Joanna Orleańska debiutowała na srebrnym ekranie rolą Luśki w produkcji Władysława Pasikowskiego "Słodko-gorzki" w 1996 roku. Zaś za swoją rolę w "Huśtawce" Tomasza Lewkowicza została nominowana do nagrody Złotej Kaczki. Teraz widzowie mogą ją oglądać w nowym filmie "Zbliżenia", w reżyserii Magdaleny Piekorz.
"Zbliżenia" to historia 37-letniej Marty - w tej roli Joanna Orleańska - która wciąż mieszka z zaborczą matką, nie potrafi się usamodzielnić, ale która próbuje uporządkować swoje relacje z nią i rozpocząć niezależne życie. - Marta zadaje pytanie, czy można kochać za bardzo, czy miłość może być krzywdząca. Te kobiety są razem, ale zaczynają się ze sobą męczyć, mają świadomość, że ich relacja stała się zbyt bliska - mówi gość "Stacji Kultura". - Gdy w życiu Marty, dojrzałej już przecież kobiety, pojawia się mężczyzna, okazuje się, że nie ma tam dla niego miejsca.
Czytaj także Mateusz Damięcki: mam chyba za dużo empatii <<<
Aktorka przyznaje, że choć bardzo się ucieszyła na wieść, że dostała tę rolę, praca nad nią okazała się trudna. - Pomyślałam, że fantastycznie będzie się zmierzyć z tą bohaterką, ale problem polegał na tym, by schować emocje, nie okazywać ich na zewnątrz. Marta bowiem pozornie zachowuje całkowity spokój, jest - poza kilkoma wybuchami - zwyczajną kobietą - mówi Orleańska. - Ten film jest kinem niedopowiedzeń, wiele rzeczy dzieje się w ciszy.
Orleańska nie przejmuje się jednak tym, co o filmie i jej roli napiszą media. - Wykonałam swoją pracę. Oczywiście będzie mi przyjemnie, jeśli recenzje krytyków będą pozytywne, ale najważniejsze jest to, by widzowie poszli do kin, przetrawili ten film, by stał się on dla nich ważny - opowiada aktorka. A ważny powinien być - zdaniem Joanny Orleańskiej - przede wszystkich dla matek i córek.
Jak przebiegała praca nad filmem? Zapraszamy do wysłuchania nagrania całej rozmowy z Joanną Orleańską, z audycji "Stacja Kultura" .
(kd,tj)