– W pierwszych latach telewizji mówiono o "lektorkach", a nie o "prezenterkach". Tak też początki swojej pracy wspomina Krystyna Loska – opowiada Aleksandra Szarłat autorka książki "Prezenterki", która z humorem, nostalgią, odrobiną plotek i dużą dawką historii opisuje życie pierwszych kobiet, które ujrzeć można było na małym ekranie w naszym kraju. – Później zaczęto używać sformułowania "spikerki", co wzięło swój początek z radia. Na programy mówiono wówczas "audycje", a na widzów – "radiowidzowie".
Zresztą, zdaniem Szarłat, na początku najważniejsze było właśnie radio. – Radiowcy mieli rangę, liczyli się, a o telewizji wielu mówiło, że to techniczny wynalazek, który się nie przyjmie – wspomina Szarłat.
Prezenterki pojawiły się znacznie później, a początkiem tego przełomu było "Studio 2", stworzone przez Mariusza Waltera. – Tam też pojawili się pierwsi prezenterzy – mówi Szarłat. – To, co ich wyróżniało, to tfakt, że pokazywano ich w całości, bo prezenterki przecież oglądane były wyłącznie do połowy. Mogli także powiedzieć na wizji coś własnymi słowami, zamiast czytać przygotowane wcześniej materiały.
W latach 50. droga do pokazania się w telewizyjnym ekranie była ekstremalnie trudna. – Panie, które zostawały spikerkami, musiały przejść konkursy – opowiada Szarłat.
Dowiedz się więcej o tym, jak wyglądały kolejne etapy "przechodzenia na drugą stronę srebrnego ekranu", kto otwierał drzwi i przecierał szlaki następcom, słuchając całej rozmowy z Aleksandrą Szarłat w "Stacji Kultura".
(kd)