– Kino klasy B to produkcje najgorsze w swoim rodzaju – tłumaczy Artur Cichmiński, dziennikarz portalu stopklatka.pl. O filmach niezbyt wysokich lotów, które wywodzą sie z amerykańskiej kinematografii, mówił on w audycji "Pod lupą".
Jak tłumaczy gość Czwórki, aby film mógł zostać określony mianem kina klasy B, musi spełniać trzy warunki. Po pierwsze, musi to być film amatorski, po drugie powinien być zrealizowany nieprofesjonalnymi metodami, a po trzecie z udziałem aktorów, o których wcześniej nikt nie słyszał.
W tego typu filmach nie brakuje przemocy, seksu czy narkotyków. Zwykle też fabuły takich produkcji są do siebie bardzo podobne. – Nie brak w nich np. pań z obfitym biustem – mówi gość "Pod lupą".
Na kinie klasy B wychowali się m.in. Robert Rodríguez i Quentin Tarantino. Obejrzane za młodu amatorskie produkcje wpłynęły na twórczość reżyserów. – Postanowili sięgnąć po tę sieczkę i kicz, puścili do niej oko i zrobili z tego kina swoisty pastisz, uszlachetniając go – komentuje Cichmiński. – To im się chwali, bo zrobili coś z niczego – wyjaśnia.
Słuchacze Czwórki, zapytani o konkretne filmy klasy B tak złe, że aż dobre, zasypali prowadzącą gradem sms-ów i wpisów na facebooku. Ula zaproponowała produkcję "Ludzka stonoga", Rumi "Nazistowscy serferzy muszą umrzeć", a Kurczak "Klątwa doliny węży" – już same tytuły nie brzmią obiecująco. Inne propozycje to m.in. "Wściekłe pięści węża", "Bułgarski pościkk" czy "Sarnie żniwo".
Chcesz dowiedzieć się więcej, wysłuchaj całości rozmowy Justyny Dżbik z Arturem Cichmińskim.
ap