Podobno uwielbiał sałatki owocowe, motocykle, jazdę na łyżwach i teatr, a denerwowały go… kobiety. Był zagorzałym fanem samochodów i wyścigów samochodowych jednak w ostatnim wywiadzie, którego udzielił, James Dean przestrzegał młodych ludzi przed brawurową jazdą autem. Argumentował, że życie, które być może ocalą prowadząc ostrożnie, może należeć do niego. Miał ogromny talent aktorski, a także… sporo tupetu. Ostatnim filmem, w którym zagrał, był "Olbrzym". Obraz ten miał jednak swoją premierę w 1956 roku, już po śmierci aktora.
"Aktorstwo było miłością jego życia"
Niektórzy twierdzą, że jego styl życia, sposób ubierania się i fryzura, były ponadczasowe. Zdjęcia, które robiono mu 70 lat temu, sprawiają wrażenie przygotowanych na okładki współczesnych kolorowych pism. Gdyby żył dziś, z pewnością stałby się ikoną mody. - Był "niegrzecznym chłopcem", a kobiety lubią ten typ mężczyzn - przyznaje Anna Marciniak, stylistka. - Nie próbował niczego robić na siłę, a to, jak się zachowywał i jak wyglądał, musiało być zgodne z jego osobowością. Po prostu był sobą.
Przez większość dzieciństwa James Dean był zwyczajnym, sympatycznym chłopcem. Chodził do szkoły, a jako nastolatek uprawiał koszykówkę. - Uczestniczył w życiu społecznym, był aktywny - opowiada dr Piotr Borkowski, scenarzysta, filmoznawca i kulturoznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. - Lubił rysować, nawet grał na jakimś instrumencie. Miał zresztą wiele talentów i nie wiadomo, czy gdyby wciąż żył, dalej byłby aktorem. Zdobył uprawnienia zawodowego kierowcy, brał udział w rajdach, na krótko został też matadorem.
Dean prowokował jednak życie, a jego przyjaciele obawiali się, że dopnie swego, czyli umrze młodo. W sprawie wypadku samochodowego, w którym zginął, do dziś jest wiele niewiadomych: rzecz wydarzyła się na pustkowiu, na jedynym zakręcie w promieniu kilku kilometrów, a Dean umarł, zderzając się z jedynym samochodem, który akurat przejeżdżał. Dokonanie tego było trudne, zwłaszcza, że według wielu badaczy wcale nie jechał szybko. - Jego znajomi wspominali, że miał w sobie coś tajemniczego, samotnego. Jakieś rejony psychiki, których nie pokazywał, a które mogły być przyczyną tego zdarzenia - przyznaje dr Piotr Borkowski.
(kd/asz)