- Wyjeżdżam po to, by opisywać rzeczywistość danego kraju bądź mieszkającej tam społeczności. Chcę więc dużo wiedzieć, by na miejscu móc się odnaleźć i swobodnie poruszać. Zawsze staram się przygotować jak najlepiej - mówi w Czwórce korespondent PR i reportażysta Michał Żakowski.
Jak jednak przyznaje gość "Pani tomu", to, co po przybyciu w dane miejsce zastaje dziennikarz, najczęściej bardzo odbiega od tego, czego oczekiwał. - Nawet przy najlepszym przygotowaniu merytorycznym rzeczywistość weryfikuje wiedzę. Warto jednak czytać, "wydzwaniać" ludzi i spotykać się z nimi nie tylko zawodowo - mówi Żakowski. - Trzeba także, przybywając do celu, wykazać się empatią. Bo im więcej wiemy na temat ludzkich uczuć, cierpienia, tym łatwiej nam to przekazać.
Czytaj także: Anna Wojtacha: dziennikarstwo to zawód wynikający z pasji <<<
Zdarza się jednak, że na miejscu dziennikarz jest świadkiem sytuacji dramatycznych, na które nie sposób się przygotować w domu, przy komputerze. Zdarza się, że jest zwyczajnie manipulowany przez lokalne władze bądź mieszkańców. - Przykładem może być Ukraina. I Ukraińcy, i Rosjanie potrafią opowiadać o cierpieniach ludności oraz zbrojnych napaściach z dużą dozą przekonania, więc wielu dziennikarzy to "kupuje" - tłumaczy Żakowski.
Michał Żakowski zgadza się ze stwierdzeniem Jorisa Luyendijka, również dziennikarza, autora książki "Szokujące fakty z życia reportera", który jest zdania, że właściwie nie istnieją "wiadomości bezstronne".
Czytaj także: Jacek Hugo-Bader i jego "Długi film o miłości" <<<
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego dziennikarze czasem zmyślają i w jaki sposób – manipulując faktami - podgrzewa się międzynarodowe konflikty? Co sprawia, że wciąż - mimo niebezpieczeństw - korespondenci wojenni chcą być w samym centrum wydarzeń? Zapraszamy do wysłuchania nagrania rozmowy Iwony Wyciechowskiej z Michałem Żakowskim w audycji "Pani Tomu".
kd/mm