem bowiem bardzo dobre zespoły mają bardzo słabych realizatorów, dobrzy realizatorzy nagłaśniają złe zespoły, albo sprzęt po prostu jest niewystarczający.
"Stół", niezbędny do nagłaśniania imprez zapewniają oczywiście zajmujące się tym na co dzień, wyspecjalizowane firmy. Najważniejszy jest jednak człowiek. – Lepiej mieć dobrego realizatora i trochę gorszy sprzęt niż najlepszy sprzęt, ale słabego realizatora – tłumaczy Piotr Orlicz, organizator festiwalu Audioriver. – Bo wszystko można w ten sposób zepsuć. Jeśli więc wynajmujemy najlepszy sprzęt, to staramy się zatrudnić znakomitych realizatorów, czyli ludzi, którzy przeszli szkolenia w firmach, produkujących ten sprzęt.
Poza tym dobre nagłośnienie to proces, który wymaga czasu i precyzji. Dlatego mówi się, że realizator dźwięku jest kolejnym członkiem zespołu, a próby przed wielkimi imprezami zaczynają się nawet osiem godzin przed otwarciem bramek. Dowiedz się więcej, słuchając całego materiału Bartka Wasilewskiego z audycji "Pod lupą".
(kd)