Film "Bez litości" jest nową wersją serialu sensacyjnego z przełomu lat 80. i 90. Denzel Washington wciela się w rolę byłego agenta CIA, odpowiedzialnego głównie za "brudną robotę". Obecnie pracuje w sklepie będącym amerykańskim odpowiednikiem marketu budowlanego i prowadzi uczciwe, spokojne życie. - W pewnym momencie poznaje jednak prostytutkę (Chloë Grace Moretz), która znalazła się w szponach rosyjskiej mafii. Bohater decyduje się wyrwać z tego złego kręgu, ale siłą rzeczy skieruje na siebie gniew ze strony przestępców i wszystko skończy się sekwencją niczym z "Kevina samego w domu", gdy późną nocą Washington w swoim sklepie będzie rozprawiał się z chmarą rosyjskich łotrów - opisał produkcję w "Stacji Kultura" Łukasz Muszyński z Filmwebu. Okazuje się, że jak na film akcji, mamy zaskakująco mało scen walki, pościgów, strzelanin, bo producenci spróbowali też dodać wątki psychologiczne.
Druga głośna premiera w tym tygodniu to film Abela Ferrary "Witamy w Nowym Jorku". Obraz reklamowany jest przez twórców jako obraźliwy, odrażający i wulgarny. - Powinni dodać jeszcze, że nudny - skwitował Muszyński. - Opiera się o prawdziwą historię Dominique'a Strauss-Kahna, czyli jednego z największych światowych finansistów jeszcze kilka lat temu. W 2011 roku został oskarżony o gwałt na nowojorskiej pokojówce - przypomniał ekspert. W filmie grają m.in. Gerard Depardieu, Jacqueline Bisset, ale zdaniem Muszyńskiego trudno cieszyć się z efektów ich pracy. Jego zdaniem obraz się dłuży, dialogi nie porywaja, a główny bohater, grany przez podstarzałego francuskiego gwiazdora, budzi wręcz odrazę. W efekcie "Witamy w Nowym Jorku" w oczach recenzenta plasuje się między oceną 2 a 3 punktów na 10 możliwych.
Wydaje się, że najciekawszą propozycją spośród filmowych nowości w tym tygodniu, jest "Porwanie Michela Houellebecqa", czyli francuska produkcja, za którą odpowiada reżyser Guillaume Nicloux. W głównej roli możemy zobaczyć samego pisarza, a obraz cofa widza do września 2011 roku, gdy w środku trasy promocyjnej swojej nowej książki "Mapa i terytorium", jeden z najgłośniejszych współczesnych pisarzy zniknął. Błyskawicznie pojawiły się plotki, że Michel Houellebecq, bo o nim mowa, został porwany przez Al Qaedę, którą mógł rozzłościć swoimi powieściami, albo przez UFO. - Jest to komedia, a nie relacja z autentycznych wydarzeń. Ma w sobie momenty dramatyczne, jednak przede wszystkim mnóstwo humoru. I z góry uprzedzam, że trochę dziwny to film, z pewnością wyróżniający się na tle tego, co możemy regularnie oglądać w kinach. Dlatego polecam, warto obejrzeć - skwitował Muszyński.
ac/kd